Rada Polityki Pieniężnej nie zmieniła stóp procentowych. Z decyzji zadowolone mogą być osoby spłacające kredyty. Gorzej mają oszczędzający w bankach. Oprocentowanie lokat i rachunków pozostaje na rekordowo niskim poziomie. Większość ekspertów sugeruje, że pierwsze podwyżki możliwe są dopiero w przyszłym roku.
Zgodnie z oczekiwaniami ekonomistów główna stawka oprocentowania w Narodowym Banku Polskim pozostała na rekordowo niskim poziomie. Od marca 2015 roku wynosi 1,5 proc. Stopa depozytów to zaledwie 0,5 proc., a stopa lombardowa (kredytowa) 2,5 proc.
Te wartości obowiązują banki komercyjne, które w NBP lokują wolne środki lub pożyczają pieniądze według potrzeb. Ma to jednak bezpośrednie przełożenie na ofertę dla zwykłych klientów. Utrzymanie dotychczasowych poziomów stóp procentowych oznacza, że raty kredytów nie powinny wzrosnąć.
Przy marży banku na poziomie 2,5 proc. odsetki w maju będą w wysokości 4,23-4,31 proc. W zależności od stawki WIBOR (3-miesięczny lub 6-miesięczny). Podwyżka stóp przez RPP o przykładowo 0,25 pkt proc. sprawiłaby, że płacilibyśmy mniej więcej 4,48-4,56 proc. Przy kwotach zadłużenia rzędu 200 czy 300 tys. zł w kredycie mieszkaniowym, różnica byłaby widoczna.
Pod koniec 2016 roku przeciętny złotowy kredyt mieszkaniowy opiewał na 160 tys. zł (kwota pozostała do opłacenia), oprocentowany był na 3,8 proc. i trzeba było go spłacać jeszcze przez 18 lat. Przeciętna rata opiewała na około 1020 zł. Co stałoby się dziś gdyby oprocentowanie wzrosło o 0,25 pkt. proc? Według wyliczeń Open Finance, pojedyncza rata statystycznego kredytobiorcy wzrosłaby o około 20 zł.
Niewiele? Na tym podwyżki się nie zatrzymają. Przy wzroście o 1 pkt. proc. miesięczne zobowiązanie poszłoby w górę o ponad 80 zł, a jeśli koszt pieniądza wróciłby do poziomu sprzed niecałych 5 lat (z końca 2012 roku), to miesięczne płatności zwiększyłyby się o ponad 280 zł, czyli już o blisko 30 proc. Oczywiście dla kwot wyższych niż 160 tys. zł wartości te byłyby odpowiednio większe.
źródło: NBP
Stopy procentowe w Polsce zaczęły spadać w listopadzie 2012 roku, czyli 54 miesiące temu.
W tym czasie statystyczny kredytobiorca zaoszczędził na ratach łącznie około 8,8 tys. zł - wylicza Bartosz Turek, analityk Open Finance.
- Gdyby kredytobiorca pieniądze te akumulował, a nie przejadał, mógłby pozbyć się dwunastej części spłacanego długu, obniżając sobie w ten sposób ratę o ponad 8 proc. Skala oszczędności najpewniej okaże się jeszcze większa, jeśli RPP, zgodnie z zapowiedziami, nie podwyższy stóp procentowych przez kolejne kilkanaście miesięcy - wskazuje Turek.
Kiedy podwyżki?
Sam przewodniczący RPP i szef NBP profesor Adam Glapiński przyznawał w ostatnim czasie, że jego zdaniem nie ma potrzeby zmieniania parametrów polityki pieniężnej. "Wszystkie dane na niebie i ziemi wskazują, że do końca tego roku stopy oczywiście nie będą w Polsce zmieniane (...). Nie ma żadnego powodu, w moim przekonaniu, żeby w tej chwili w ogóle o tym myśleć. Analizujemy wszystko, ale ten rok wydaje się absolutnie nieprawdopodobny, jeśli chodzi o zmiany stóp procentowych. Jeśli o mnie chodzi, żadnych przesłanek nie widzę, nawet teoretycznych" - mówił Glapiński tuż po kwietniowym posiedzeniu.
- Taki ruch należy umiejscawiać w drugim kwartale 2018 roku - uważa Marcin Kiepas, ekspert walutowy.
Według niego termin pierwszej podwyżki kosztu pieniądza przybliżają jednak ostatnie bardzo dobre dane płynące z polskiej gospodarki. Mowa m.in. o PKB, który według wstępnych wyliczeń GUS wzrósł w pierwszym kwartale do 4 proc. z 2,5 proc. w końcówce 2016 roku. Do tego dochodzi skok inflacji bazowej z 0,6 do 0,9 proc. i wzrost średniego poziomu cen - o 2 proc. w skali roku.
Wśród wielu podobnych prognoz mówiących o podwyżkach w pierwszej połowie przyszłego roku można jednak znaleźć pojedyncze głosy dopuszczające możliwość zmiany nastawienia RPP jeszcze w tym roku.
- W drugiej połowie roku widzimy nasilenie pozytywnych ryzyk dla ścieżki inflacji, które wpłyną na zaostrzenie retoryki RPP, a finalnie przyniosą pierwszą podwyżkę w listopadzie. Na razie przekaz rady pozostanie jednak neutralny - sugeruje Konrad Białas z Domu Maklerskiego TMS Brokers.
Kredyty będą droższe, ale lokaty dadzą więcej zarobić
Za wyższym oprocentowaniem w bankach tęsknią oszczędzający. Pod koniec 2012 roku przeciętne oprocentowanie lokat bankowych sięgało 5 proc., zaś odsetki od środków przechowywanych na zwykłych rachunkach bieżących przekraczały 2 proc. Teraz zamrażając pieniądze nawet na rok możemy liczyć średnio na zaledwie 1,5 proc. Nie wspominając o ROR-ach, które są oprocentowane na około 0,5 proc.
Co ciekawe, mimo że od ponad dwóch lat stawki w RPP się nie zmieniły, średnie oprocentowanie lokat ciągle minimalnie idzie w dół. Dwie główne przyczyny tej sytuacji wskazuje Jarosław Sadowski, główny analityk Expander Advisors.
- Po pierwsze, nie ma zbyt dużego zainteresowania kredytami, a więc banki nie mają powodu do tego, aby rywalizować o nasze oszczędności. Jednocześnie pieniędzy w bankach dość szybko przybywa. W ciągu minionych 12 miesięcy kwota ulokowana w nich przez gospodarstwa domowe wzrosła aż o 45 mld zł - zauważa Sadowski.
- Coraz więcej osób, zniechęconych niskim oprocentowaniem lokat, zaczęło trzymać oszczędności po prostu na rachunku osobistym. To dla banków źródło darmowego pieniądza, gdyż takie konta zwykle w ogóle nie są oprocentowane. W tej sytuacji nie powinno więc dziwić, że bankowcy nie mają motywacji do oferowania atrakcyjnego oprocentowania na lokatach - tłumaczy ekspert.
Choć atrakcyjność typowej oferty bankowej dla oszczędzających systematycznie się pogarsza, nadal jest ona najbardziej popularną formą lokowania wolnych środków Polaków. Ostatnie dane NBP wskazują, że w ten sposób trzymamy około 415 mld zł, a więc 56 proc. wszystkich oszczędności.