Zakończył się strajk nauczycieli. W większości placówek akcja trwała do godziny. 15.30. Flagi państwowe, związkowe oraz czarne umieszczone na budynkach, brak lekcji - tak wyglądała akcja protestacyjna. Do strajku przystąpiło około 37 proc. placówek.
aktualizacja 17:00
W piątek strajkowały szkoły i przedszkola we wszystkich 16 województwach, w większości w godzinach: 7.30-15.30. Protest polegał na zbiorowym powstrzymaniu się pracowników oświaty od wykonywania pracy. W czasie strajku pracownicy nie wykonywali żadnych obowiązków wynikających ze stosunku pracy, czyli strajkujący nauczyciel nie poprowadzi lekcji, zajęć wychowawczych i opiekuńczych. Strajkują także pracownicy szkolnej administracji i obsługi.
Według prezesa Związku Nauczycielstwa Polskiego Sławomira Broniarza, największe poparcie dla strajku jest w woj. pomorskim, śląskim, łódzkim, podkarpackim i mazowieckim.
Broniarz pytany w radiu Tok FM o to, jak strajk przebiegał w regionach, powiedział, że najlepiej jest w tych województwach, "gdzie poziom determinacji, a także poziom nasycenia szkół jest bardzo duży" tj. Mazowsze, Śląsk, Łódzkie, Pomorskie, ale także Podkarpackie; dodał, że "nieco słabiej jest na ścianie wschodniej". Jak mówił, trudno jest zorganizować protest w szkole, która ma 8 pracowników.
- Ale to nadal jest niespotykany od wielu, wielu lat strajk w edukacji. To jest strajk paru tysięcy zakładów pracy, kilkunastu czy kilkudziesięciu tysięcy nauczycieli. To się różnie regionalnie rozkłada - mówił szef ZNP.
Z niepełnych danych, które dotąd spłynęły do ZNP, wynika, że do strajku przystąpiło ok. 37 proc. szkół i przedszkoli; jest to ok. 6,5 tys. placówek - powiedział w piątek przed południem prezes Związku Nauczycielstwa Polskiego Sławomir Broniarz.
Broniarz powiedział, że nauczyciele są od kilku dni intensywnie atakowani i mobbingowani, a szkoły - infiltrowane "od kuratora począwszy na policji kończąc". Szef ZNP mówił, że dostaje informacje m.in. ze Śląska, Gliwic i Siemianowic, gdzie "policja również przychodziła do szkół pytając o to, co się będzie działo w dniu jutrzejszym i jaki będzie udział nauczycieli".
- My to traktujemy jako taką próbę zastraszania bądź nadgorliwości władzy samorządowej, aczkolwiek nikt z tamtejszych włodarzy nie potwierdza, że wydał takie zarządzenie, aby policja wchodziła do szkół podlegających samorządom - powiedział Broniarz.
- Natomiast nie sądzę, żeby z indywidualnego, takiego wewnętrznego motywowania policjant nawet w cywilu chciał wejść i sprawdzić - dodał.
Broniarz pytany był również o podpisy zbierane na rzecz przeprowadzenia obywatelskiego referendum w sprawie wprowadzenia reformy edukacji. Szef ZNP poinformował, że na tę chwilę zebrano 609 tys. podpisów. Od 4 kwietnia rozpocznie się ich liczenie i weryfikacja.
- Mam nadzieję, że przez tydzień je podliczymy i w następnym tygodniu przed świętami, od 10 do 12 kwietnia będziemy chcieli pójść do marszałka Sejmu wspólnie ze wszystkimi uczestnikami tej wielkiej koalicji i panu marszałkowi to zanieść - powiedział.
Decyzję o przeprowadzeniu w piątek ogólnopolskiego strajku nauczycieli i pracowników oświaty Zarząd Główny ZNP podjął na początku marca. Związek domaga się deklaracji, że do 2022 r. w szkole nie będzie zwolnień ani nauczycieli, ani pozostałych pracowników i że do tego czasu żadnemu z nich warunki pracy - również finansowe - nie zmienią się na niekorzyść. Związek chce również podniesienia zasadniczego wynagrodzenia nauczycieli o 10 proc.
Reforma edukacji wprowadza 8-letnie szkoły podstawowe, 4-letnie licea ogólnokształcące, 5-letnie technika i dwustopniowe szkoły branżowe. Gimnazja będą wygaszane, nie będzie prowadzony nabór do nich. Zmiany rozpoczną się od roku szkolnego 2017/2018.
Tak źle nie było nawet za Giertycha
Już w czwartek, podając szacunkowe dane na temat liczby placówek, w których zostanie przeprowadzony strajk, Broniarz mówił o niespotykanej wcześniej nagonce m.in. ze strony władz państwowych i kuratorów oświaty. Według niego, nie było takiej nawet przed strajkiem w 2007 r., gdy ministrem edukacji był Roman Giertych. - Nie zastraszał nauczycieli. Nie było listów od kuratorów, by podać, czy szkoła strajkuje. Mimo że relacje i emocje między nami również były pełne napięć, nie było takiego otwartego, frontalnego ataku - ocenił.
Informacje o rzeczywistej skali i zasięgu piątkowego protestu w całym kraju prezes ZNP ma podać przed południem na briefingu w siedzibie związku w Warszawie.
Ponieważ strajk w oświacie będzie polegać na powstrzymaniu się pracowników od wykonywania pracy, ZNP apelowało do rodziców by w dniu protestu nie posyłali dzieci do szkoły lub przedszkola. O tym, czy dana placówka przystąpi do strajku, mieli poinformować rodziców dyrektorzy. To na nich spoczywa obowiązek zapewnienia dzieciom opieki w placówce podczas strajku.
- Wiemy, że będą takie placówki, gdzie w strajku uczestniczyć będzie cała załoga szkolna. Wiemy, że będą też takie placówki, gdzie w strajku weźmie udział tylko część załogi - 50, 60, 70 proc. Pozostali w tym czasie będą pracować, czyli będą mogli zaopiekować się dziećmi, które przyjdą do ich szkoły lub przedszkola - powiedziała rzeczniczka ZNP Magdalena Kaszulanis.
O poparcie strajku nauczycieli apelowali do wszystkich rodziców uczestnicy sobotniej manifestacji przed MEN, zorganizowanej przez koalicję "Nie dla chaosu w szkole" pod hasłem "Protest 100 opon". W skład koalicji wchodzą m.in. ruchy i organizacje rodzicielskie z całej Polski.
Rodzie są za
W ubiegłym tygodniu w internecie przedstawiciele środowisk rodzicielskich opublikowali list do nauczycieli, w którym zadeklarowali, że będą wspierać strajkujących. "Chcemy, abyście wiedzieli, że w tym dniu będziemy z Wami! Wspieramy Wasze dążenia i dziękujemy za wsparcie naszych dotychczasowych działań" - napisano w liście, pod którym podpisali się przedstawiciele ruchów: "Rodzice przeciwko reformie edukacji", "Zatrzymać Edukoszmar", "Szkoła to nie eksperyment", koalicji "Nie dla chaosu w szkole", Zielonogórskiego Forum Rodziców i Rad Rodziców oraz Krajowego Porozumienie Rodziców i Rad Rodziców.
Na stronach internetowych ruchów znalazł się też apel, by rodzice, którzy w dniu strajku poślą dzieci do szkoły lub przedszkola, na znak solidarności z nauczycielami ubrali je w strój galowy.
Decyzję o przeprowadzeniu w piątek ogólnopolskiego strajku nauczycieli i pracowników oświaty Zarząd Główny ZNP podjął na początku marca. Związek domaga się deklaracji, że do 2022 r. w szkole nie będzie zwolnień ani nauczycieli, ani pozostałych pracowników, i że do tego czasu żadnemu z nich warunki pracy - również finansowe - nie zmienią się na niekorzyść. Związek chce również podniesienia zasadniczego wynagrodzenia nauczycieli o 10 proc.
Według Broniarza strajk jest legalny, a żądania mieszczą się w zakresie spraw, o które może toczyć się spór zbiorowy.
Szydło: rząd nie jest stroną
- Jeżeli jest taki strajk organizowany w całym kraju i wybrano taką formę, ja mam wrażenie, że jest to dyktowane przede wszystkim względami politycznymi, zaangażowaniem szefa związku w działania polityczne. Szkoda, bo uważam, że naprawdę można rozwiązywać problemy w inny sposób - powiedziała premier, która była w piątek gościem "Sygnałów Dnia" w Programie I Polskiego Radia.
- Mam nadzieję, że ten strajk nie będzie ingerował w normalne funkcjonowanie szkół, nie można realizować kosztem dzieci postulatów politycznych. Organizatorzy strajku, szefowie związku są zaangażowani politycznie, pan przewodniczący Broniarz wielokrotnie dawał tego podstawę - stwierdziła premier.
- Oczywiście związek ma prawo do organizacji strajku, sądzę tylko, że organizowanie go w taki sposób, aby ingerować w proces nauczania i opieki nad dziećmi, nie jest dobrym rozwiązaniem - dodała.
Odnosząc się do postulatów ZNP, premier mówiła, że nie widzi obecnie powodów do strajku, bo jeśli stoją za nim oczekiwania finansowe nauczycieli, to przy okazji reformy edukacji "rząd przygotował pełną ofertę dla nauczycieli, polegającą na tym, że będą podwyżki, będą propozycje tych podwyżek przedstawione przez panią minister Annę Zalewską w kwietniu" i są na to zapewnione środki finansowe, "ale jest to proces".
Premier nie chciała mówić, w jakiej wysokości będą to podwyżki. - To jest zadanie minister Zalewskiej - wskazała.
Według szefowej rządu nieuprawnione są również obecnie twierdzenia, że przygotowana przez rząd reforma oświaty uderzy w miejsca pracy nauczycieli. - Dlatego, że m.in. właśnie te zmiany, które będą w tej chwili - wprowadzamy nowy system oświatowy - mają zagwarantować również miejsca pracy dla nauczycieli - podkreśliła.
Dodała, że reforma, która jest już faktem, ponieważ "samorządy podjęły uchwały o sieci szkół", jest wynikiem oczekiwania rodziców, ale również "środowisk nauczycielskich".
- My sobie zdajemy sprawę, że niż demograficzny, który jest w Polsce, wymusza podejmowanie decyzji, które właśnie mają zabezpieczyć miejsca pracy dla nauczycieli i w tym kierunku również te zmiany, które zostały przez panią minister Zalewską zaproponowane, podążają - powiedziała Szydło.
Premier podkreśliła, że "rząd nie jest stroną protestu".
- Dlatego, że stroną są organy prowadzące, w tym przypadku są to samorządy i oczywiście dyrektorzy szkół - powiedziała Szydło, dodając, że zgodnie z orzeczeniem TK "administracja państwowa nie może ingerować w funkcjonowanie i relacje między jednostkami samorządowymi".
Odpowiadając na pytanie, czy nauczyciele powinni być karani za strajk, premier podkreśliła, że jest temu przeciwna, ponieważ związki zawodowe mają prawo do strajku, "jeśli to oczywiście odbywa się zgodnie z prawem i z przepisami". - Pytanie jest tylko takie, czy strajk w placówkach oświatowych kosztem uczniów, kosztem dzieci, jest dobrym rozwiązaniem. Myślę, że dzisiaj wielu rodziców będzie miało problem z tym, co zrobić ze swoimi dziećmi, jak zapewnić im opiekę, jeśli w ich placówkach oświatowych taki strajk się odbywa - powiedziała szefowa rządu. - Ja jestem zwolennikiem rozmów, jestem zwolennikiem szukania konsensusu - dodała.
Minister umywa ręce
Minister edukacji narodowej Anna Zalewska, pytana o strajk, wielokrotnie w ostatnim czasie podkreślała, że nie jest stroną tego sporu zbiorowego. Zaznaczała, że zgodnie z wyrokiem Trybunału Konstytucyjnego z 1997 r., stroną sporu zbiorowego jest bezpośredni pracodawca, czyli nie jest nim ani samorząd, ani MEN. Bezpośrednim pracodawcą nauczyciela jest dyrektor jego szkoły.
W czwartek powtórzyli to wiceministrowie edukacji Marzena Machałek i Maciej Kopeć. Machałek wyraziła też przekonanie, że "protest nie będzie miał szerokiego wymiaru", ponieważ - jak oceniła - "absolutna" większość nauczycieli i rodziców nie popiera go. Przypomniała również, że kwietniu ma zostać przedstawiony harmonogram podwyżek dla nauczycieli oraz że będą one "zdecydowane", nauczyciele będą z nich "zadowoleni". Dodała, że zmiany wynagrodzeń, które będą uzgadniane z premier Beatą Szydło, rozpoczną się w 2018 r.
Od środy Zalewska przebywa w Edynburgu, gdzie bierze udział w konferencji International Summit on the Teaching Profession (Międzynarodowy Szczyt o Zawodzie Nauczyciela - PAP), w trakcie której będzie rozmawiać o współpracy na rzecz wzmacniania kompetencji nauczycieli, wyrównywania szans edukacyjnych oraz podnoszenia poziomu szkół.
Ogólnopolski strajk organizowany przez ZNP nie jest pierwszym protestem w tej formie w oświacie w Polsce po 1989 r. Po raz ostatni po taką formę protestu sięgnięto w 2007 r. - wówczas odbył się dwugodzinny strajk ostrzegawczy - i w 2008 r., kiedy przeprowadzono strajk jednodniowy. Podczas obu tych strajków dyrektorzy szkół i przedszkoli zapewnili opiekę wszystkim dzieciom, które przyszły do placówek.
Związek Nauczycielstwa Polskiego jest najliczniejszym związkiem zrzeszającym nauczycieli, liczy ok. 240 tys. członków.
Rafalska: strajk się upolitycznił
Strajk w oświacie mocno się upolitycznił i nie ma wiele wspólnego ze szkołą i edukacją - oceniła w piątek szefowa resortu rodziny i pracy Elżbieta Rafalska odnosząc się do piątkowego strajku pracowników oświaty, który zorganizował Związek Nauczycielstwa Polskiego.
Co to (strajk - PAP) ma wspólnego z dziećmi, co to ma wspólnego z ideą walki o dobrą reformę, o wysoki poziom edukacji? Myślę, że jest jakiś rodzaj politycznego zapomnienia tych oponentów, przeciwników PiS. Jeżeli ktoś mówi, że to jest protest przeciwko rządom PiS, to niech idzie na akcje protestacyjne Kodu-u, które już wygasają i tam demonstruje. Jednak nie szkoła, nie przedszkole, nie liceum" - stwierdziła minister.
Zaznaczyła, że wobec protestujących nie zostaną wyciągnięte konsekwencje. - Tu nie ma mowy o żadnych konsekwencjach, żadnym przeciwdziałaniu tym protestom. Żyjemy w wolnym demokratycznym kraju - dodała.
Rafalska wyraziła nadzieję, że podczas strajku dzieci w szkołach będą bezpieczne. - Dowiadujemy się, że szkoła oprócz tego, że ma uczyć i wychowywać to jeszcze dodatkowo strajkuje. Mam nadzieję, że dzisiaj dzieci będą w szkołach bezpieczne, a zakres tego strajku, o którym mówi pan Broniarz, będzie mniejszy niż zapowiadany. Jestem przekonana, że reforma jest potrzebna i oczekiwana - powiedziała. Oceniła, że mówienie o tym, iż z powodu reformy edukacji nauczyciele stracą pracę, to "strachy na lachy".