Oderwijmy się na chwileczkę od krajowego podwórka, popatrzmy na najbliższą zagranicę. Wówczas przekonamy się, że w wyścigu socjalistycznych szczurów o to, kto zapłaci większe podatki wcale nie wypadamy tak blado. Nie tylko u nas prawicowe ugrupowania idą do wyborów z hasłami fiskalnego ulżenia społeczeństwu, a jak przychodzi do konkretnych rządów, to podnoszą podatki, że aż furczy.
W ubiegłym tygodniu swoją "prawicową” reformę podatków przeżywali Niemcy, gdzieś w przerwie pomiędzy gromieniem Polaków i Ekwadorczyków. Im dalej zajdą na tych mistrzostwach, tym później zauważą, jaki pasztet wysmażył im ich własny wielkokoalicyjny rząd Pani Merkel. W imię sprawiedliwości społecznej i powszechnego dobrobytu oczywiście.
Bundestag uchwalił podatki na rok 2007. Zanim przejdę do szczegółów, to jeszcze przypomnę, że tydzień wcześniej przeszedł wniosek o podwyżkę stawki podstawowej podatku VAT z 16 do 19 proc., która ma obowiązywać od 1 stycznia 2007 roku. Jeszcze jedna taka podwyżka i Niemcy będą mieli VAT jak w Polsce...
W podatku PIT podniesiono najwyższy próg z 42 do 45 proc., przy czym obowiązuje on od 250 tys. euro dochodu rocznie (dla małżeństw od 500 tys. euro). Nasz najwyższy próg to 40 proc., ale dlatego, że za późno uchwalono próg 50 proc. Warto też wskazać na sumę, od jakiej w Polsce wchodzi się w najwyższy próg - nie przekracza ona 20 tys. euro rocznie - czyli jakieś 12 razy mniej. Jednak i ta podwyżka może zmusić niemiecką klasę wyższą do ucieczek podatkowych na większą skalę, niż dotychczas do sąsiedniej Szwajcarii.
Kolejna zmiana to obniżka kwoty wolnej w podatku od zysków z lokat. U nas płaci się 19 proc. i żadnej kwoty wolnej nie ma. W Niemczech przysługiwało dotychczas 1500 euro (3 tys. euro dla małżeństw) odsetek bez podatku. Teraz będzie o połowę mniej. Zakładając średnie oprocentowanie lokaty na poziomie 3 proc., można bez trudu oszacować, iż dotychczas można było utrzymywać wolne od podatku oszczędności na poziomie 50 tys. euro (małżeństwa 100 tys. euro), a teraz analogicznie 50 proc. mniej. Może to w krótkim okresie wywołać skokowy przyrost popytu konsumpcyjnego poprzez uwolnienie znaczących oszczędności, jednak w długim okresie oznacza mniejsze pieniądze na inwestycje i ich odpływ w rejony bardziej sprzyjające oszczędzaniu.
Ograniczono znacząco możliwość zaliczania dojazdów do pracy jako kosztów uzyskania przychodu, czyli następuje dalsza transformacja PIT z podatku dochodowego w kierunku przychodowego. Skrócono także pobór dodatku na rzecz dzieci uczących się do 25 lat życia z 27, u nas wynosi on 26 lat.
Wszystkie te podwyżki mają w przyszłym roku dać ok. 5,5 mld euro dodatkowych podatków. Pozwoli to na wyhamowanie wzrostu deficytu budżetu federalnego, który w 2006 roku sięgnie 38, a może nawet 39 mld euro. Dla porównania nasz deficyt to ok. 10 mld euro.
Zasadnicze pytanie, jakie brzmi w tej sytuacji to: na jak długo można w ten sposób ratować budżet przy tak rachitycznej gospodarce, jak niemiecka? Z pewnością kolejne podwyżki podatków przy zwalniającej światowej koniunkturze nie wydźwigną tego kolosa na glinianych nogach. A co oznacza recesja w Niemczech dla polskiego eksportu, to chyba nie muszę tłumaczyć. Trzymajmy kciuki za Niemców, by jak najszybciej spostrzegli swoje błędy, zanim będzie za późno.