Zimą można w nich zamarznąć, latem niewiele osób odważy się w nich oddychać – potrzeby lepiej załatwiać na wdechu. Ale widok "toi toia" - jak zwykło się w Polsce mówić na plastikowe toalety, bez względu na producenta - dla milionów osób oznacza ulgę. A dostawcom dają świetny zarobek.
Wielki biznes, robiony na tym, czego wolimy nie oglądać. Niewiele osób wie - lub woli nie wiedzieć - że jednym z większych osiągnięć cywilizacyjnych przedwojennej Polski było budowanie na wsiach tzw. sławojek. Drewniane toalety znane były już wcześniej, w różnych miejscach globu. Jednak w Polsce nabrały wymiaru politycznego i cywilizacyjnego.
Ich gorącym propagatorem był generał Sławoj Felicjan Składkowski. Postać ciekawa – jednocześnie był generałem Wojska Polskiego, doktorem medycyny i politykiem. Przez 3 lata był premierem II RP, trzykrotnie pełnił funkcję ministra spraw wewnętrznych. A przy okazji Sławoj Składkowski stawiał na higienę i nakazał w polskich wsiach – wówczas mocno zacofanych – stawiać drewniane toalety.
Dzięki jego zapałowi, do dziś zwane są sławojkami. Tego typu wychodki trudno uznać za sprzęt mobilny – chociaż jedną z metod radzenia sobie z przepełnioną sławojką jest przestawienie jej w inne miejsce. Drugą – odessanie nieczystości. Sławojki przegrały w końcu z urządzeniami, które łączą te obie możliwości.
Kiedy pojawiły się w Polsce pierwsze plastikowe ubikacje?
Tym momentem był początek lat 90. Pionierem na polskim rynku była firma Clipper, stawiajaca obecnie mobilne toalety o nazwie Clip Clop. Przynajmniej o rok wyprzedziła markę Toi Toi, wybrała jednak rozwój lokalny.
Dawid Rejniak z Toi Toi Polska przekonuje, że kluczem do polskiego rynku wcale nie były duże inwestycje. – Nie zawsze środki są podstawą do osiągnięcia sukcesu. Tak było również w przypadku Toi Toi – ważniejsza okazało się know-how, wizja i konsekwencja polskich wspólników. Po roku 1989 było dużo firm, w które zainwestowano znacznie większe środki, a dziś nikt o nich nie pamięta. Przy rozpoczęciu działalności najważniejszą kwestią było przekonanie klientów, że toaleta drewniana (sławojka) to nie jest rozwiązanie ekologiczne, a inwestycja w usługę od Toi Toi opłaca się wszystkim – mówi w rozmowie z money.pl
Zobacz też: Ryzykowne condohotele. Inwestorzy mogą siedzieć na minie, która wybuchnie dopiero za kilka lat
Dodaje, że polska spółka powstała z połączenia czterech niezależnych firm z czterema polskimi udziałowcami. A kluczem do kieszeni klientów okazało się przekonywanie.
– Ten, kto miał skuteczniejszy zespół doradców klienta – wygrał. Kiedy te cztery firmy połączyły siły, mogliśmy jeszcze lepiej odpowiadać na potrzeby rynku i oczekiwania klientów – mówi Rejniak.
Skąd ta popularność?
Sam pomysł na mobilne toalety narodził się prawdopodobnie w USA, w latach 50. ubiegłego wieku. Robiono je z drewna, ważyły ok. 200 kilogramów. W roku 1969 mobilne drewniane kibelki zadebiutowały na imprezie masowej. Był to festiwal Woodstock. Już rok później postawiono je na starcie słynnego maratonu w Bostonie.
Potem do produkcji toalet wykorzystywano włókno szklane, w latach 80. zastąpił je plastik. Nie da się ukryć, że największy sukces na rynku mobilnych toalet odniosła firma Toi Toi. Wiele osób może być zdziwionych faktem, że to nie jest polski wynalazek i korzenie tego przedsiębiorstwa znajdują się w Niemczech.
W Europie pierwsza kabina toaletowa pojawiła się w 1973 roku. Nazywała się Dixi. Dziesięć lat później zadebiutowała marka Toi Toi. Słynne biało-niebieskie przenośne kabiny wymyślił Harald Müller z Wiesbaden. Do stworzenia projektu zatrudnił profesjonalnych designerów, co w owych czasach i w tej branży było krokiem przełomowym. Opłaciło się, bo 3 lata później firma rozpoczęła ekspansję międzynarodową i już po 10 latach była największym na świecie koncernem w swojej "niszy" rynkowej.
Nazwa firmy to połączenie skrótów słowa "toilette" oraz niemieckiego powiedzenia "toi, toi, toi", czyli "powodzenia". Dixi i Toi Toi firmy konkurowały, póki w 1997 roku nie zdecydowały się na fuzję. Od tej pory holding działa jako Grupa ADCO, siedzibę ma w Ratingen koło Düsseldorfu. Obecnie jest to największa na świecie firma zajmująca się mobilnymi rozwiązaniami sanitarnymi i ma siedzibę w 33 krajach na całym świecie. W tym w Polsce – nasz oddział został założony w 1993 roku.
Z toi toiem jak z adidasami
O skali sukcesu Toi Toia w Polsce może świadczyć fakt, że w zasadzie każda mobilna toaleta zwana jest u nas „toi toiem”. Podobnie jak obuwie sportowe bez względu na markę wiele osób nazywa po prostu "adidasami". Na rynku funkcjonują oczywiście i inne marki. Najbardziej znane są Clip Clopy, produkowane przez polską firmę Clipper i WC Chatki.
mat. prasowe
Standardem w mobilnych toaletach są wymiary kabiny wynoszące 120 x 120 x 230 cm. Pierwotnie były one stosowane na placach budów – wyliczono, że takie gabaryty wystarczą, żeby pracownik mógł w środku spokojnie zdjąć kurtkę i pas z narzędziami. Dzięki takim wymiarom na standardowym aucie dostawczym spokojnie zmieszczą się dwie toalety. Z każdej z nich może skorzystać ponad 1000 osób, zanim zbiornik się zapełni.
Toi Toi obstawiał jedne z największych imprez masowych w Europie – na wizytę Papieża podczas Światowych Dni Młodzieży w Kolonii wystawiono rekordowe 10 tys. toalet. Podobna ich liczba poszła w ruch podczas Mistrzostw Świata w Piłce Nożnej w 2006, rozgrywanych w Niemczech.
– Toi Toi faktycznie jest liderem na polskim rynku. Dysponujemy ok. 35 tysiącami toalet na terenie całego kraju – mówi nam Dawid Rejniak z Toi Toi Polska.
I „cały kraj” jest tu dobrym określeniem. Mobilne kabiny możemy spotkać dosłownie wszędzie – od gór po morze. Stoją na budowach, imprezach masowych, wykorzystuje je wojsko, samorządy, organizacje pozarządowe. Wraz z toaletą kupuje się usługę serwisu. Firma zapewni papier toaletowy, wodę, chemikalia, sprzątanie i oczywiście wywóz nieczystości.
Ile można na tym zarobić?
Sporo. Toi Toi zatrudnia około 500 osób i z 35 tysięcy toalet wyciąga rocznie ponad 170 mln zł przychodów. Oznacza to, że jedna kabina generuje rocznie prawie 5 tys. złotych przychodu. Co więcej – przez ostatnie kilka lat ten wskaźnik rośnie o prawie 150 proc. rocznie. I to wszystko na wynajmie kabin, który wbrew pozorom jest niedrogą usługą.
Za 300 – 400 złotych można sobie wynająć jedną na cały miesiąc, wraz z serwisem. Pojedynczą, podwójną, z dostępem dla osób niepełnosprawnych. A w ofercie firm zajmujących się tym biznesem są i kontenery z wieloma kabinami, toalety VIP, z ciepłą wodą, terakotą na podłodze i marmurem na ścianach. A także klimatyzacją.
Masz newsa, zdjęcie lub filmik? Prześlij nam przez dziejesie.wp.pl