Ministerstwo Infrastruktury postanowiło radykalnie zmienić system okresowych badań technicznych samochodów - w projekcie nowelizacji ustawy o ruchu drogowym wprowadziło zmiany, które odczują głównie przedsiębiorcy działający w tej branży.
Bezpośrednim powodem wprowadzenia zmian jest konieczność dostosowania polskich przepisów do unijnej dyrektywy 2014/45/UE, która na państwa członkowskie nakłada obowiązek zapewnienia skutecznego systemu okresowych badań.
Ministerstwo przekonuje, że konieczne jest "stworzenie spójnego systemu nadzoru nad badaniami technicznymi pojazdów oraz działalnością stacji kontroli pojazdów", który zapewni "sprawne reagowanie, eliminowanie i zapobieganie nieprawidłowościom związanym z przeprowadzaniem badań technicznych".
Kilkanaście lat bez nadzoru
Na konieczność radykalnej poprawy systemu badań technicznych samochodów wskazała Najwyższa Izba Kontroli w raporcie z kwietnia 2017 roku.
NIK stwierdził, że ponad połowa skontrolowanych stacji wykonywała badania samochodów powierzchownie - w niepełnym zakresie lub urządzeniami, które nie spełniały wymagań. "W dużej mierze jest to konsekwencja słabego nadzoru starostów nad przedsiębiorcami prowadzącymi stacje kontroli pojazdów i zatrudnionymi w nich diagnostami" - napisano w raporcie.
Okazało się, że aż 19 z 21 skontrolowanych starostw nie przeprowadzało obowiązkowych, corocznych kontroli stacji diagnostycznych bądź przeprowadzały je po terminie. NIK wykazał, że niektóre stacje funkcjonowały poza kontrolą nawet przez... kilkanaście lat.
Prace nad projektem nowelizacji ustawy trwają już ponad dwa lata. Propozycje przepisów były wielokrotnie zmieniane, także w zasadniczych kwestiach.
Teraz resort infrastruktury uznał, że skoro przeprowadzanie badań technicznych pojazdów należy do kompetencji państwa, nadzór nad systemem badań powinien zostać powierzony "jednostce państwowej posiadającej odpowiednią wiedzę i doświadczenie w sprawach badań technicznych pojazdów oraz nadzoru nad infrastrukturą przeprowadzającą badania".
Branża boi się "permanentnej kontroli"
Wybór padł na Transportowy Dozór Techniczny, który dotychczas zajmował się zapewnianiem bezpiecznego funkcjonowania urządzeń technicznych, głównie specjalistycznych urządzeń w transporcie kolejowym, na terenie portów czy nawet wyciągów narciarskich.
Powierzenie nadzoru nad około 4,7 tys. stacji diagnostycznych w całej Polsce TDT oznacza odebranie go starostom. Bardzo nie podoba się to firmom działającym w tej branży, które napisały list do premiera z apelem o zaprzestanie prac nad projektem ustawy.
Warszawskie Stowarzyszenie Stacji Kontroli Pojazdów wskazuje przede wszystkim na olbrzymi koszt zmiany jednostki nadzorującej. W perspektywie 10 lat koszty nadzoru mają według WSSKP sięgnąć nawet 2 mld zł, czyli ok. 80 razy więcej niż obecnie.
Przedsiębiorcy wskazują też, że proponowane przepisy mogą doprowadzić do "paraliżu stacji kontroli poprzez permanentną kontrolę". Oceniają, że proponowany system jest najbardziej opresyjny wobec przedsiębiorców i ich pracowników spośród wszystkich branż działalności gospodarczej.
Co proponuje stowarzyszenie w zamian? Z obecnego projektu miałyby zostać wyodrębnione i osobno uchwalone jedynie przepisy dotyczące szkoleń przypominających dla diagnostów, których brakuje w obecnym stanie prawnym. Wśród postulatów WSSKP jest także uwzględnienie przepisów konstytucji biznesu w zakresie uproszczenia formalności i procedur.
Rzecznik MŚP pisze do ministra
Stowarzyszenie wsparł znacznie bardziej wpływowy Związek Przedsiębiorców i Pracodawców, który autorom projektu ustawy zarzucił przede wszystkim "wykroczenie poza zakres regulacji wymagany przez implementowane dyrektywy europejskie". ZPP ostrzega, że zmiana przepisów narazi właścicieli stacji na dodatkowe koszty.
Stanowisko stowarzyszenia poparł także rzecznik małych i średnich przedsiębiorstw Adam Abramowicz, poseł PiS. W liście do ministra infrastruktury Andrzeja Adamczyka pisze wprost, że projekt ustawy w zakresie zmiany organizacji nadzoru nad stacjami kontroli "należy ocenić negatywnie".
Abramowicz, podobnie jak przedsiębiorcy, podkreśla, że unijna dyrektywa nie nakazuje odbierania nadzoru nad stacjami diagnostycznymi instytucjom, które zajmują się tym obecnie. Rzecznik MŚP uważa, że lepiej poprawić obecny system nadzoru niż wprowadzać od podstaw inny.
Kontrowersje budzi też pomysł wprowadzenia opłaty jakościowej, której celem według resortu jest "zapewnienie wysokiej jakości badań technicznych". ZPP wskazuje, że w praktyce jest to nowy podatek, który zostanie nałożony na przedsiębiorców. Choć maksymalna wysokość tej opłaty to 3,5 zł, ZPP argumentuje, że przy dużej skali badań technicznych oznacza to obciążenie polskich firm kosztem 70 mln zł rocznie.
Spóźniłeś się, to płać
Warto zaznaczyć, że jeśli proponowane przez resort Andrzeja Adamczyka przepisy wejdą w życie, odczują je nie tylko przedsiębiorcy prowadzący stacje diagnostyczne.
Kierowca, który na badaniu technicznym pojawi się po terminie wpisanym w dowodzie rejestracyjnym, będzie musiał zapłacić karę w wysokości połowy opłaty za przeprowadzenie badania technicznego. W przypadku samochodów osobowych będzie to prawie 50 zł. Karę pobierze diagnosta, ale pieniądze te zasilą kasę TDT.
Ministerstwo chce, by opłata za przeprowadzenie badania technicznego po wyznaczonej dacie była już w przyszłym roku podstawowym źródłem finansowania nowego systemu badań technicznych pojazdów.
Masz newsa, zdjęcie lub filmik? Prześlij nam przez * *dziejesie.wp.pl