Euro w Polsce najwcześniej za... 75 lat. Tyle czasu potrzebujemy, by spełnić postulat Jarosława Kaczyńskiego i dogonić gospodarkę Niemiec. Zdaniem prezesa Prawa i Sprawiedliwości do dyskusji o wspólnej walucie powinniśmy wrócić, gdy osiągniemy poziom 85 proc. niemieckiego PKB na mieszkańca. - To nigdy się nie uda - mówi WP money Ignacy Morawski, ekonomista i założyciel serwisu SpotData.
Jarosław Kaczyński stawia sprawę euro w Polsce bardzo jasno. Na razie Kaczyński mówi "nie" nowej walucie. Ale nie jest to deklaracja na zawsze.
Prezes PiS w wywiadzie dla "Rzeczpospolitej" postawił jeden warunek. Przekonuje, że wstąpienie do unii walutowej Polsce na razie się po prostu nie opłaca. Ale to ma się zmienić. Prezes zasugerował, że poważne rozmowy o euro mogą zacząć się tylko wtedy, gdy osiągniemy 85 proc. niemieckiego PKB per capita (PKB na mieszkańca).
- Jeśli ktoś wierzy, że na Zachodzie mamy samych dobrych wujków, którzy będą prowadzić politykę gospodarczą w naszym interesie, to mu gratuluję, ale radziłbym, by nie zajmował się życiem ekonomicznym, politycznym czy społecznym. Tam będą realizowane interesy wielkich krajów, które będą po prostu sprzeczne z naszymi. Wejście do strefy euro będzie oznaczać trwałą peryferyzację Polski. Możemy przyjąć wspólną walutę, jak będziemy mieli 85 proc. PKB Niemiec per capita - powiedział w wywiadzie z "Rzeczpospolitą".
Postanowiliśmy sprawdzić, kiedy w zasadzie się to stanie. Wnioski? Nie są optymistyczne. Rozmowy w wariancie najbardziej optymistycznym zaczniemy dopiero za 37 lat, czyli w 2054 roku. Wariant realny? Euro w Polsce pojawi się najwcześniej w 2092 roku. Tyle czasu potrzeba, by spełnić żądanie Kaczyńskiego i dogonić sąsiednie Niemcy.
Część ekspertów z kolei twierdzi, że takiego poziomu nie osiągniemy nigdy. - Nie damy rady przyśpieszyć wzrostu gospodarczego jeszcze bardziej, a nawet go utrzymać go przez taki czas. Przyjmijmy optymistycznie, że jednak damy radę. Nawet kontynuując wzrosty mówimy o perspektywie kilkudziesięcioletniej. I to jest perspektywa, która uprawnia do używania sformułowania słowa nigdy - wyjaśnia WP money Ignacy Morawski.
- Nie robi się planów na 30 lat do przodu. Kogo one obchodzą? To nie jest czas dający się jakkolwiek przewidzieć. Możemy mówić, że damy radę i się trzymać tego zdania, ale po co? - pyta Morawski.
Liczymy dla Kaczyńskiego i Morawieckiego
W tej chwili Niemcy mają PKP per capita (na mieszkańca) na poziomie 37 tys. euro (dane za 2015 rok). Z kolei Polska ma około 11 tys. euro. Standardowo takie dane pokazuje się w przeliczeniu na dolary, jednak zrezygnowaliśmy z tego. Dlaczego? Podwójne przewalutowanie skomplikowałoby wyliczenia, a na dobrą sprawę nic by nie zmieniło.
W tej chwili nasze PKB na mieszkańca to zaledwie 29,7 proc. PKB Niemiec na mieszkańca. Prezes Jarosław Kaczyński postawił warunek - wejście do strefy euro tylko, gdy osiągniemy poziom 85 proc. Na oko widać już, że różnica jest spora.
Kiedy więc jesteśmy w stanie dogonić naszych zachodnich sąsiadów? Najwcześniej za 43 lata, czyli w roku 2060. Wtedy moglibyśmy świętować zrównanie się z zachodnim sąsiadem. Rozmowy o wprowadzeniu euro zaczęlibyśmy trochę wcześniej - dokładnie za 37 lat, czyli w 2054.
Jest jednak „ale”, i to nie jedno. Po pierwsze przez te wszystkie lata Polska musiałaby się rozwijać w tempie 3 proc. rocznie. Z kolei Niemcy musieliby stanąć w miejscu. Jednocześnie ani w jednym, ani w drugim kraju nie mogłaby się zmieniać liczba mieszkańców. Dlaczego? PKB na mieszkańca zależy nie tylko od wartości gospodarki, ale i od ludności kraju.
A co gdyby Niemcy jednak nie stanęli zupełnie? Wtedy poziom niemieckiego PKB osiągnęlibyśmy za 86 lat. I to przy założeniu, że Polska będzie rosnąć w tempie 3 proc. rocznie (to mniej więcej średnia z ostatnich trzech dekad), a Niemcy w tempie 1,5 proc. rocznie (to z kolei ostatnie poziomy wzrostu gospodarczego zachodnich sąsiadów). I tutaj trzeba założyć, że liczba ludności w ogóle się nie zmienia. Warto tutaj dodać, że w tym założeniu przez pierwsze 40 lat wciąż pod względem wartości PKB per capita tracilibyśmy do Niemców.
W tym wypadku rozmowy o wprowadzeniu euro moglibyśmy już zacząć po 75 latach, czyli w roku 2092.
Drugi sposób na szybsze dogonienie Niemiec zdradził prof. Grzegorz Kołodko. Skoro wartość PKB per capita zależy i od wzrostu gospodarczego i od liczby ludności, to warto sobie pomóc na dwa sposoby. Prof. sugeruje, że dzięki imigracji możemy odrabiać dystans do Niemiec szybciej. Dlaczego? Rośnie liczba mieszkańców, spada PKB per capita.
- A jeśli osiągniemy 80 proc., czy 83 proc., to dużo będzie nam brakować? - pytał retorycznie prof. Grzegorz Kołodko w wywiadzie dla TOK FM. Zauważył, że nawet gdyby decyzja o przyjęciu euro zapadła dziś, to Polska ostatecznie mogłaby wejść do strefy euro do 2020 roku. Kołodko zauważył także, że do Niemiec przybyło w ostatnim czasie milion uchodźców, co spowodowało, że PKB na głowę w tym kraju spadło.
Ten sposób to może być jedynie... delikatne wsparcie naszych starań w dogonieniu sąsiadów. Dlaczego? Aby PKB per capita Niemiec zrównało się z PKB per capita Polski, w Niemczech musiałoby mieszkać 250 mln osób, czyli trzy razy więcej niż mieszka obecnie. A i w tym wypadku trzeba dodać, że taka masa ludzi nie wniosłaby nic do gospodarki.
Oczywiście sytuację można odwrócić. PKB per capita na poziomie niemieckim osiągniemy w sytuacji, gdy w Polsce będzie mieszkać 12 mln mieszkańców. Śmiało można więc nazwać to jedynie mocno teoretycznymi rozważaniami.
Najpierw referendum?
O wejściu do strefy euro we wtorek mówił Mateusz Morawiecki, wicepremier, minister finansów i rozwoju. Na wspólnej konferencji z premier Beatą Szydło sugerował, że kwestii euro najpierw musiałoby się odbyć referendum. - Polska jest zobowiązana do przyjęcia euro wraz z traktatem akcesyjnym, ale co do tego przyjęcia musiałoby odbyć się referendum. W Konstytucji mamy zapisaną złotówkę jako naszą walutę narodową - wyjaśniał.
Zdaniem Morawskiego za wcześnie w tej chwili na taką debatę. Przeciwnego zdania jest były wicepremier i minister finansów prof. Grzegorz Kołodko. Jego zdaniem wicepremier Morawiecki na zbliżającym się spotkaniu G20 w Baden-Baden powinien powiedzieć, że Polska wypełni traktatowe zobowiązania i przyjmie euro. - Pozycja Polski polepszyłaby się z minuty na minutę - powiedział Kołodko w radiu TOK FM. Jak wywodził, nasz kraj byłby traktowany przez unijnych przywódców bardziej poważnie, jako uczestnik procesu reformowania UE.
Morawiecki jedzie do Baden-Baden na zaproszenie ministra finansów Niemiec Wolfganga Schaeublego. Według profesora Kołodki wicepremier nie musiałby nawet oficjalnie ogłaszać chęci dołączenia Polski do eurogrupy. Wystarczyłoby, żeby zadeklarował to podczas jednego ze spotkań z przedstawicielem Niemiec. Wtedy - zadaniem Kołodki - wieść i tak by się rozeszła pocztą pantoflową.
- To byłyby dwie pieczenie na jednym ogniu: jednoczesne wzmocnienie Polski i Unii Europejskiej. Nie chcę przesadzać, ale to byłoby wydarzenie historyczne - uważa były szef resortu finansów.
Kołodko przypomniał, że Polska już się zdeklarowała, że przyjmie wspólną europejską walutę. Dyskusja, która powinna się w Polsce toczyć może jego zdaniem dotyczyć tego, po jakim kursie wchodzilibyśmy do strefy euro. - W spokojnej merytorycznej dyskusji możemy się do tego przekonywać - mówił. - Jeśli coś się robi, to trzeba to zrobić porządnie, albo wcale. Polska powinna wejść do euro w dobrym stylu - dodał.
O tym, że nie ma potrzeby rozpisywania referendum przekonany jest również Leszek Miller, były premier. To właśnie Miller wprowadzał Polskę do Unii Europejskiej. Jego zdaniem zmiany dotyczące waluty i uprawnień Narodowego Banku Polskiego można bez problemu wprowadzić za pośrednictwem zwykłej nowelizacji ustawy zasadniczej.
Bezsensowność przeprowadzania referendum kilka lat temu omawiał też Donald Tusk, ówczesny premier. Jego zdaniem referendum akcesyjne było właśnie też głosowaniem za przyjęciem euro w odpowiednim czasie.
Trzeba jednak dodać, że by do tego doszło trzeba w Sejmie podczas głosowania uzyskać 2/3 głosów. Następnie Senat musi taką nowelizacje poprzeć większością bezwzględną. Na koniec pozostaje już tylko podpis prezydenta. Kilka lat temu taką ścieżkę opisywał prof. Marek Chmaj, konstytucjonalista.
Co jest problemem? Art. 227 dotyczący kompetencji NBP. To właśnie tam jest opisana rola Narodowego Banku Polskiego. Jest on jedynym emitentem pieniądza oraz ustala i realizuje politykę pieniężną. Po wejściu do strefy euro NBP byłby tylko elementem większej układanki. A to znaczy, że przestałby realizować swoje konstytucyjne zadania.