Ministerstwo pracy chce przeniesienia urzędów pracy z samorządów do administracji rządowej. Takie centralne sterowanie ma poprawić skuteczność pośredniaków krytykowaną przez NIK. Z kolei politycy Kukiz'15 przekonują, że jedynym dobrym pomysłem na przyszłość UP jest ich likwidacja. - Nie ma bezrobocia. Dlatego nie ma sensu wydawać 4 miliardów rocznie na ich utrzymanie - powiedział WP money wiceszef klubu Marek Jakubiak.
Plany rządu oficjalnie potwierdził ostatnio wiceminister Stanisław Szwed. Zmiana ma przyczynić się do poprawy efektywności pracy UP. Lepiej ma być szczególnie w obszarze aktywizacji bezrobotnych, na co stawia rząd PiS.
Reforma ma dać rządzącym większy wpływ na to, jak wydawane są środki finansowe przeznaczane na ten cel. Teraz ma być łatwiej wprowadzać jakiekolwiek zmiany, bo i sytuacja na rynku pracy jest najlepsza od lat. Rzecz jednak w tym, że to, co dla rządu jest wystarczająco dobrym pretekstem do reformowania urzędów pracy, dla polityków Kukiz'15 jest doskonałym pretekstem do ich likwidacji.
Nie ma bezrobocia?
- Jak bezrobocie było na poziomie 20 proc., to ich funkcjonowanie miało sens. Trzeba było pomóc ludziom, którzy pogubili się w transformacji. Teraz bezrobocia nie ma. Dlatego nie ma sensu wydawać 4 miliardów rocznie na ich utrzymanie - mówi wiceszef klubu Kukiz'15 Marek Jakubiak. - Lepiej je zlikwidować.
Oczywiście nie jest prawdą, że problem bezrobocia już Polski nie dotyczy. Wprawdzie obecne wynosi nieco ponad 8 proc., ale jest to najlepszy wynik w ostatnich latach.
- Nie powinno się likwidować Urzędów Pracy. Odwaga polityków wynika z tego, że teraz jest niskie bezrobocie. Pamiętajmy jednak, że to się może zmienić i że nadal mamy 1,3 mln bezrobotnych, z czego ponad 50 proc. to osoby długotrwale będące bez pracy - mówi WP money Grzegorz Tokarski, ekspert rynku pracy i przedstawiciel Pracodawców RP w Radzie Dialogu Społecznego.
Problem tylko w tym, że nieefektywność UP w pomaganiu takim ludziom wykazała kontrola NIK, której wyniki ogłoszono na początku poprzedniego roku. Wynika, z niej, że MPiPS tak naprawdę nie dysponuje jednoznacznymi danymi, które mogłyby potwierdzić skuteczność działania pośredniaków.
Jak się też okazało stworzony na potrzeby resortu wskaźnik efektywności szkoleń, staży, prac interwencyjnych i robót publicznych sztucznie zawyżał efektywność tego sposobu aktywizacji nawet o 30 proc. Tymczasem, jak dowodzi NIK, ponad 22 tysięcy urzędników w 356 UP w przypadku robót publicznych osiągnęła „zawrotną” efektywność aktywizacji na poziomie między 0,7 proc. a 3,8 proc.
Aktywizacja aktywizacji nierówna
Wszystko dlatego, że według NIK skuteczna aktywizacja występuje tylko wtedy, kiedy w co najmniej rok po odbytych stażach, szkoleniach czy robotach publicznych klient UP nadal ma pracę. Tymczasem kontrola wykazała, że urzędnicy tego nie sprawdzają. Brakuje więc podstaw do prawdziwej oceny skuteczności takich działań.
Wiele urzędów pracy do statystyk zaktywizowanych wrzuca wszystkich wysłanych na staże i tych, którzy wzięli dotację na założenie własnej firmy. Nikt jednak nie sprawdza, co się dzieje z nimi potem i jak szybko wracają na bezrobocie.
Pod obstrzałem kontrolerów znalazły się również tzw. programy specjalne dla długotrwale bezrobotnych. Jak sama nazwa wskazuje, powinny być specjalnie dobierane i adresowane, jednak jak się okazało, urzędy pracy używają ich w celu gromadzenia funduszy na zwykłe formy pomocy. Tak było w 47 proc. z 57 prześwietlonych przez Izbę programów.
Takie dane tylko wzmacniają argumentacje przeciwników dalszego utrzymywania urzędów pracy. Przygotowaniem projektu ich likwidacji zajmuje się w Kukiz'15 posłanka Agnieszka Ścigaj, która - jak zapewnia - ma 20-letnie doświadczenie w zakresie pomocy społecznej i sama też realizowała projekty aktywizacji zawodowej współfinansowane przez UE.
- Koncepcja jest przygotowywana od dwóch lat. Obecnie jest na ukończeniu i przewiduje likwidacje urzędów pracy z jednoczesnym przeniesieniem części kompetencji do MOPS-ów, które byłyby między innymi odpowiedzialne za przekazywanie zasiłków dla bezrobotnych - mówi WP money posłanka.
W tym pomyśle MOPS stałby się pośrednikiem między oferującymi prace przedsiębiorcami, a osobami, które jej szukają. Politycy Kukiz'15 chcą wykorzystać tu rozwiązania zastosowane na Słowacji, gdzie 10 lat temu połączono urzędy pracy i ośrodki pomocy społecznej.
- Ci, którzy w obecnych warunkach rynkowych nadal pozostają bezrobotnymi w 90 proc., są też zarejestrowani w opiece społecznej. Zatem nie ma sensu opłacanie dla nich kosztownej obsługi urzędniczej w dwóch różnych miejscach - dodaje Ścigaj.
Staże i niepotrzebne szkolenia
A co z aktywizacją zawodową? Pracownicy opieki społecznej z nią sobie poradzą? Z tym że reforma UP powinna być realizowana wraz ze zmianami, dotyczącymi pomocy społecznej, zgadza się też Grzegorz Tokarski. Ekspert przekonuje jednak, że przy tym rozwiązaniu słabym punktem jest właśnie brak odpowiednich kompetencji w MOPS.
Rozwiązanie tego problemu w ocenie Ścigaj jest proste. - Koncepcja zakłada częściowe przeniesienie pionu aktywizacji zawodowej. Pewnie cześć ludzi z UP mogłaby znaleźć prace w MOPS-ach. Tak jest na Słowacji, gdzie eksperci aktywizacyjni kierują bezrobotnego do prywatnych firm pośrednictwa pracy, ale płacą im tylko wtedy, kiedy znajdą dla niego zatrudnienie - mówi posłanka.
Przedstawicielka Kukiz'15 przekonuje, że tylko ten sposób gwarantuje efekty, bo „w polskiej tradycji urzędniczej wydanie 10 tys. zł na aktywizacje pracownika, nie jest jednoznaczne z obowiązkowym zmierzeniem efektów takiej inwestycji”.
- Obserwowałam to przez lata. W UP brakuje elastyczności i odpowiedniego dopasowania instrumentów aktywizowania. Po prostu przychodzi człowiek i dają mu szkolenie na wózki widłowe. Bez znaczenia jest, czy on będzie potem pracował przy wykorzystaniu tej umiejętności - mówi Ścigaj.
Pomysł Kukiz'15 nie jest nowy. W 2013 r. zgłaszał go Paweł Kowal z ówczesnej PJN. Popierał go senator Jan Libicki z PO, który wniosek likwidacji urzędów pracy argumentował swoim wieloletnim doświadczeniem. Przekonywał, że od dwóch kadencji spotkań z wyborcami nigdy nie natrafił na takiego, który znalazł pracę w UP.
- Urzędy pracy za sprawą biurokracji i krępowania rąk przepisami przez lata hodowały osoby długotrwale bezrobotne - przyznaje Grzegorz Tokarski, ale proponuje inną drogę niż likwidacja czy przejęcie przez administrację centralną. Pomóc miałoby rozwijanie współpracy z sektorem prywatnym.
Jest jeszcze trzecia droga
- Prawdziwie dobre efekty osiągają firmy prywatne. W niektórych województwach aktywizacja był nawet na poziomie 60-55 proc. skuteczności - wylicza ekspert. Warto w tym miejscu dodać, że ten wynik odnosi się do osób, które przepracowały mniej niż 90 dni po szkoleniu. Po tym progu czasowym spadał on do 40 proc.
- W USA i Wielkiej Brytanii świetnie realizowane są projekty w partnerstwie prywatnym w tym zakresie. W Polsce też postawiono na współpracę z firmami prywatnymi, jednak po dwóch latach wstrzymuje się podpisywanie kontraktów z nimi. W Wielkiej Brytanii to partnerstwo wykluwało się i dojrzewało przez ostatnie 17 lat, ale dziś i przez ostatnie lata daje wymierne efekty - twierdzi Tokarski.
Jak relacjonuje, na ostatnim spotkaniu w ministerstwie pracy z szesnastoma wojewódzkimi UP jasnym stało się, że to koniec programu partnerskiego. - W tym roku nie będzie nowych kontraktów, bo więcej pieniędzy przeznaczane jest na inne cele i finansowanie wydatków niezgodnych z przeznaczeniem Funduszu Pracy. W 2017 r. np. będzie to między innymi dofinansowanie dla specjalizujących się lekarzy za ponad miliard zł - mówi ekspert.
Do czasu opublikowania tego artykułu nie otrzymaliśmy od MPiPS odpowiedz na pytania o przyszłość takiej współpracy z prywatnymi agencjami. Jej koniec może dziwić tym bardziej że w budżecie na 2017 r. przewidziano więcej środków na aktywizację. Z 6,2 mld zł z zeszłego roku UP otrzymają na ten cel 6,6 mld zł. Wszystko jednak wskazuje na to, że będą je one wydawały po staremu, bez właściwego sprawdzania efektywności takich poczynań.
Tymczasem przy właśnie zawieszonym modelu współpracy z prywatnymi agencjami płacono za efekty. Firma otrzymywała do trzykrotności przeciętnego wynagrodzenia. Przy czym 100 proc. tej kwoty wypłacane było tylko wtedy, kiedy aktywizowany utrzymywał zatrudnienie do 180 dni.
20 proc. tej sumy firma dostawała za diagnozę szans bezrobotnego. Kolejne 20 proc. za zaktywizowanie i utrzymanie pracy przez 14 dni. Następne 30 proc. sumy, kiedy w tej pracy pozostał co najmniej przez 90 dni. Brakujące 30 proc. po wspomnianych już 180 dniach.