- To walka. Ludzie niemal dosłownie się w niej wykrwawiają – mówi Jarosław Kręcki, ekonomista i doradca restrukturyzacyjny, który działa przy Sądzie Okręgowym w Poznaniu. Opowiada historię jednej z jego, jak to nazywa, „podopiecznych”.
Kobieta zawzięła się, że zobowiązania spłaci, choćby nie wiem co. Praca nie wystarczała, by wyjść na prostą? Nie szkodzi, weźmie więcej nadgodzin. I to za mało? No, dobrze, to znajdzie następną na pół etatu. Walka z długiem stała się sensem jej życia.
- Niestety, ze względu na odsetki okazał się on dla niej nie do spłacenia – mówi Kręcki. Kiedy wreszcie do niego trafiła, była na skraju załamaniu nerwowego. Myślała wręcz o samobójstwie. Upadłość konsumencka była dla niej jak publiczne przyznanie się do porażki. Nie wiedziała, że właśnie zrobiła pierwszy krok ku normalności.
Kręcki podkreśla, że z takimi ludźmi trzeba postępować delikatnie. Dlatego najpierw przede wszystkim przypomina im, jakie mają prawa, gdy sąd zaakceptuje wniosek o upadłość konsumencką.
- Nikt nie ma prawa nachodzić nas w domu, w pracy, czy prowadzić działań windykacyjnych. Rozpoczyna się czas, aby w cywilizowany sposób ustabilizować swoją życiową sytuację. Nie tylko finansową, ale także tę w głowię. Ważne, by się nie bać. To jest dla ludzi. Dzisiaj my, jutro ktoś inny – tłumaczy.
Tymczasem upadłość konsumencka w Polsce jest sprawą wstydliwą, która stygmatyzuje. Obowiązkową narracją jest przecież opowieść o nieustającym sukcesie i możliwościach, jakie daje wolny rynek. Jeśli ktoś sobie nie poradził, to najpewniej sam jest sobie winny. Bo za mało się starał albo był leniwy. Albo naiwny, no bo kto normalny wziąłby kredyt na takich warunkach? (Tak, jakby każdy musiał mieć w małym palcu wiedzę równą bankowcom i ekonomistom).
Większość ludzi, którzy występują o upadłość konsumencką, wpada w spiralę długów nie ze swojej winy. Przykład? Znów mówi Kręcki:
- Znam kobietę, która jeszcze niedawno była mężatką. Nie martwili się o pieniądze, bo jej mąż bardzo dobrze zarabiał w branży budowlanej. Odnosił zawodowe sukcesy. I nagle zdiagnozowano u niego ciężką chorobę. Oszczędności poszły na leczenie. Trzeba było zaciągnąć nowe zobowiązania. Niestety, mężczyzna w końcu zmarł. Kobieta nie odziedziczyła nic poza długami. Z tego wszystkiego sama zapadła na zdrowiu. Próbowała walczyć i spłacać zobowiązania. Jednak Komornicy upłynnili wszystko, co mogli. Dopiero wtedy zdecydowała się na ogłoszenie upadłości.
Owszem, zdarzają się ludzie, którzy zaciągają długi, bo zwyczajnie brak im odpowiedzialności. Ale zastanówmy się, ile znamy osób, które z własnej woli chciałyby żyć z ogromnym garbem finansowym. Najczęściej popadnięcie w długi wiąże się z osobistą tragedią, np. umiera bliski utrzymujący rodzinę lub osoba, której poręczyliśmy kredyt, nadużywa zaufania.
Upadłość konsumencka pozwala podnieść się ofiarom zadłużenia. Na początek licytowany jest ich cały majątek, a potem przez trzy lata spłacają ze swoich zarobków wierzycieli, na których nie wystarczyły pieniądze z licytacji. Albo i nie - o ile konsument nie ma zdolności zarobkowych.
Po tym okresie korzystający z prawa do upadłości są czyści. I mogą rozpocząć nowe życie. Za oceanem takich ludzi się nawet bardziej się ceni, gdyż badania pokazują, że kto raz zbankrutował, ten potem bardziej odpowiedzialnie prowadzi swoje biznesy.
Przy tej okazji należy zaznaczyć, że w długi obywatela wpędza także państwo. Kręcki opowiada historię przedsiębiorcy, który wpadł w zadłużenie po zmianie interpretacji zasad dotyczących stosowania VAT. – Dostał taki domiar podatkowy, że z dnia na dzień jego firma utraciła płynność finansową - mówi.
Wpadł więc w długi w najpopularniejszy sposób na świecie – z zaskoczenia.
Masz newsa, zdjęcie lub filmik? Prześlij nam przez dziejesie.wp.pl