- Chcemy godnie zarabiać - mówią nauczyciele. Właśnie wyszli na ulicę i protestują przed siedzibą Ministerstwa Edukacji Narodowej. - Protestujemy przeciwko nędznym pensjom młodych nauczycieli i niedofinansowaniu oświaty - tłumaczą. Związkowcy są w błędzie - ripostuje minister Anna Zalewska.
"Mamy dość" - to główny przekaz i hasło protestu Związku Nauczycielstwa Polskiego przed gmachem Ministerstwa Edukacji Narodowej. Według ZNP w sobotnim proteście uczestniczyć ma nawet 5 tys. osób związanych ze szkolnictwem.Na razie na dzień protestu wybrali sobotę, gdy szkoły są zamknięte. Ale gdy resort edukacji będzie głuchy na ich postulaty, nie wykluczają innych form protestu.
"Reforma Zalewskiej = chaos i nierówność" i "Za pracę godna płaca" to jedne z kilku haseł, które dominują na manifestacji. I doskonale podsumowują oczekiwania nauczycieli.
O co walczą?
Jak sami tłumaczą, "o godne pensje". - Znam nauczycielkę, której uczniowie byli laureatami olimpiad, a która dorabiała w piekarni - stwierdził tydzień temu w programie "Money. To się liczy" Sławomir Broniarz, prezes Związku Nauczycielstwa Polskiego.
Broniarz wielokrotnie w tym roku podkreślał, że nauczyciele nie są w stanie samym prestiżem zawodu wykarmić rodzin. - Wielu z nauczycieli decyduje się więc na zmianę zawodu lub przynajmniej dorabianie na boku - zaznaczał. W niektórych regionach pensje w dyskontach są już na wyższym poziomie niż w szkołach i liceach. A więc niektórzy nauczyciele po prostu wędrują do Biedronek i Lidlów. I kończą z zawodem na dobre.
Zasadnicze wynagrodzenie nauczycieli waha się od 2,4 tys brutto do 3,3 tys. brutto. Do tego dochodzi szereg dodatków, jednak na rękę większość nie widzi nawet średniej krajowej. W tym roku nauczyciele otrzymali około 5 proc. podwyżkę, choć postulowali 15 proc. wzrost. I właśnie dlatego ZNP protestuje.
Związek tłumaczy, że kwietniowa podwyżka pensji nauczycieli jest po prostu niewystarczająca. Podstawowe wynagrodzenie wzrosło od 100 do 200 zł w zależności od zajmowanego przez nauczyciela stanowiska. Nauczyciele, zamiast na dodatkową stówkę brutto, liczyli na tysiąć złotych więcej. Związkowcom nie podoba się też reformowanie szkolnictwa wbrew ich opiniom.
Do tego ZNP żąda zmiany ministra edukacji narodowej. Już w marcu list z apelem o wyrzucenie z rządu Anny Zalewskiej trafił na biurko premiera Mateusza Morawieckiego. Powód? Zła reforma szkolnictwa, brak reakcji na problemy nauczycieli i ignorowanie próśb o rzeczową dyskusję.
- Jest antynauczycielska. Zdewastowała system edukacji poprzez likwidację gimnazjów - tak o dokonaniach minister edukacji Anny Zalewskiej mówił w programie "Money. To się liczy" Sławomir Broniarz, prezes Związku Nauczycielstwa Polskiego.
Podwyżki będą, ale w ciągu kilku lat
Minister Zalewska już w ciągu ostatniego odpowiadała na zarzuty związkowców na licznych konferencjach. Zaznaczyła, że protestować każdy może. Przypomniała, że zaplanowała już podwyżki na lata 2019 i 2020. I to właśnie wtedy nauczyciele mają osiągnąć wzrost pensji na poziomie tysiąca złotych. ZNP ripostuje, że to perspektywa dwóch lat - tymczasem sytuacja w edukacji fatalna ma być dziś.
W ostatnim czasie nauczyciele skarżyli się na absurdalen zadania, które dostają od dyrektorów. Czego domagają się dyrektorzy? Chociażby organizowania warsztatów z zakresu psychologii rozwojowej dla rodziców. W innej szkole lepszą ocenę ma dostać nauczyciel, który poświęci swój czas wolny i za darmo poprowadzi zajęcia dodatkowe dla uczniów.
W znowelizowanej Karcie nauczyciela znalazł się zapis, zgodnie z którym nauczyciel powinien "realizować czynności i zadania zgodnie z potrzebami szkoły". Szczegóły ma doprecyzować dyrektor, a od tych szczegółów zależy ocena pracy jego podwładnych i ewentualne awanse oraz podwyżki. W szkolnych regulaminach już zaczęły pojawiać się absurdalne zapisy - informuje "Dziennik Gazeta Prawna". Więcej o sprawie można przeczytać tutaj.