Inteligentny uchwyt na papier toaletowy, który świeci na czerwono, kiedy kończy się rolka, termometr doodbytniczy podłączany do smartfona, czy szczotka do włosów z wifi i żyroskopem, która po głębokiej analizie mówi, że włosy są niesforne. Okazuje się, że wyciskarka do soków Juicero nie jest jedynym wynalazkiem Doliny Krzemowej, który kosztuje majątek i nie jest nikomu do niczego potrzebny.
Inwestorzy z Doliny Krzemowej zwariowali, a startupy robią z nas idiotów – to jedyny wniosek, jaki nasuwa się po historii firmy Juicero. Historii, która w ostatnich dniach obiegła wszystkie media na świecie.
W skrócie można opowiedzieć ją tak: amerykański startup z Doliny Krzemowej wymyślił super nowoczesną wyciskarkę do soków. Wyciska ona soki nie z owoców czy warzyw, a z woreczków pełnych przerobionych już tychże, a więc pełnych pulpy owocowej. Sprzęt oczywiście podłączony jest do internetu przez wifi, żeby można było wycisnąć sobie sok za pomocą smartfona. Jak wifi padnie, soku nie będzie.
Każdy woreczek kosztuje od 5 do 8 dolarów, a sama wyciskarka 400 dol. To i tak promocja, która obowiązuje od stycznia. Wcześniej za ten supernowoczesny sprzęt trzeba było zapłacić 700 dol.
Teraz informacja mrożąca krew w żyłach: okazało się, że sok z woreczków można wycisnąć za pomocą dłoni i nie potrzeba do tego ani wifi ani wyciskarki za 400 (700) dolarów.
Reporterzy Bloomberga, podczas eksperymentu dowiedli, że człowiek z woreczków wyciska tyle samo soku i w takim samym czasie co maszyna.
A na koniec najlepsze: inwestorzy z Doliny Krzemowej wyłożyli na ten wynalazek 120 mln dol. Jak dowiedzieli się, że jest bezużyteczny, wściekli się.
Prezes próbował się tłumaczyć. "Wartością jest to, jak łatwo wyczerpany tata może przygotować dla siebie coś dobrego w trakcie szykowania dzieci do szkoły. Nie musi sam zajmować się składnikami i czyścić wyciskarki. Wartością jest to, gdy zabiegany pracownik, który potrzebuje w swojej diecie więcej zielonych warzyw, może otrzymywać powiadomienia o woreczkach zbliżających się do swojej daty ważności – tak by nie marnować ciężko zarobionych i wydanych na nie pieniędzy" – wyjaśniał pięknie prezes Juicero Jeff Dunn, były prezydent Coca-Coli.
Podkreślał jednocześnie, że jego wyciskarka do soków pomaga w walce z jedną z plag współczesnego świata – z otyłością. Naprawdę, mówił zupełnie serio. Zapomniał jedynie wspomnieć, że tę walkę można prowadzić w dużo tańszy, a tak samo skuteczny sposób.
Te tłumaczenia raczej na niewiele się zdadzą. Po tym, jak kilka dni temu wybuchł skandal, wyjście było jedno: obiecać wszystkim, którzy wyciskarkę do woreczków z wifi kupili, że mogą ją zwrócić, jeśli czują się rozczarowani. Żeby zbadać swój stan emocjonalny w związku z tym zakupem i podjąć decyzję mają miesiąc.
Inteligentna szczotka do włosów i termometr doodbytniczy połączy ze smartfonem
Ale Juicero to nie jedyny przykład startupu, który wymyśla rozwiązania na problemy, które nie istnieją.
Na tegorocznym Consumer Electronics Show – największych targach elektroniki użytkowej zaprezentowano inteligentna szczotkę do włosów Hair Coach. Wyposażona jest ona w czujniki nacisku i wilgotności, mikrofon, żyroskop i modem wifi i bluetooth, dzięki którym szczotka łączy się ze smartfonem i przesyła na niego informację o stanie włosów.
Dzięki Hair Coach można dowiedzieć się, że nasze włosy są niesforne, a to wszystko za jedyne 200 dol. Choć nie, jest jeszcze coś – w pakiecie klient dostaje jeszcze reklamę – zupełnie za darmo. Smartfon podpowie bowiem, jakie kosmetyki marki Kerastase lub L'Oreal pomogą rozwiązać nam problem z niesfornością włosów. To właśnie we współpracy z tymi dwoma firmami kosmetycznymi powstała inteligentna szczotka do włosów.
Skoro o szczotkach mowa... w 2014 r. francusku startup stworzył inteligentną szczoteczkę do mycia zębów Kolibree. Szczoteczka dzięki bluetooth łączy się ze smartfonem, na którym dowiemy się, jak długo i dokładnie myliśmy zęby. W zależności od tego aplikacja mobilna przyzna nam gwiazdki, zapamięta wyniki i pozwoli rywalizować na punkty z innymi użytkownikami "inteligentnych" szczoteczek.
Pozostańmy jeszcze w łazience. Jeden ze startupów wymyślił nawet uchwyt na papier toaletowy, który sygnalizuje, kiedy poziom papieru na rolce jest już na niebezpiecznie niskim poziomie.
Ten zasilany bateriami uchwyt oczywiście musi być nie tylko użyteczny, ale też ładny, więc twórcy zakładali, że będzie wykonany z polerowanego chromu, antycznego brązu, białej ceramiki, ewentualnie 14-karatowego złota.
Byłoby pewnie lepiej, gdyby uchwyt podczas gdy jesteśmy na zakupach wysyłał do smartfona wiadomość o kończącej się rolce, a nie tylko sygnalizował czerwonym laserem, że poziom papieru jest niski, bo ostatecznie przebywając w toalecie widać to i bez lasera. Ale na takie ulepszenia i tak już za późno. Pomysłodawcom nie udało się zebrać na Kickstarterze potrzebnych 37,5 tys. dol.
Podłączony ze smartfonem jest za to inny produkt pozostający w dość intymnej sferze – termometr doodbytniczy. Wystarczy go podłączyć kablem do wejścia do słuchawek w smartfonie, żeby odczytać temperaturę na ekranie telefonu. Genialne.
Internet of Shit
Juicero nie jest więc wyjątkiem. Podobnych pomysłów powstających na pęczki głównie w Dolinie Krzemowej jest już tak wiele, że na Twitterze powstało specjalne konto "Internet of Shit", które śledzi i wyśmiewa kolejne błyskotliwe pomysły.
Na szczęście inwestorzy z Silicon Valley już się trochę połapali, że nie każdy super wynalazek jest super, a na pewno nie każdy jest wart inwestowania w niego milionów dolarów. Startupy zaczynają to już odczuwać w portfelach i coraz częściej na zrealizowanie swoich pomysłów środków szukają w banku, sięgając po zwyczajny kredyt zamiast do kieszeni Venture Capital, które nie rozdają już dolarów na prawo i lewo.
Uwaga na lodówki i elektryczne nianie
Z Internet of Things jest jeszcze jeden problem. Wielu producentów urządzeń podłączonych do internetu niespecjalnie dba o ich bezpieczeństwo, więc hakerzy łatwo mogą się nich włamać.
W 2015 roku świat obiegła przerażająca historia – pewien trzylatek w Waszyngtonie przez jakiś czas słyszał w nocy głosy. Okazało się że to nie był sen, głosy rzeczywiście było słychać w dziecięcej sypialni. Wypowiadał je obcy mężczyzna, który włamał się do elektronicznej niani, przez którą mógł mówić do chłopca i podglądać go.
Włamania do urządzeń domowego użytku podłączonych do internetu mogą mieć jeszcze gorsze konsekwencje. W 2016 roku hakerzy wykorzystali tysiące, a może nawet miliony kamerek internetowych i smart tv, żeby dokonać ataku DDos, paraliżując w jednej chwili takie serwisy jak Twitter, Spotify, Netflix czy PayPal.
Według prognoz, do 2020 roku liczba urządzeń podłączonych do internetu na świecie przekroczy 50 mld. Chyba że starupowa bańka w międzyczasie pęknie i określenie "IoT" przestanie działać na inwestorów jak lep na muchy, a zacznie jak płachta na byka. Wtedy liczbę 50 mld urządzeń przekroczymy pewnie w 2021 roku.