Jeśli większość głosujących dzisiaj Helwetów opowie się za pomysłem, to Szwajcaria stanie się pierwszym krajem, który wprowadzi bezwarunkowy dochód gwarantowany. Wówczas każdy dorosły obywatel dostanie 2500 franków (równowartość ok. 10 tys. zł) miesięcznie, a niepełnoletni 625 franków (2500 zł). Nie ma znaczenia, czy ktoś pracuje, czy nie. Czy takie rozwiązaniem można wprowadzić w Polsce?
Do głosowania w sprawie bezwarunkowego dochodu podstawowego doszło w efekcie społecznej kampanii, w której trakcie do października 2013 roku zebrano ponad 126 tys. podpisów. Obie izby parlamentu odrzuciły projekt obywatelski przeważającą większością głosów, doprowadzając zgodnie ze szwajcarskim prawem do referendum.
Rząd zaleca obywatelom, by głosowali przeciwko inicjatywie. Ministrowie obawiają się, że wprowadzenie dochodu podstawowego sprawiłoby, że dla niektórych grup - na przykład otrzymujących najniższe płace czy zatrudnionych w niepełnym wymiarze godzin - działalność zarobkowa przestałaby być finansowo atrakcyjna. Według rządowych obliczeń realizacja inicjatywy kosztowałaby corocznie 208 mld franków, przy czym znaczną większość tych kosztów pokryłby transfer środków przeznaczanych do tej pory na inne cele, w tym świadczenia społeczne. Nie dałoby się jednak uniknąć konieczności dofinansowywania budżetu każdego roku kwotą 25 mld franków, na co potrzebne byłyby znaczne oszczędności lub podwyżki podatków.
Idea bezwarunkowego dochodu podstawowego (ang. UBI) jako instytucji zastępującej rozbudowany system różnych państwowych zasiłków i ulg dyskutowana jest na świecie od kilku dziesięcioleci, ale na razie nigdzie nie doczekała się realizacji. Ubiegłoroczne doniesienia, że dochód taki w kwocie 800 euro miesięcznie wprowadzi Finlandia, zostały zdementowane.
UBI w czystej postaci zakłada, że pieniądze od państwa dostają wszyscy bez żadnych warunków. Nie na dziecko, nie dla najbiedniejszych, nie dla rodzin wielodzietnych, imigrantów, studentów, cyklistów ani samotnych matek. Dla wszystkich. Wystarczy sam fakt narodzin, żeby mieć prawo do pomocy publicznej. Co ciekawe, mieliby ją otrzymać nie tylko ludzie w wieku produkcyjnym czy pełnoletni. Dostałyby nawet dzieci i emeryci.
Czy takie rozwiązanie jest w ogóle realne? Jak wskazuje prof. Ryszard Szarfenberg z Instytutu Polityki Społecznej, który w swojej pracy zajmuje się właśnie zagadnieniem bezwarunkowego dochodu podstawowego, pomysł próbowano wprowadzić już wielokrotnie, ale nigdzie do końca się to nie udało. Obecnie najbliżej czystej formy jest system funkcjonujący na Alasce. Tam mieszkańcy z utworzonego przez władze funduszu otrzymują po 2 tysiące dolarów miesięcznie.
Pomysł dotarł też do Europy, gdzie, jak się wydaje, jest bardzo bliski wprowadzenia. Pilotażowy program tego typu już funkcjonuje w holenderskim Utrechcie. To wydarzenie bez precedensu w światowej gospodarce.
800 euro miesięcznie dla Finów
Szlaki przeciera Finlandia. Kraj tysiąca jezior będzie pierwszym na świecie państwem gwarantującym każdemu swemu obywatelowi bezwarunkowy dochód podstawowy. Plany wprowadzenia takiego instrumentu przedstawił w listopadzie ubiegłego roku fiński zakład ubezpieczeń społecznych KELA.
Według tych planów zamiast różnych obecnych zasiłków każdy Fin niezależnie od poziomu swych dochodów otrzymywałby co miesiąc z budżetu wolną od podatku kwotę 800 euro (o. 3500 zł). W skali całego państwa oznaczałoby to wydatek 52,2 mld euro rocznie.
- Czasami dobrze jest myśleć o alternatywach, nawet tych radykalnych - komentuje w rozmowie z money.pl prof. Ryszard Szarfenberg. - W takiej sytuacji widzimy wady obecnego systemu. Często zasiłki otrzymują bowiem nie tylko ci, którzy ich naprawdę potrzebują. Z kolei najbiedniejszych czasem nawet mimo pomocy nie stać na zaspokajanie podstawowych potrzeb.
Również Andrzej Sadowski, prezydent Centrum im. Adama Smitha cieszy się, że o takich pomysłach się mówi, ale z zupełnie innych powodów. - Dzięki temu widać absurdalność takich rozwiązań. To szerzenie ciemnoty umysłowej - nie przebiera w słowach. - Taki bezwarunkowy dochód to nic innego jak zasiłek, tylko ładnie nazwany. Możemy to porównać do socjalizmu i powiedzieć: "u nas też jest demokracja, tyle, że socjalistyczna". To tylko kwestia nazewnictwa.
Jego zdaniem zasiłki niszczą struktury społeczne. - Dzieci widzą rodziców, którzy zamiast pracować siedzą na zasiłku, bo im tak wygodniej. I potem powielają te wzorce w swoim dorosłym życiu - twierdzi Sadowski.
Polska powinna się zastanowić
- Byłbym za tym, żebyśmy się zastanowili nad wprowadzeniem tego pomysłu w Polsce - apeluje prof. Szarfenberg, ale od razu zaznacza, że na razie i tak nie ma o czym mówić. - Żeby móc się mocniej ustosunkować, to trzeba mieć konkretne propozycje na stole, a takich póki co nie widać.
Podstawowym zarzutem, który podnoszą przeciwnicy UBI, są koszty takiego przedsięwzięcia. Polska miała problem z wysupłaniem 20 miliardów złotych na program Rodzina 500+, a co dopiero na takie przedsięwzięcie. Szwajcaria (jeśli obywatele zagłosują tak w referendum) wyda na to 200 miliardów franków, czyli prawie połowę rocznego polskiego PKB.
Przykład 500 złotych na dziecko przywołuje również prof. Szarfenberg. Twierdzi, że gdyby program obowiązywał na każde dziecko, to można by go nazwać quasi-dochodem gwarantowanym. Przyznaje też, że konsekwencje finansowe wprowadzenia bezwarunkowego dochodu są olbrzymie i wymagałyby bardzo dużych zmian i zgody wszystkich partii politycznych.
- Pamiętajmy, że państwo nie ma absolutnie własnych pieniędzy i każdy nowy zasiłek oznacza podniesienie podatków lub innych opłat - przypomina z kolei Andrzej Sadowski i ponownie apeluje, żeby zamiast dawać zasiłki, zmniejszyć obciążenie pracy. - Taki Fin, żeby otrzymać od państwa 800 euro, będzie musiał mu najpierw te pieniądze w różnej formie oddać. A być może i więcej, bo przecież musi też zapracować na przykład na bezrobotnego sąsiada.
Jeszcze inna kwestia to problemy dla rynku pracy w momencie wprowadzenia dochodu gwarantowanego. - Jeśli obywatel Finlandii otrzyma od państwa 800 euro za siedzenie w domu i niepracowanie, to ile musiałby dostać, żeby chciało mu się wyjść z domu? - pyta Andrzej Sadowski.
Problem zauważa prof. Szarfenberg, ale jego zdaniem rozwiązaniem będzie ustalenie odpowiedniej granicy takiej pomocy państwa. Nie chodzi bowiem o to, żeby te pieniądze zaspokajały wszystkie potrzeby obywateli, ale pozwalały na zapewnienie niezbędnego minimum.
Zdaniem ekonomisty przy optymalnym ustaleniu kwoty chęć do pracy nie powinna tak mocno osłabnąć. - Motywacja spadnie tylko u tych, którzy wykonują najprostsze i najsłabiej płatne prace - twierdzi ekspert. - Pracodawcy w takim przypadku będą mieli dwa wyjścia - albo zwijają interes albo podnoszą wynagrodzenia.
* Dzieci i emeryci też dostają *
Pomysł wprowadzenia UBI na terenie całej Unii Europejskiej padł w połowie 2013 r. Podpisy pod postulatem wprowadzenia gwarantowanego dochodu minimalnego na terenie całej Unii Europejskiej zaczęli zbierać lewicowi politycy w ramach Europejskiej Inicjatywy Obywatelskiej. W Polsce twarzą akcji został Ryszard Kalisz. - Na podstawie Traktatu z Lizbony zainicjowane zostało przez naszych współpracowników z Niemiec działanie na rzecz obywatelskiej inicjatywy dla ustanowienia minimalnego dochodu gwarantowanego - tłumaczył. Pytany, ile miałby wynieść w Polsce dochód podstawowy, zaznaczył, że w jego opinii między 1000 a 2000 zł.
Kontrowersyjne jest też przekazywanie gwarantowanego dochodu dzieciom i emerytom. - W Wielkiej Brytanii kiedyś był pomysł, żeby pieniądze, które otrzymają dzieci, były gromadzone na specjalnym koncie i przekazywane im dopiero w momencie uzyskania pełnoletniości - tłumaczy prof. Szarfenberg. - To pozwalałoby młodzieży na dobry start w dorosłe życie, ze sporym kapitałem na przykład na zakup mieszkania.
Inne rozwiązanie zakłada natomiast, żeby dochód gwarantowany dla rodziców uwzględniał już potrzeby związane z wychowywaniem dzieci lub by nieletni otrzymywali zaledwie ułamek tego, co dorośli - tak jak proponują to w Szwajcarii.
Z kolei przekazywanie pieniędzy emerytom po przekroczeniu pewnego wieku to nie jest nowy pomysł. - W Nowej Zelandii taki system funkcjonuje i pieniądze dostaje każdy, niezależnie od stażu pracy czy zarobków we wcześniejszych latach. To jest coś, co my nazywamy "emeryturą obywatelską" - mówi Andrzej Sadowski z Centrum im. Adama Smitha, które od lat proponuje wprowadzenie takiego świadczenia. - Ludzie nie mogą pracować przez tyle lat i później żyć z fotosyntezy. Nie wystarczy wyjść na słońce i tak się odżywiać, a dzisiejsze emerytury niestety często by do tego zmuszały.
Próby już były
Światowa gospodarka zna już próby częściowego wdrożenia pomysłu. Jak wskazuje prof. Ryszard Sarfenberg, takie działania były już podejmowane w latach 70. ubiegłego stulecia, przede wszystkim w krajach Ameryki Północnej - Stanach Zjednoczonych i Kanadzie (ostatnio wysiłki w tym kierunku podejmuje właśnie kanadyjska prowincja Ontario).
Później idea bezwarunkowego dochodu podstawowego rozprzestrzeniła się też na inne kontynenty. W Indiach pomysł forsował Guy Standing, brytyjski ekonomista uznawany za "ojca" UBI, aktywnie działający na rzecz jego wprowadzenia. Z kolei w Australii od lat wprowadzenia takiej pomocy państwa domaga się Partia Zielonych.
Do tego prof. Szarfenberg dodaje również Brazylię, Meksyk oraz niektóre kraje afrykańskie. - Tam jednak nie był to dochód bezwarunkowy, bo pieniądze otrzymywali na przykład ci, którzy byli pod regularną opieką lekarzy lub wykonywali obowiązkowe szczepienia - kończy prof. Ryszard Szarfenberg.