Chiński regulator zapowiedział dalsze skupowanie akcji.
Mimo interwencji rządu w Pekinie, który w porozumieniu z największymi firmami maklerskimi obiecał wpompować w rynek 20 mld dol., a także wstrzymał pierwsze oferty publiczne (initial public offering - IPO), by powstrzymać gwałtowne spadki, poprawa nastroju na chińskiej giełdzie trwała zaledwie trzy tygodnie.
W poniedziałek najważniejsze indeksy giełdowe odnotowały dramatyczne spadki: CSI300, indeks największych notowanych spółek w Szanghaju i Shenzhen stracił 8,6 proc.
Po zamknięciu giełd chińskie władze poinformowały, że mają zamiar wpompować więcej pieniędzy w rynki akcji, by uniknąć paniki na rynkach, oraz by - jak powiedział rzecznik komisji regulacji rynków (CSRC) - zdementować pogłoski, że zrezygnowała ona z interwencji obliczonych na ustabilizowanie giełd - podała agencja Xinhua.
Wśród kroków, jakie podjął Pekin, by powstrzymać spadki na parkietach jest też półroczny zakaz sprzedaży udziałów w spółkach - obowiązujący akcjonariuszy posiadających ponad 5 proc. akcji danego przedsiębiorstwa. Policja podjęła działania wymierzone w krótką sprzedaż akcji, uznawaną za nielegalną.
Zawirowania na chińskich rynkach zaniepokoiły globalnych inwestorów, którzy tracą wiarę w ogólną kondycję drugiej gospodarki świata; odbiło się to negatywnie na cenach takich surowców, jak miedź, których notowania zależne są od wskaźników wzrostu gospodarczego. W poniedziałek ceny miedzi spadły więc do najniższego poziomu od niemal sześciu lat.
Jednak zdaniem części ekspertów zapaść ta nie odbije się na realnej gospodarce Państwa Środka i nie powinna mieć poważnych, systemowych skutków, o ile nie dojdzie do jakiejś gwałtownej reakcji społecznej i wstrząsów politycznych.
Chińskie rynki akcji stanowią wciąż niewielką komponentę PKB kraju, zwłaszcza w porównaniu z rynkami krajów rozwiniętych, toteż ostrzeżenia przed wybuchem kryzysu na wielką skalę są nieuzasadnione.
Problem w tym, że ostatnie dane o kondycji chińskiej gospodarki były niepokojące, a notowania na parkietach spadały po południu jeszcze szybciej, bo inwestorzy zdołali się zapoznać z opublikowanymi w poniedziałek raportami, z których wynika, że ważne wskaźniki dowodzą dalszego gospodarczego spowolnienia w Państwie Środka.
Ponadto mimo gwałtownych spadków w poniedziałek nie pojawiły się oznaki paniki. Zdaniem analityka firmy Haitong Securities Zhanga Di "rynek dokonał autokorekty, ponieważ zwyżki notowań w ciągu ostatnich dwóch tygodni były zbyt wysokie".
Spokojnie zareagowały USA. Gdy zaczął się pogrom na chińskich parkietach na początku lipca, Biały Dom ogłosił, że wraz z ministerstwem finansów USA bacznie obserwuje rozwój sytuacji na chińskie giełdzie, ze "względu na możliwe konsekwencje (krachu) dla globalnej gospodarki". Załamanie z początku lipca obniżyło łączną wartość rynkową akcji chińskich firm co najmniej o 3,2 bln dol.
Problem polega na tym, że w opinii analityków od dawna na chińskiej giełdzie należało się spodziewać korekty, akcje - mimo ostatnich spadków - nadal mogą być przewartościowane. Jak komentuje AFP, korekta ta nastąpiła, gdy w ciągu roku notowania na giełdzie w Szanghaju wzrosły o 150 proc., mimo że realna gospodarka China znacznie spowalniała.
Poniedziałkowe załamanie notowań dowodzi, że Pekin ma na chińskich giełdach ograniczone możliwości interweniowania, gdyż nawet zawieszenie notowań części spółek po poprzednim tąpnięciu nie przywróciło zaufania inwestorów - pisze AFP. "Inwestorzy nie wierzą w to, że wkrótce na rynek wrócą tendencje wzrostowe" - podał Bloomberg.
Wall Street zareagowała na otwarciu spadkami na zawirowanie na chińskich giełdach: Dow Jones stracił 0,81 proc., a Nasdaq 1,01 proc. "Najważniejszym źródłem niepokoju są Chiny, gdzie giełda odnotowała największy spadek od ośmiu lat" - uznali eksperci domu maklerskiego Charles Schwab.
W Chinach kampania przeciw panice na giełdzie przybierała chwilami - jak pisze Reuters - "nacjonalistyczne tony", gdyż media i popularni komentatorzy wyrażali podejrzenia, że załamanie na rynkach było zaaranżowane przez "zagraniczny spisek".