Tę rozmowę pani Karolina (imię zmienione) pamięta do dziś.
- Robię co mogę, by uratować pani męża. Właśnie udało mi się ocalić jego płuco – powiedział lekarz onkologii, bardzo znany w Poznaniu.
Maż pani Karoliny już od kilkunastu miesięcy walczył z nowotworem. Zaczęło się od jelita grubego, potem choroba zaatakowała dalej.
- Czy można coś jeszcze zrobić? – spytała lekarza Karolina.
Zamiast odpowiedzieć wprost, specjalista sypnął aluzjami.
- Wie pani, zarobki w służbie zdrowia są jakie są....
Karolina nie odpowiedziała nic. Wstała i wyszła. Wiedziała, co ma zrobić. Niemal prosto ze szpitala popędziła do banku. Wzięła pożyczkę. Kolejną. I jak tylko pieniądze pojawiły się na koncie, pognała do szpitala, aby "spłacić" lekarza swojego męża. Ten przeliczył pieniądze i z uśmiechem zapewnił, że wszystko będzie w porządku.
Dopiero po śmierci męża Karolina dowie się, że onkolog brał łapówki także od niego.
Czytaj też: Upadłość konsumencka to nie stygmat
W obliczu choroby
- Nerwy wracają, przepraszam – mówi nam, kiedy opowiada swoją historię. Trzeba jej często przerywać, kiedy skacze z tematu na tematu tak, że ciężko się połapać w chronologii wydarzeń.
Jej życie zmieniło się o 180 stopni kilkanaście lat temu. Przyznaje, że ma problem z podaniem dokładnej daty. Choroba męża, jego śmierć, windykatorzy pukający w nocy do drzwi, wreszcie jej choroba – to wszystko zlewa się jej w jeden dzień.
Przed tym wszystkim prowadziła, jak sama mówi, „godne życie”. – Mąż był wziętym architektem wnętrz. Pracował jako wolny strzelec, z domu. Miał bardzo dobrą markę. Zleceń było tyle, że musiał z nich rezygnować – opowiada Karolina.
Jak sama mówi, do szczęścia wiele im nie było trzeba. Przede wszystkim oboje kochali książki. I to przy nich spędzali wolny czas.
Wszystko skończyło się w dniu, w którym u jej męża zdiagnozowano raka jelita grubego. To rodzaj nowotworu, który jest szczególnie obciążający dla psychiki pacjenta. Wiąże się bowiem ze wstydliwymi kwestiami fizjologicznymi.
Choroba była ciosem, ale Karolina i jej mąż szybko się z niego otrząsnęli. Postanowili walczyć. Mieli sporo oszczędności, więc na razie odcięcie od dochodów nie wydawało się problemem.
Nie obawiali się też pierwszych pożyczek. „Spłacimy je, jak tylko odzyskasz siły i będziesz mógł znów pracować”, mówili sobie.
Tyle tylko, że stan zdrowia męża Karoliny poprawiał się tylko chwilami. Poza tym stale się pogarszał. A małżeństwo było coraz bardziej zdesperowane. - Dowiedziałam się o ziołach leczniczych. To były rośliny z Afryki, sprowadzane przez Meksyk. Kosztowały 1000 zł za porcję. Jedną, a do leczenia potrzeba było wiele – mówi Karolina. Oprócz tego stałych łapówek domagał się lekarz, który opiekował się mężem. - To nie były wielkie sumy. Jednorazowo brałam od dwóch do czterech tysięcy złotych pożyczki. Nie pamiętam jednak nawet, ile ich w końcu było. Wyparłam ten okres z pamięci.
Lepsze czasy, które miały pozwolić spłacić te zobowiązania, nie nadeszły. Po długiej walce mąż Karoliny zmarł. Na żałobę i rozpacz nie było jednak czasu. - Zostałam na rencie, którą dostałam po mężu. A do spłacenia miałam kilkadziesiąt tysięcy złotych.
W szponach windykacji
Na początku spłacanie szło jednak nawet dobrze. Karolina po prostu pozbywała się majątku, który jej został. Ale w końcu nie było już biżuterii czy elektroniki do sprzedania. Kobieta zwróciła się do banku o prolongatę spłaty. Dostała ją.
- Ale potem bank stracił cierpliwość i sprzedał moją należność firmie windykacyjnym – mówi. I tak zaczął się jej koszmar.
Windykatorzy nie zaatakowali od razu. Poczekali, aż Karolinie urosną odsetki. Jakie? Z jednego tylko kredytu na sumę 2,5 tys. zł odsetki narosły do sumy trzykrotnie wyższej.
- Dzwonili do mnie po kilkanaście razy dziennie. Nachodzili w domu – późnym wieczorem, albo wczesnym rankiem. Codziennie bałam się otwierać skrzynkę pocztową. Były tam same wezwania do zapłaty. To było piekło – opowiada.
Karolina cały czas dług spłacała. Jednak jej renta nie pozwalała na wiele. Co miesiąc mogła oddać co najwyżej 250-300 zł. Ale robiła to regularnie.
- Pisałam do firm windykacyjnych i błagałam, by darowały choć część odsetek, abym mogła spłacić zadłużenie, ale nie chcieli ze mną w ogóle rozmawiać. Chciałam też wziąć kredyt konsolidacyjny, ale tu zrobiło się błędne koło: byłam już zarejestrowana w Biurze Informacji Gospodarczej jako niesolidny klient – opowiada.
Poznaj także historię Anny, która musiała ogłosić upadłość konsumencką ze względu na nie swoje długi
Zdesperowana kobieta chciała w końcu wyjechać za granicę. Mimo dość zaawansowanego wieku, w którym raczej myśli się o emeryturze, a nie zmianie kraju zamieszkania. – Pomyślałam sobie, że tam zarabia się więcej. Posiedzę trochę, ale wreszcie będę mogła spłacić długi.
I znów jednak życie miało dla Karoliny inne plany. Zdiagnozowano u niej nowotwór piersi. Wyjazd nie wchodził już w grę, trzeba było ratować zdrowie.
Ale firmy windykacyjne nie odpuszczały. Karolina znów się do nich zwróciła. – Mówiłam im: mam tylko rentę po mężu i sama choruję teraz na raka. Nie mam jak spłacać tych odsetek. Proszę chociaż dać mi taką spłatę, żebym mogła z tego wyjść. Nie udało się – mówi.
Z pomocą rusza... komornik
Pomoc przyszła z zupełnie niespodziewanej strony. – Niech pani coś z tym zrobi. Nie ma pani szans. To nie będzie miało końca – powiedział Karolinie komornik, u którego była co miesiąc w biurze, aby spłacać zadłużenie. To on powiedział jej więcej o upadłości konsumenckiej. Wytłumaczył, że to jedyne wyjście z jej sytuacji. Bo nie ma szans, by pozbyć się zadłużenia.
Z pomocą znajomych Karolina znalazła prawnika. Pomógł jej złożyć wniosek o upadłość konsumencką. Dostała ją półtora roku temu. – Sędzia na mojej rozprawie powiedział, że w mojej sytuacji postąpiłby tak samo.
Karolinie nadal nie jest lekko, ale złapała oddech. - Nie boję się już, gdy ktoś mi puka do drzwi. Nie drętwieję na dźwięk dzwonka telefonu. Mogę spokojnie sprawdzać skrzynkę pocztową. Odzyskałam spokój i poczucie bezpieczeństwa – mówi.
Wierzyciele nie mogą bowiem nachodzić osoby, która jest w stanie upadłości konsumenckiej. – Dotknęło mnie za dużo – mówi Karolina, podsumowując lata przed decyzją sądu.
Mieszka teraz ze swoją matką, która też choruje i wymaga opieki. Od życia oczekuje już tylko spokoju. Oraz zdrowia dla siebie i swojej matki. Coś więcej? – A by ktoś wziął się w końcu za firmy windykacyjne działające na granicy prawa.
- Zrobiłam sobie z życia bagno. Ale to wszystko było, by ratować człowieka, którego kochałam – kończy.
_ Prawdziwe personalia Karoliny, na jej prośbę, pozostają do wiadomości redakcji _
Masz newsa, zdjęcie lub filmik? Prześlij nam przez dziejesie.wp.pl