Polski przemysł potrzebuje pracowników z Ukrainy i otwarcie na nich krajów unijnych nie jest dla nas dobrą wiadomością – mówi money.pl Maciej Witucki, prezes Work Service. Jak dodaje, brakuje nam polityki migracyjnej i choć niby o niej mówimy, to budzące się co jakiś czas demony Wołynia i UPA powodują, że na mówieniu się kończy.
Agata Kalińska, money.pl: Kilka dni temu przedstawiciele państw unijnych w Radzie UE zatwierdzili zniesienie przez Unię Europejską wiz dla obywateli Ukrainy. To będzie wstrząs dla rynku pracy w Polsce?
Maciej Witucki, prezes Work Service: Szacuje się, że mniej więcej połowa Ukraińców, którzy są w Polsce, pracuje tu nielegalnie. Otwarcie granic i danie im możliwości wyjazdu na przykład do Niemiec może spowodować, że ci, którzy ryzykują pracę na czarno u nas, uznają, że bardziej im się opłaca ryzykować pracę na czarno za Odrą. Za trzy-czterokrotnie wyższą stawkę.
W przypadku tych pracujących legalnie może być różnie, bo oni przyjeżdżają pracować do bardzo konkretnego pracodawcy, stabilność zatrudnienia jest większa. Ale zatrudniamy Ukraińców dla polskich firm i widzimy, że oni są niezwykle dynamiczni, intensywnie korzystają z mediów społecznościowych i jeśli tylko pojawia się opcja przeniesienia do pracy w inne miejsce, gdzie tylko można zarobić choćby 50 groszy więcej za godzinę, to natychmiast z niej korzystają.
Na razie mówimy o otwarciu turystycznym, ale zobaczymy jak to będzie. Sami Ukraińcy – co wiem z rozmów z nimi – obawiają się, że z tym otwarciem granic wcale nie będzie tak łatwo, że trzeba na przykład będzie mieć paszport biometryczny, dokumenty potwierdzające dochody i tak dalej.
Związek Przedsiębiorców i Pracodawców apeluje, żeby zalegalizować na pobyt stały wszystkich Ukraińców, Wietnamczyków i Białorusinów w Polsce. To około miliona imigrantów.
Ukraińców trudno nazwać imigrantami. Wiele osób mieszka tu latami, pracują zupełnie legalnie, odprowadzają składki, płacą podatki. Więc wirtualnie są obywatelami naszego kraju. Podobnie jak na przykład Polacy w Wielkiej Brytanii.
Myślę, że większość tak funkcjonujących w naszym kraju Ukraińców byłaby gotowa w każdej chwili ten swój status "zoficjalizować". Pod tym względem jesteśmy mocno opóźnieni. Od kilkunastu lat mówi się o polityce osiedlania w naszym kraju repatriantów i właśnie Ukraińców, ale dane mówią, że zalegalizowano ich dziesięć razy mniej niż we Włoszech. U nas jest kilkadziesiąt tysięcy, a tam kilkaset tysięcy.
Z czego to wynika?
To jest sprawa polityki migracyjnej, a właściwie jej braku. Nie ma wyraźnych zachęt do przyjeżdżania i osiedlania się. Niby mówimy o polityce migracyjnej, ale budzące się co jakiś czas demony Wołynia i UPA powodują, że na mówieniu się kończy. Politycy mogą się też obawiać reakcji społecznych, bo rzeczywiście jeżeli w średniej wielkości miasteczku pojawi się nagle tysiąc Ukraińców pracujących w pobliskiej fabryce, to rzeczywiście odbiór może być różny. Tu znowu wrócę do analogii z Wielką Brytanią. W Londynie Polacy są niemal niewidoczni, znikają w tłumie. Ale jeśli w małym mieście, gdzie znajduje się na przykład fabryka mrożonek, pojawia się półtora tysiąca młodych mężczyzn z Polski, to może to powodować różne napięcia.
Problem demograficzny istnieje i nie rozwiąże go sam program 500+. Jeśli nie będziemy legalizować pracy Ukraińców i pomagać im osiedlać się na stałe, to oni naprawdę pojadą dalej, na rynek niemiecki, włoski, norweski.
Czyli brak takiej polityki migracyjnej to wina polityków?
Ja rozumiem argumentację polityczną, że Polska przyjęła milion emigrantów z Ukrainy. Ale to są osoby przyjeżdżające do pracy. My nie musimy na nich nic wydawać, budować centrów pobytowych, kształcić, dawać zasiłków. Oni przyjeżdżają i natychmiast są wchłaniani przez rynek pracy. Żaden Ukrainiec po przyjeździe nie staje w kolejce do miejskiego ośrodka opieki społecznej, tylko idzie z ważną wizą o pozwoleniem na pracę do firmy, która go ściągnęła, by w niej pracował. Albo na przykład na ryneczku w Piasecznie w kilka minut znajduje kogoś, kto mu daje pracę na czarno.
Zresztą w Polsce pracują nie tylko Ukraińcy, ale także mieszkańcy bardziej egzotycznych krajów, jak Nepalczycy czy Pakistańczycy.
I co robią?
Pracują w usługach, fabrykach samochodów i części samochodowych, w przemyśle przetwórczym, rolno-spożywczym. Proszę spojrzeć, ilu Ukraińców pracuje dziś na budowach. W Warszawie na placach budowy język ukraiński jest powszechny. Jeśli miałoby się okazać, że ci budowlańcy mogliby wyjechać do pracy w Berlinie, Paryżu czy Rzymie, to stanie nie tylko mieszkaniówka, ale także wielkie inwestycje infrastrukturalne, takie jak budowa dróg czy mostów.
Państwom członkowskim pozostawiono decyzję co do otwarcia rynku pracy dla Ukraińców. Nie słyszymy na razie by którykolwiek z krajów się na to decydował. Istnieje takie ryzyko w przypadku Niemiec. Niemiecka gospodarka stale potrzebuje wykwalifikowanych pracowników i jeśli to ryzyko miałoby się zmaterializować, to dla naszego rynku pracy to byłoby rzeczywiście bardzo poważny problem.