PiS udowodniło wreszcie, że nie jest partią homofobiczną i doktrynerską. Jest ugrupowaniem potrafiącym działać ponad podziałami partyjnymi.
Na idealnego wyborcę w swoich spotach reklamowych PiS wybrało nauczyciela. Skarży się on, że mało zarabia. Ma dwójkę dzieci i bezrobotną żonę. Ale jeśli propozycje podatkowe PiS-u zostaną wdrożone, to będzie dostawał na rękę 260 złotych więcej niż obecnie. Dlatego zagłosuje na tę partię. Już kilka minut później, w bloku zwykłych - niewyborczych - reklam, możemy się dowiedzieć, na co są mu potrzebne te pieniądze. Otóż wieczorami nasz bohater nieco się przeobraża. Zakłada skórzane ciuchy i idzie do klubu. Tam próbuje poderwać Kubę Wojewódzkiego. W reklamie TAK-TAKA bowiem występuje ten sam aktor, co w reklamie PiS-u.
Prawu i Sprawiedliwości nie przeszkadza, że ich wyborca-nauczyciel porzuca niekiedy żonę i dzieci, aby uwodzić mężczyzn. Po wielu antygejowskich wystąpieniach Lecha Kaczyńskiego PiS postanowił zmyć z siebie odium partii homofobicznej i nietolerancyjnej. Teraz pewnie geje zaczną masowo głosować na PiS. Dzięki propozycjom podatkowym tego ugrupowania będą mieli więcej pieniędzy na hulanki w klubach. Stać też ich będzie na częstsze organizowanie parad równości. Kaczyńscy polubili wreszcie panów, którzy kochają inaczej.
Życie telewizyjne pisowego Pana Nauczyciela jest barwne. Okazuje się jednak, że nie mniej nudne jest prawdziwe życie aktora, który wciela się w obie role. Otóż pan Bartłomiej (takie jest prawdziwe imię aktora) prywatnie należy do Platformy Obywatelskiej. Nie widzi żadnego dysonansu w tym, że zawodowo gra w reklamówkach PiS-u. Z kolei PiS wyszedł chyba z założenia, że skoro po wyborach ma tworzyć koalicję z PO, to dlaczego już teraz członkowie tej partii (za opłatą) mają nie reklamować PiS-u? Wszystko zostaje w rodzinie.
Trochę inaczej spojrzała na to Platforma. Jej działacze coś wspominają o wykluczeniu pana Bartłomieja z partii.
Jest jeszcze jeden wątek całej sprawy. Jeśli partia wynajmuje aktorów do grania swoich zwolenników, to znaczy, że nie tworzy materiału wyborczego, ale zwykłą reklamę. Spot PiS-u niczym się więc nie różni od reklamy pasty do zębów, czy proszku do prania. W reklamie pasty dentysta to nie dentysta, tylko aktor. Pacjent to nie pacjent, tylko aktor. Pewnie nawet zęby nie są prawdziwe. Ale odbiorca-konsument ma świadomość, że to ściema.
Skoro partie swoje reklamówki traktują tak, jak reklamy pasty do zębów, to odbiorcy-wyborcy muszą być ostrożniejsi. Muszą mieć świadomość, że wszystko na co patrzą i czego słuchają podczas kampanii wyborczej, to ściema. Biedny nauczyciel to aktor, który za tę rolę dostał pewnie tyle, ile prawdziwy nauczyciel nie miałby nawet wtedy, gdyby okradł wszystkich skarbników komitetów rodzicielskich ze wszystkich szkół w mieście. Wyliczenia korzyści podatkowych w reklamie są więc pewnie tyle warte, co zdolności pedagogiczne podstawionego nauczyciela. Pytanie tylko, czy postać, która pojawia się na końcu reklamówki, to prawdziwy Kaczyński? I który z Kaczyńskich?
Jak widać partie polityczne same tego chcą, aby traktować ich programy jak mydło, proszek, czy pastę do zębów, a kampanię wyborczą, jako jedną wielką ściemę.