Jarosław Kaczyński zawiadomił naród, że przed Wielkanocą przynosi mu w darze to, na co naród czekał od jesieni, czyli PiS oraz Samoobronę w jednym jajeczku. Co prawda elektorat dopiero teraz się dowiaduje, że miał takie marzenie, ale w końcu politycy są po to, żeby spełniać oczekiwania ludu. Również te, których lud sobie nie uświadamia.
Poza tym prezenty należy przyjmować z dobrodziejstwem inwentarza. Jeśli wielkanocny zając ofiaruje nam wrotki, mimo że spodziewaliśmy się dostać mercedesa, czy wypniemy się na zająca, aby w ten sposób wyrazić swój do niego stosunek? Niech więc pani Gilowska oraz pan Meller przestaną szantażować prezesa PiS-u, że kiedy Andrzej Lepper wejdzie, to oni wyjdą. Nie ma powodu się bać. Szef Samoobrony mówił przecież wyraźnie, że może walnąć w papę dziennikarzy, a nie kumpli z rządu.
Nie trzeba też przedwcześnie narzekać jakoby jajeczko było częściowo nieświeże. Fakt, że jajecznica upichcona już raz przez Jarosława Kaczyńskiego według tej samej receptury rozlała się przed osiągnięciem stanu stabilnego. Wtedy jednak Lepper i Giertych nie byli przypięci do foteli rządowych, a w polskiej polityce nic tak dobrze nie wpływa na trwałość układów jak groźba dyslokacji fotelowej.
Korzystając ze świątecznej kanikuły prezes Kaczyński powinien czym prędzej udać się do wsi Zielnów i przekonać żonę Andrzeja Leppera, żeby zechciała pełnić obowiązki wicepremierowej. Pani Irena oświadczyła bowiem zdecydowanie w prasie, że za żadne skarby nie zostawi swoich krówek i świnek, gdyż warszawskie salony ją nie interesują. Szef Samoobrony nie potrzebuje co prawda małżonki do zapinania marynarki, ale życie towarzyskie stolicy będzie mniej barwne jeśli zostanie ona w oborze. Poza tym kobiety łagodzą obyczaje, więc pani Irena może być najlepszym buforem w sytuacjach, gdy wicepremier będzie znów chciał kogoś strzelić w papę.