- "Żółte kamizelki" blokują płatne autostrady, wjazdy oraz zjazdy płatnych dróg – relacjonował Mateusz Piegat, kierowca, który skontaktował się z nami przez platformę dziejesie.wp.pl. - Wjazd do Francji od strony Hiszpanii przejściem granicznym La Janquera trwał 24 godziny. Protestujący przepuszczali przez bramki jedną ciężarówkę co minutę. Na francusko-hiszpanskim przejściu granicznym Irun podobne korki – przestrzega.
Głosów jest więcej. Z informacji, jakie przekazał nam na dziejesie.wp.pl w poniedziałek w nocy inny kierowca TIR-a, rozruchy utrudniały przejazd ciężarówkom w wielu częściach kraju. - Francuzi blokują granicę. Palą opony. Kierowcy stoją po 3,5 h w korkach, czasem więcej – relacjonuje Babisz. - Przez takie działania kierowcy są zmuszeni przekraczać czas pracy, ryzykując wysokie kary. Nie dojeżdżają na czas z towarem, co z kolei naraża firmy na wysokie kary – dodaje.
Czytaj również: Kierowcy walczą o warunki socjalne. "Miejsca do spania niewiele więcej niż w trumnie"
- Francuzi nie panują nad sytuacją, ignorują protestujących, nie podejmują z nimi dialogu. To wywołuje zjawisko synergii, poziom agresji wzrasta i coraz częściej znajduje ujście nie tylko w zdemolowanych witrynach sklepowych, zniszczonych francuskich symbolach i zabytkach, ale również dewastowanych samochodach. Obawiamy się więc o bezpieczeństwo naszych kierowców i powtórki z Calais, kiedy to uchodźcy atakowali i blokowali TIR-y – mówił rozmowie z money.pl Jan Buczek, prezes Zrzeszenie Międzynarodowych Przewoźników Drogowych w Polsce.
To efekt protestów, które wybuchły 2 tygodnie wcześniej, po zapowiedzianej podwyżce podatków, które wprowadzane są we Francji w ramach rządowej polityki transformacji energetycznej kraju. Te miały się przełożyć na wyższe ceny paliw. Protest jednak szybko urósł w siłę, a podczas sobotnich gwałtownych manifestacji żądania dotyczyły już dymisji rządu i ustąpienia prezydenta Macrona.
Porażony skalą zniszczeń, brutalnością protestów, w których setki osób zostało rannych, ale i stratami dla gospodarki, jakie generują strajki, premier Francji Eduard Philippe ogłosił ustępstwa rządu i na 6 miesięcy zawiesił wprowadzenie podatku - informuje Polska Agencja Prasowa. Pozostaje pytanie, czy to wystarczy, aby opanować napiętą sytuację?
Blokady dróg biją w polski transport
- Protesty tzw. żółtych kamizelek już wywołały poważne skutki gospodarcze. Traci nie tylko francuska gospodarka, ale również współpracujący z nią partnerzy zagraniczni. Transport cierpi tu szczególnie – komentuje prezes ZMPD.
Wiele z polskich samochodów dostawczych utknęło na wiele godzin w drodze do odbiorców we Francji. Stały w wielogodzinnych korkach wśród dymów z płonących opon i blokad protestujących. Część nie dojechało, część miało poważne opóźnienie.
- Każda godzina opóźnienia to poważne koszty – podkreśla prezes Jan Buczek. - Dziś transport jest ważnym ogniwem w produkcji. To nie tylko przewóz towaru z jednego magazynu do innego. Odbieramy często komponenty bezpośrednio z taśm produkcyjnych. Ładujemy przykładowo części do samochodów z polskich fabryk i pełnimy na czas transportu rolę mobilnego magazynu, nim te trafią znów na taśmę montażową francuskiej fabryki Renault. Blokada granic czy dróg wywołuje reakcję łańcuchową. Spóźnienie w dostawie przekłada się na przestój w produkcji. To generuje koszty, którymi np. w postaci kar umownych za opóźnienie my zostaniemy obciążeni – wylicza szef ZMPD.
O jakich kwotach mówimy? - Koszty są trudne do oszacowania, ale nie są to małe pieniądze. Sytuacja jest poważna – przekonuje prezes Zrzeszenia Międzynarodowych Przewoźników Drogowych w Polsce.
Francuskie "piekło"
- Francja w ogóle jest dla nas obszarem, który stwarza problemy. Zaczynając od mechanizmów utrudniającym naszym firmom działanie na tym runku, przez lobbing w Radzie Unii Europejskiej, która właśnie przegłosowała niekorzystne dla Polski przepisy, po obecny chaos związany z protestami - zaznacza prezes ZMPD.
Przypomnijmy, że w nocy unijni ministrowie transportu ustalili niekorzystne dla polskich firm transportowych zasady, w których sytuacjach kierowcy będą podlegać przepisom o delegowaniu pracowników.
Ta kwestia od pewnego czasu elektryzuje polską branżę. Pisaliśmy o tym wielokrotnie w money.pl. Polska postrzega to jako próbę ograniczenia dominacji polskich firm na międzynarodowym ryku.
Z danych Komisji Europejskiej wynika, że zajmujemy pierwsze miejsce we Wspólnocie pod względem liczby wysyłanych za granicę pracowników. Więcej niż co piąty delegowany pracownik Unii to Polak. Tylko w 2014 roku za granicą pracowało ponad 400 tys. osób spośród 1,9 mln pracowników całej Wspólnoty. Ten trend nieprzerwanie rośnie od 2010 roku.
Jak informowaliśmy w money.pl, również Niemcy (11,7 proc.) i Francuzi (6,9 proc.) znajdują się w czołówce krajów delegujących – wskazuje raport brukselskiego Instytutu Bruegla. Jako że Niemcy są drugim co do wielkości eksporterem pracowników, a Francja trzecim, może tłumaczyć zawziętość z jaką te dwa kraje konkurują z Polską w kwestii delegowania.
Jednak dla całego rynku pracy Unii to sprawa raczej marginalna. Z badań wynika, że pracownicy delegowani stanowią zaledwie 0,9 proc. całkowitego zatrudnienia i 0,63 proc. siły roboczej Wspólnoty, czyli wszystkich potencjalnych, zdolnych do pracy pracowników.
Masz newsa, zdjęcie lub filmik? Prześlij nam przez dziejesie.wp.pl