- Cieszę się, że legalnie sprzedaję śliwowicę. Gdybym jednak wiedział, jak trudny będzie proces legalizacji, chybabym to sobie odpuścił - mówi Krzysztof Maurer, przedsiębiorca z Łącka, który jako pierwszy uzyskał komplet zgód na produkcję i sprzedaż tego znanego regionalnego alkoholu z Nowosądecczyzny. Jego historia nie jest odosobnionym przypadkiem. Nie jest łatwo być małym producentem lokalnych trunków.
To już pięć lat jak Krzysztof Maurer wyszedł z szarej strefy i umieścił banderolę na pierwszej butelce śliwowicy. Zapytaliśmy słynnego przedsiębiorcę z Nowosądecczyzny, co w całym tym procesie było najtrudniejsze.
- Myślę, że podjęcie decyzji, czy iść w kierunku legalizacji czy pozostać bimbrownikiem - odpowiedział po lekkim wahaniu. - Mam satysfakcję, że się udało, ale gdy patrzę wstecz i przypominam sobie wszystkie trudności, które się przede mną piętrzyły, to nie wiem, czy byłbym gotów ponownie przez to przechodzić - stwierdza.
Deklaracje ułatwienia produkcji trunków alkoholowych mają dość długa tradycję. Obiecywały to poprzednie rządy, obiecywał także obecny minister rolnictwa Krzysztof Jurgiel już w czasach swojej poprzedniej kadencji (w latach 2005-2007). Gdy ponownie objął resort, producenci z Łącka przypomnieli mu dawne obietnice, ale o żadnych bardziej korzystnych przepisach nie ma na razie mowy.
Maurer, choć jest małym producentem, podlega dokładnie tym samym regulacjom, co największe Polmosy. W rozmowie z Money.pl kilkakrotnie podkreśla, że to polski rząd upiera się przy 100-procentowej akcyzie na alkohole regionalne, choć prawodawstwo unijne zezwala na obniżenie tego podatku dla produktów regionalnych.
**Kwestia dobrej woli**
- Mamy jeden z najwyższych podatków akcyzowych w Europie. Polskie ustawodawstwo nie przewiduje zwolnień dla producentów regionalnych. W wielu krajach, np. Czechach, Niemczech czy Austrii, lokalni producenci, którzy produkują według tradycyjnych receptur, korzystają z obniżonej nawet o połowę akcyzy. Dlaczego państwo nie może skorzystać z ich doświadczeń, tylko uparcie tkwi w sytuacji, w której legalna produkcja jest nieopłacalna? - pyta retorycznie.
W efekcie do budżetu nie trafiają wpływy z podatków, a klienci ryzykują picie skażonego alkoholu. Na dodatek zarabiają na tym często grupy przestępcze.
- Jeśli chcemy sprzedawać alkohol na imprezach plenerowych, musimy wykupić jednorazową koncesję. Obejmuje ona dwa kolejne dni. W moim przypadku to z reguły koszt 250 zł. Jeśli festyn trwa trzy dni, musimy nabyć dwie koncesje: płacę za cztery dni, sprzedaję przez trzy. Może to postawić pod znakiem zapytania finansową opłacalność pojawienia się producenta na takiej imprezie - tłumaczy.
Kolejny absurd? Kasę fiskalna. Skoro musi ją posiadać każdy przedsiębiorca, to wysokość koncesji powinna zależeć od utargu. A opłat jest więcej, np. za wprowadzenie alkoholu do obrotu hurtowego. Wprawdzie akurat ona została w ostatnich latach obniżona i jej wysokość jest proporcjonalna do wielkości produkcji, to mimo wszystko nadal może stanowić problem dla najmniejszych producentów.
Maurer postuluje też wprowadzenie ujednoliconej akcyzy na wszystkie alkohole. Tą drogą poszła Francja, w efekcie czego w 2013 r. wprowadziła 160-proc. podwyżkę akcyzy na piwo. W naszym kraju rzecznikiem takiego rozwiązania jest Państwowa Agencja Rozwiązywania Problemów Alkoholowych, bo wierzy, że ujednolicenie podatku, które przełoży się na wzrost ceny piwa i wina, ograniczy dostęp do alkoholu.
Gorzki smak kontroli
Wojna o sprzedaż nielegalnego regionalnego alkoholu trwa nie od wczoraj. Kiedyś media opisywały walkę producenta z Łącka, który legalnie chciał sprzedawać tradycyjną okowitę. W ostatnich miesiącach z oburzeniem spotkały się działania fiskusa, który rekwiruje lokalne nalewki, sprzedawane na festynach przez koła gospodyń i pasjonatów alkoholu.
Dla wszystkich zainteresowanych - producentów, klientów i państwa - najlepiej by było, gdyby udało się osiągnąć porozumienie co do tego, jak legalnie wprowadzać do obrotu alkohol produkowany w oparciu o tradycyjne receptury. Skoro państwo wspiera regionalną żywność, to dlaczego nie objąć tym alkoholu?
Tymczasem do września 2017 r. urzędnicy Krajowej Administracji Skarbowej odwiedzili 112 festynów. Dlaczego? Bo alkohol tam sprzedawany, choćby pochodził od koła gospodyń wiejskich w myśl polskiego prawa jest nielegalny. I choć może to wyglądać jak zamach na regionalne nalewki i tradycję, to przepisy są jasne i bezwzględne: nie wolno wprowadzać do obrotu alkoholu bez akcyzy i zezwolenia.
W WP szeroko opisywaliśmy nieprzyjemny incydent w Grucznie, kiedy funkcjonariusze KAS wtargnęli na Festiwal Smaku i zarekwirowali 190 l przeznaczonego do sprzedaży alkoholu. Przy tej okazji wystawili mandaty na kwotę blisko 4 tys. zł.
- KAS monitoruje sprzedaż alkoholu na imprezach plenerowych, by zapobiegać zatruciu alkoholem niewiadomego pochodzenia, zapewnienie równej konkurencji legalnym producentom napojów spirytusowych oraz zagwarantowanie należnych wpływów do budżetu państwa – czytamy na stronie internetowej Kujawsko-Pomorskiego Urzędu Celno-Skarbowego w Toruniu.
Sądząc po komentarzach pod artykułami o zajściu, internauci nie docenili troski państwa. Choć dominuje przekonanie, że sprzedaż regionalnych trunków przez koła gospodyń wiejskich i grupy miłośników wysokoprocentowych trunków to zwyczaj, który jest ważny dla podtrzymania tradycji kulinarnych, to jest to łamanie prawa.
Destylacja alkoholu jest dozwolona jedynie po przejściu dość skomplikowanego procesu rejestracji w licznych urzędach. Nie można pędzić bimbru czy wódki w domu nawet w małych ilościach. Nieco mniej restrykcyjne jest prawo w stosunku do samodzielnego produkowania nalewek, ale tych powstałych tylko z zakupionego spirytusu z banderolą.
Nie wolno częstować alkoholem bez zezwolenia
- Produkcja nie jest w żaden sposób limitowana, każdy może produkować dowolne ilości nalewek na własny użytek –- wyjaśnia Radosław Froń, autora bloga o styku prawa i alkoholu "Paragraf w kieliszku”. - Natomiast komercyjna produkcja i sprzedaż podlega daleko idącym ograniczeniom - dodaje.
O "własnym użytku" będziemy mówić, jeśli przygotowane w domu nalewki spożywamy sami lub częstujemy nimi gości. Co innego, jeśli w jakikolwiek sposób prezentujemy alkohol "na zewnątrz". Takie zachowania wykraczają poza ramy użytku własnego i ze zwolnienia z akcyzy korzystać nie będą. Nie trzeba go zatem sprzedawać, by narazić się na poważne konsekwencje.
- Mamy tu do czynienia ze złamaniem co najmniej trzech przepisów różnych ustaw: wprowadzania do obrotu alkoholu wyprodukowanego poza reżimem akcyzowym, sprzedaży bez stosownego zezwolenia oraz ewentualnie złamania zakazu reklamy alkoholu - wyjaśnia Froń.
Ustawa o wychowaniu w trzeźwości i przeciwdziałaniu alkoholizmowi wprowadza wyraźny zakaz reklamy i promocji alkoholu, pewne wyłączenie dotyczą jedynie reklamy piwa. Formą promocji alkoholu jest między innymi publiczna degustacja napojów alkoholowych w miejscach publicznych - czyli takich, które są dostępne dla szerokiej grupy odbiorców.
- Festyn czy festiwal kuchni regionalnej są takimi właśnie miejscami, więc aby w zgodny z prawem sposób oferować alkohol, sprzedawca musi zapłacić podatek akcyzowy i posiadać zezwolenie na sprzedaż alkoholu - dodaje.
Nie ma znaczenia, czy alkohol jest oferowany odpłatnie czy bezpłatnie, a więc czy jest to darmowa degustacja czy sprzedaż.
- Jednym z podstawowych grzechów popełnianych przez polskich producentów alkoholu jest podawanie podczas degustacji napoju akcyzowego bez dopełnienia obowiązku opłacenia tego podatku. Najbardziej chyba szkodliwym, bo przyjmowanym wciąż bezkrytycznie mitem, jest uznawanie za całkowicie dopuszczalną sytuację, w której alkohol w istocie "domowy", może być podawany w dowolnym miejscu, o ile odbywa się to nieodpłatnie.
Aby zapobiec takim sytuacjom, jaka miała miejsce w Grucznie, wystawcy powinni więc przejść określoną prawem procedurę związaną z produkcją nalewek oraz uzyskać zezwolenie na sprzedaż detaliczną alkoholu.
Takie same zasady dotyczą dużych producentów, jak i pań z koła gospodyń wiejskich. Niepopełnienie wymogów skutkuje grzywną, której wysokość zaczyna się od 100 zł, a w najbardziej ekstremalnych sytuacjach może to też być kara pozbawienia wolności.
Froń podpowiada, że aby legalnie sprzedawać niewielkie ilości regionalnych trunków, sprzedający (lub nawet oferujący bezpłatnie, bo już wyjaśniliśmy, że ich obowiązki są takie same) mogą dogadać się z zaprzyjaźnionym sprzedawcą i skorzystać z jego zezwolenia na obrót alkoholem w zamian za jakąś gratyfikację finansową.
Czy ktoś wstawi się za małymi producentami?
To jednak nadal brzmi jak półśrodek. Prawo twarde, ale wciąż prawo – więc może warto je zmienić tak, by uprościć sprzedaż regionalnego alkoholu w niewielkich ilościach? Założenia takich zmian opracowuje PSL.
- Nie mamy zamiaru bronić przestępców, ale stanowczo i ostro będziemy protestować przeciwko nazywaniu przestępcami i traktowaniu jak przestępców pań z kół gospodyń wiejskich. Przepisy, nad którymi pracujemy, to konsekwencja rosnącego zainteresowania produktami regionalnymi – mówi w rozmowie z nami rzecznik partii Jakub Stefaniak.
PSL chciałoby uproszczenia sprzedaży regionalnych trunków pod określonymi warunkami. Nie mogłaby to być produkcja przemysłowa, a surowce musiałyby pochodzić od rolnika. Na zmianę prawa w tym zakresie ma też nadzieję Związek Przedsiębiorców i Pracodawców.
- Chcemy przekonać Ministerstwo Finansów do wprowadzenia licencji. Im droższa, tym większy byłby obszar, na którym regionalny alkohol mógłby być sprzedawany. Trzeba ucywilizować sprzedaż nalewek regionalnych, a przy okazji zaprojektować przepisy tak, by i państwo miało z tego jakieś dochody – powiedział zapytany przez Money.pl Cezary Kaźmierczak, prezes ZPP.
Kieliszek na zdrowie
Poprosiliśmy urzędników Krajowej Administracji Skarbowej o ustosunkowanie się sprawy.
- Wprowadzając do obrotu alkohol niewiadomego pochodzenia, "przedsiębiorcy” nie wywiązują się z obowiązków wynikających z przepisów prawa. Stanowią nieuczciwą konkurencję dla legalnie działających przedsiębiorców - czytamy w przesłanej odpowiedzi.
Poza aspektem finansowym, KAS uzasadnia swoje działania dbałością o zdrowie osób spożywających alkohol.
- Spożycie nieoznakowanych wyrobów alkoholowych może doprowadzić do utraty zdrowia lub życia konsumentów. Przed kilkoma laty ujawniono na terytorium Republiki Czeskiej wprowadzanie do obrotu napojów alkoholowych zawierających trujący metanol, przypadki zatruć miały też miejsce na Ukrainie – wyjaśniają urzędnicy.
To nie jest biznes dla pieniędzy
Maurer, podobnie jak wielu innych producentów z Łącka, jest pasjonatem. Satysfakcja z legalnej działalności to jedno, ale wysokie koszty wpływają na opłacalność prowadzenia firmy. "Koszt wyprodukowania owocowej okowity jest wyższy niż wódki zbożowej, bo wydajność z owoców (które same w sobie są droższe od zboża) jest 6-krotnie niższa niż ze zbóż" - wyjaśnia.
I tak, znany producent przyznaje, że tylko dzięki temu, że zyski z tłoczenia soków rekompensują koszty produkcji śliwowicy, ten biznes jakoś się domyka.
Czy w kolejnym sezonie będziemy świadkami takich scen jak przed kilkoma miesiącami w Grucznie? Całkiem prawdopodobne – i będzie tak, dopóki któraś ze stron nie odpuści, choć najlepiej byłoby, gdyby prawo ułatwiało symbiozę lokalnych producentów i organów podatkowych.