Była inżynier Ubera oskarża firmę o przymykanie oka na przypadki molestowania seksualnego i dyskryminacji. Opowiada o zakulisowych rozgrywkach i o tym, jak jej skargę zamieciono pod dywan. Amerykańska korporacja odpowiada śledztwem w tej sprawie. W ostatnich miesiącach Uber był głównym aktorem aż trzech skandali.
W Stanach Zjednoczonych trwa burza z udziałem Ubera i jednej z byłych pracownic firmy. Padają oskarżenia o tolerowanie molestowania seksualnego i dyskryminację kobiet. W firmie ma pracować tylko 3 proc. pań inżynierów.
Wszystko zaczęło się od jednego posta na blogu.
- Moja przygoda w Uberze to dziwna i fascynująca historia, która powinna zostać opowiedziana - tak zaczyna wyznanie Susan Fowler. Pracowała dla amerykańskiej firmy od listopada 2015 roku do grudnia 2016 roku. Dopiero po kilku miesiącach od odejścia z pracy zdecydowała opisać swoje przeżycia. Zrobiła to na swoim blogu.
Fowler wspomina, że już na początku pracy w jednym z zespołów, usłyszała „dziwne” propozycje. Jej przełożony za pośrednictwem firmowego czatu wysłał jej całą serię wiadomości. Opowiadał o tym, że jest w otwartym związku, że jego obecna partnerka bez problemu znajduje sobie przygodnych partnerów. Żalił się, że on nie ma takiego szczęścia. Fowler miała jednoznaczne skojarzenia - jej przełożony pierwszego dnia składał jej propozycje pójścia do łóżka.
Pracownica nie czekała zbyt długo i natychmiast udała się do kadr ze skargą. - Uber w tym momencie był już całkiem dużą firmą. Miałam jasne oczekiwania, co w takiej sytuacji zrobią - opowiada. Odpowiedź? To pierwsza taka sytuacja tego człowieka, firma nie chce mu niszczyć kariery i proponuje na razie tylko zakończyć sprawę na naganie. Pracownicy kadr argumentowali, że to pracownik z bardzo dobrymi ocenami i firma nie powinna go tracić. Fowler z kolei dostała propozycję - albo szuka nowego zespołu w firmie, albo zostaje i godzi się z pracą z takim szefem. - Odpowiedziałam bardzo konkretnie, że to żadna propozycja. Chciałam być dokładnie w tym zespole, a w interesie firmy było, żebym dalej dla nich pracowała. Próbowałam sprawę popchnąć u innych przełożonych. A oni odpowiadali mi w kółko to samo - opowiada. Ostatecznie Fowler zmieniła zespół i jak wspomina – miała okazję robić świetne rzeczy ze świetnymi ludźmi.
W ciągu kolejnych miesięcy pracy poznała inne kobiety - inżynierów i dowiedziała się, że... nie była jedyną, która usłyszała nachalne propozycje. Mało tego, część pracownic usłyszała dziwne komentarze od tego samego człowieka, którego już wcześniej zgłaszała Fowler. - Wtedy stało się dla mnie jasne, że zarówno kadry jak i zarządzający kłamali w żywe oczy.
Kolejne próby rozmów nie przynosiły żadnych skutków, więc kobiety poddały się. Ostatecznie po kilku miesiącach „pracownik od nachalnych propozycji” odszedł z pracy. Fowler zastanawia się, co takiego musiał zrobić, że w końcu go z niej wyrzucili.
Ale Fowler opowiada nie tylko o molestowaniu, którego doświadczyła pracując w Uberze. Opowiada też o zakulisowych rozgrywkach menadżerów. Podkopywanie i skargi to normalna rzecz w firmie - wyjaśnia. I podaje kilka przykładów. - Efekt był jeden. Projekty były przesuwane, nikt nie wiedział jakie są priorytety, bardzo mało rzeczy było w ogóle robionych - wyznaje.
- Miałam okazje pracować z najlepszymi inżynierami w kraju. Czasami po prostu spuszczaliśmy głowy i robiliśmy swoje. I często były to wyjątkowo udane rzeczy, pomimo tego całego chaosu - opowiada Fowler. Na tym jednak jej historia w Uberze się nie kończy. Po pewnym czasie postanowiła prosić o kolejny transfer. I został on zablokowany przez nierozwiązane problemy z wydajnością. Okazało się, że konferencje, książka i liczne wystąpienia Fowler to za mało. Musi poprawić się w roli inżyniera, by jej kariera nabrała odpowiedniej trajektorii.
- Kiedy patrzę na to, co napisałam, to jest mi po prostu smutno. Nie mogę pomóc, mogę tylko się śmiać z tego, jaka to dziwna sytuacja. To był dziwne przeżycie. To był zaskakujący rok - kończy długo wpis Fowler.
Uber zapowiada śledztwo, ściąga prokuratora
Na reakcję władz firmy długo nie trzeba było czekać. Travis Kalanick, prezes Ubera, natychmiast napisał oświadczenie. Zapewnia, że firma już rozpoczyna wewnętrzne śledztwo. Dodał, że każdy, kto myśli, że takie rzeczy ujdą mu płazem powinien się pakować. - Wszystko co zostało opisane na blogu jest przerażające. I jest zupełnie przeciwne temu w co wierzymy w Uberze - napisał Kalanick na Twitterze. - Nie ma miejsca na takie zachowanie - dodał.
W tym wypadku na słowach się nie skończyło. We wtorek CNN poinformował, że Uber zatrudnił Erica Holdera - jednego z bardziej znanych prawników w USA. Za kadencji Baracka Obamy był prokuratorem generalnym. Firma w ten sposób chce naprawiać zdewastowany wizerunek. Holder ma przeprowadzić w firmie wewnętrzne śledztwo.
Amerykańska stacja CNN jest też w posiadaniu wiadomości, którą dostali pracownicy firmy.
- To były ciężkie 24 godziny. Wiem, że firma cierpi i domyślam się, że wszyscy oczekujecie informacji o tym, jak wygląda sytuacja i co zamierzamy zrobić - napisał Kalanick do pracowników w poniedziałek. Prezes spodziewa się, że pierwszy raport o sytuacji pojawi się naprawdę szybko.
Prezes odniósł się również do zarzutów o dyskryminację kobiet w firmie. Według danych kadrowych w tej chwili kobiety stanowią 15 proc. ekipy. Dla porównania w Facebooku jest ich 17 proc, a w Google 18 proc. Zespoły Twittera mają 10 proc. pracowniczek.
Problemy Ubera
W ostatnim czasie Uber nie ma dobrej passy. Nie tak dawno tysiące Amerykanów brało udział w akcji #DeleteUber, która zakładała usunięcie aplikacji z telefonu. Wszystko przez poparcie jakie od Kalanicka dostał Donald Trump, kandydat na prezydenta.
Nie tak dawno też wiele o firmie powiedział inny pracownik - Samuel Ward Spangenberg. Twierdził, że został zwolniony, gdy wskazał braki w zabezpieczeniach aplikacji. Spangenberg wyznał, że pracownicy firmy śledzili polityków, celebrytów i swoich byłych partnerów. - Nawet konto Beyonce było śledzone - wyznawał. Warto dodać, że zeznania Spangenberga nie pochodzą z medialnych wypowiedzi. O wszystkim opowiedzieć chce przed sądem. A jego cała historia dostępna jest w dokumentach procesowych, tzw. oświadczeniu sądowym.