Boom turystyczny to dla tego kraju klucz do sukcesu. Jeszcze parę lat temu wyspa była ruiną. Do dziś przez ostatnie sezony sektor turystyczny wypracowywał aż 55 proc. PKB.
Chodzi o małą Islandię, która liczy, że jej unikalne krajobrazy, gorące źródła i gejzery przyciągną w tym roku wielu turystów.
Wpływ turystyki Islandii na jej gospodarkę jest bardzo mocny - to ten sektor w ostatnich kilku latach wypracowywał aż 55 proc. PKB Islandii - wynika z danych urzędu statystycznego tego kraju. Dzięki temu możliwa będzie stabilizacja gospodarki, która przechodzi historyczny proces transformacji.
Islandia przygotowuje się więc na istną "gorączkę złota" w branży turystycznej i spodziewa się w tym roku wzrostu liczby turystów odwiedzających ten kraj o 23 proc. - podaje Islandsbanki. Do 2020 r. Islandię może odwiedzać rocznie nawet 3 miliony turystów.
Biorąc pod uwagę, że liczba mieszkańców tego kraju wynosi zaledwie 320 tys., to 3 miliony wydają się ogromną liczbą.
Islandia stawiana jest za wzorcowy przykład kraju, który poradziła sobie z kryzysem. W drodze referendum w 2008 r. zdecydował się nie spłacać 5 mld dol. długów znacjonalizowanych banków wobec holenderskich i brytyjskich wierzycieli. I ogłosił kontrolowane bankructwo.
W pierwszych dwóch latach doszło do załamania gospodarki. Nastąpiła dewaluacja korony o 70 proc., bezrobocie skoczyło do 8 proc., inflacja w 2009 sięgnęła 18 proc. w skali roku. Do tego doszła fala upadków firm i banków, podwyżki podatków i reformy.
Źródło: Agencja Moody's
Apokalipsa? Być może, ale to tąpnięcie było konieczne i się opłaciło. Dziś wyspiarze z północy spłacili większość swoich długów, część przed terminem.
Rząd w Reykjaviku wdrożył program cięć oszczędnościowych - 10 proc. PKB w trzy lata, zwiększył podatki, zmniejszył płace budżetówki i subwencje rolne, zrestrukturyzował system wydatków społecznych.
Gospodarka rozwija się dynamicznie, a działania rządu w Reykjaviku określa się mianem islandzkiego cudu gospodarczego, który chwali nawet noblista Paul Krugman.