Prawie 2,7 mln Syryjczyków znalazło azyl w Turcji. Jednak w kraju, gdzie co trzeci pracownik zatrudniony jest na czarno, stali się poważnym obciążeniem.
Od stycznia 2016 roku turecki rynek pracy otwarty jest dla uchodźców. Mogą oni podjąć legalną pracę, głównie na prowincji, po udokumentowanym półrocznym pobycie i za promesą przyszłego pracodawcy - informuje portal Forsal.
Pozwoleń na pracę w ubiegłym roku przyznano ponad 13 tys. uchodźcom, z których przeważająca część pochodzi z pochłoniętej wojną Syrii. Od jej początku Syryjczycy założyli w Turcji ponad 4,5 tys. firm - podaje portal.
Otwarcie rynku miało dać Turcji zastrzyk w postaci wykwalifikowanych pracowników. Okazało się jednak, że był to ruch spóźniony, bo większość zdążyła już pojechać dalej w poszukiwaniu lepszego życia.
Z danych przytaczanych przez Forsal wynika, że obecnie zaledwie 1 proc. uchodźców pracuje legalnie. Znaczna cześć znalazła zatrudnienie w szarej strefie. W kraju, gdzie i tak co trzeci pracownik zatrudniony jest na czarno, dodatkowa masa tanich pracowników stała się problemem.
Szacunki mówią o blisko półmilionowej grupie uchodźców pracujących nielegalnie. Pracują jako pomoc domowa, w rozrywce, budownictwie, przemyśle tekstylnym, rolnictwie i pracach sezonowych. Zasilili też branżę usług seksualnych.
Jak pisze Forsal, według różnych źródeł pensje nawet legalnie zatrudnionych Syryjczyków są około 25-40 proc. niższe niż Turków na tych samych stanowiskach. Trudno więc się dziwić pracodawcom, że wolą zatrudnić uchodźców, a nie bardziej wymagających pracowników z własnego kraju.
To spowodowało znaczny wzrost bezrobocia, zwłaszcza w południowo-wschodnich częściach kraju, gdzie zlokalizowane są obozy dla uciekających przed wojną. W niektórych prowincjach przekroczył on 20 proc.
Turcja już przeznaczyła na pomoc imigrantom 25 mld dolarów. Syryjczycy stali się dla Trucji sporym obciążeniem. Rozwój szarej strefy przynosi dodatkowe koszty.