Minister sportu w świetle jupiterów świętuje zakończenie wieloletniego sporu o Stadion Narodowy. - Uratowaliśmy pół miliarda złotych - deklaruje Witold Bańka. Takich powodów do radości nie ma grupa 150 byłych pracowników jednego z głównych wykonawców. Od kilku lat prosili, by dołączyć ich do sporu i powalczyć o 8 mln zaległych wynagrodzeń. Tak się nie stało.
- Smutno nam. Państwo nie potrafiło sobie poradzić z drobną kwestią, zabrakło woli polityków - mówi jedna z poszkodowanych. - Skandal z Narodowym ucichnie, a o nas się zapomni - przyznaje. Woli zachować anonimowość, bo boi się procesu z ramienia byłego pracodawcy. Sama walczy o zaległe pieniądze. Sądowy wyrok, który ma, w niczym jej jednak nie pomaga.
O co chodzi? O kilkuletni spór o najważniejszy obiekt sportowy w kraju. 14 listopada przedstawiciele Skarbu Państwa zawarli ugodę i zakończyli wieloletnią walkę o miliony złotych z wykonawcami stadionu. Koszty budowy wreszcie przestały rosnąć. Cena stanęła na 1,9 mld zł.
Problemy z Narodowym trwały już od 2012 roku, czyli praktycznie od pierwszego gwizdka podczas Mistrzostw Europy. Spór do sądu trafił trochę później, bo na początku 2013 roku.
Wtedy konsorcjum spółek budujących obiekt złożyło pozew przeciwko Skarbowi Państwa. Zażądało 461 mln zł. Głównie za modyfikacje - już w trakcie prac pojawiło się 16 tys. poprawek i dodatkowe zamówienia. Do tego spółka Alpine Bau Deutschland zażądała 140 mln. Skarb państwa nie był dłużny - zażądał 300 mln za opóźnienia w budowie.
O tym, że państwo negocjuje z wykonawcami wiadomo od dawna. We wrześniu 2016 roku podczas Forum Ekonomicznego w Krynicy Zdrój Witold Bańka zapowiadał, że do końca roku temat będzie zamknięty. Obietnicy dotrzymał. Wtedy też pytaliśmy, co z czekającymi na wypłaty pracownikami jednej ze spółek. Minister od odpowiedzi się uchylił.
Co osiągnęło ministerstwo?
Ugoda mówi, że generalny wykonawca stadionu oraz kilku głównych podwykonawców zrzekło się wszystkich roszczeń wobec państwa na łączną kwotę blisko pół miliarda złotych. Koszty ugody pokrył ubezpieczyciel, firma Zurich Insurance.
Oprócz tego ministerstwo wynegocjowało usunięcie wad konstrukcyjnych na PGE Narodowym i 33 mln zł odszkodowania. Na sporze mieli nie stracić też podwykonawcy - ci, którzy udokumentowali roszczenia dostali łącznie ponad 48 mln zł.
Sukces w świetle reflektorów
Nie powinno więc dziwić, że minister ogłosił wielki sukces. - Koszt budowy stadionu w końcu przestaje rosnąć. A w budżecie państwa zostaje pół miliarda złotych - chwalił się podczas podsumowania roku pracy rządu. - Naprawiliśmy błędy naszych poprzedników - dodawał. Nie wspomniał jednak, że negocjacje nad umową zaczęły się już dwa lata temu.
Atmosfera zwycięstwa zapanowała nawet w warszawskim sądzie okręgowym, który w czwartek zorganizował śniadanie prasowe dla mediów. Główna myśl - to historyczna ugoda, przełom i nowy standard w polskim sądownictwie. Gdyby do niej nie doszło, najprawdopodobniej kilkanaście procesów w Polsce i zagranicą trwałoby latami.
- W zasadzie trudno określić czas tych procesów. To nie byłby rok, to nie byłoby pięć - mówili zgodnie przedstawiciele i Prokuratorii Generalnej i wykonawców.
W tej sprawie już na starcie do sądu trafiło 700 tomów akt od konsorcjum (to około 140 tys. stron tekstu). Jak mówili sędziowie, gdyby proces trwał, na koniec sąd miałby do dyspozycji pewnie 14 tys. tomów akt, czyli 2,8 mln stron tekstu. To tylko obrazuje skalę skomplikowania sprawy. Uniknięcie jej w i tak zapchanym sądzie to też sukces.
Ale powodów do świętowania nie ma grupa 150 osób, które zatrudniała firma Alpine Construction Polska, polski oddział austriackiej firmy Alpine Bau.
Gdy po wybudowaniu Narodowego firma stała się niewypłacalna, wszystkich zatrudnionych w niej Polaków z dnia na dzień zwolniono. Nie dostali ani pensji, ani odpraw wynikających z umów i polskiego prawa (3-miesięcznego wynagrodzenia). Nikt nie zapłacił też składek na ZUS i podatku. Zresztą austriacki oddział też zbankrutował, ale część firmy wciąż działa na rynku międzynarodowym.
Pracownicy bez wypłat. Komornik nie ma z kogo ściągnąć świadczeń
"ACP nie jest w stanie upadłości likwidacyjnej, ale nie dopełnia podstawowych obowiązków wynikających z prowadzenia działalności gospodarczej. Według naszej wiedzy nie prowadzi ksiąg rachunkowych, nie opłaca podatków, składek ZUS, nie reguluje bieżących i zaległych zobowiązań, zwiększając wielomilionowe zadłużenie wobec Skarbu Państwa, pracowników, podwykonawców i innych podmiotów" - pisali byli pracownicy w liście otwartym, który wysłali do Ewy Kopacz w 2015 roku.
W listach prosili premier o to, by rządowe instytucje negocjując odszkodowanie od Alpine Bau załatwiły też i ich sprawę. W sumie 150 byłym pracownikom ACP jest winna ok. 8 mln zł plus odsetki za dwa lata. Średnio to ponad 50 tys. zł na głowę.
Te same prośby, ta sama argumentacja trafiła też do ekipy PiS. Bez pozytywnej reakcji.
Pracownicy mają nie tylko umowy, ale i wyroki sądowe, potwierdzające, że należy im się zapłata. Tyle że komornicy nie mają jak ściągnąć długu od ACP, a centrala Alpine Bau odcina się od polskiego oddziału.
- W tej sprawie nawet interweniowała Państwowa Inspekcja Pracy, która po kontroli skierowała do prokuratury zawiadomienie o popełnieniu przestępstwa. W końcu spółka miała przegrane procesy i nic sobie z tego nie robiła. Proces jednak nic nie dał - mówi money.pl była pracownica firmy.
Czego się domagają? Pieniędzy za okres wypowiedzenia, ekwiwalenty za urlop i wydatków za delegacje. Przyznają, że część kwot otrzymali z Funduszu Gwarantowanych Świadczeń Pracowniczych. To jednak tylko ułamek tego, co powinna była zapłacić firma.
- Poza tym wysokość wypłat była ograniczona do średniej krajowej - wyjaśniał nam jeden z pokrzywdzonych pracowników. A wcale nie chcieli pieniędzy od państwa. Prosili, by rząd uzależnił negocjacje ugody od rozliczenia się z byłymi pracownikami.
Na razie wszyscy walczą sami. Bez skutku.
"Wszelkie płatności nieuregulowane przez generalnego wykonawcę (Alpine Bau - przyp. red.) wobec podwykonawców zaangażowanych przy budowie Stadionu Narodowego, zostały dokonane przez Ministra Sportu i Turystyki, zgodnie z obowiązującymi przepisami prawa. Prowadzone przez MSiT rozmowy negocjacyjne nie zamykają żadnemu pracownikowi drogi do walki o własne roszczenia wobec własnego pracodawcy" - odpisywało nam już rok temu ministerstwo.
Dziś podsumowało, że w sumie wypłaciło ponad 48 mln. To jednak pieniądze, które trafiły do firm związanych z Alpine. A nie do byłych pracowników. - Zwykłym pracownikom nikt nie chce pomóc - mówi nasza rozmówczyni. Na te pytanie resort sportu już nam nie odpowiedział.