Antracyt, czyli najbardziej energetyczny rodzaj węgla, sprowadza do Polski spółka Doncoaltrade. Surowiec, który w Rosji dostaje sfałszowany certyfikat pochodzenia, wydobywany jest na kontrolowanym przez separatystów wschodzie Ukrainy - ujawnia w środę "Dziennik Gazeta Prawna".
Węgiel jest wywożony do Unii Europejskiej quasi-legalnie dzięki rosyjskim dokumentom, a zyski z jego sprzedaży trafiają m.in. do kieszeni Ihora Płotnyckiego, szefa samozwańczej Ługańskiej Republiki Ludowej (ŁRL) - czytamy w artykule.
Spółka Doncoaltrade, która sprowadza surowiec do Polski, jest według KRS od 2012 r. zarejestrowana w Katowicach. Jej prezesem i głównym udziałowcem jest Ołeksandr Melnyczuk, który przez pewien czas był wiceministrem paliw, energetyki i przemysłu węglowego w ŁRL.
Jako udziałowiec firmy figuruje w KRS także "Roman Ziukow, syn Jurija, byłego dwukrotnego wiceministra energetyki i przemysłu węglowego Ukrainy". Jak powiedział "DGP" jego asystent, Kyryło Meszkowski, Ziukow nie ma obecnie nic wspólnego z tym biznesem.
- Jego udziały na początku 2014 r. przejąć miał Melnyczuk - zaznaczył.
Dziennikarzom "DGP" udało się ustalić, w jaki sposób węgiel trafia z Ługańska do Polski.
- Melnyczuk wysyła do Rosji (tam także ma firmy) surowiec pochodzący z kontrolowanych przez siebie kopalń oraz skupowany od ludzi zajmujących się kopankami (biedaszybami i nielegalnymi zakładami wydobywczymi). Według ukraińskich mediów mafijni właściciele kopanek sprzedają antracyt po 22 dol. za tonę, podczas gdy jego oficjalna cena na polskiej granicy to 140 dolarów USA - piszą autorzy artykułu i zapewniają, że ten schemat został potwierdzony przez Pawło Łysianskiego, byłego wicedyrektora dwóch kopalń na wschodzie Ukrainy, a dziś kierownika Wschodniej Grupy Ochrony Praw Człowieka.
- Rosjanie traktują towar jako import z Ukrainy, bo firma, która go wywozi, jest formalnie zarejestrowana w Kijowie. Ukraina zaś uznaje to za przemyt, ponieważ nie ma kontroli nad granicą ani eksportem z Ługańska - czytamy w "DGP".
Autorzy przyznają, że trudno oszacować, jak wiele węgla trafiało - lub wciąż trafia - do Polski. Utrudnia to fakt, iż całego schematu nie sposób uznać za przemyt, ponieważ obostrzenia dotyczące importu nie dotyczą wszystkich okupowanych przez Rosjan terytoriów Ukrainy, a jedynie Krym.
Gazeta, powołując się na wyliczenia Łysianskiego, informuje, że na każdej tonie węgla sprzedawanego przez Melnyczuka na właściwą Ukrainę Płotnycki zarabiał 500 hrywien, czyli około 70 zł.