W ciągu ostatnich 10 lat urzędnicy administracji państwowej dostali podwyżki. Ile? Dokładnie 74 gr brutto. I w przyszłym roku nic się nie zmieni. - Nie zostawimy tego tak - mówią money.pl członkowie "Solidarności".
- Brak doświadczonych pracowników odbija się na jakości świadczonych usług i braku długoterminowego planowania. Wielu ludzi nie zna się na tym, co robi. Urzędy nie mogą sobie pozwolić na zatrudnienie ekspertów. Ich wiedza na rynku wyceniana jest tak, że musieliby zarabiać tyle, ile zarabiają dyrektorzy - przyznaje w rozmowie z money.pl urzędnik z wieloletnim doświadczeniem. - Nikomu nie zależy na tej pracy - kwituje gorzko.
Zatrudnienie w urzędzie przez lata było obiektem marzeń wielu Polaków. Sytuacja w ostatniej dekadzie drastycznie się zmieniła. "Zamrożenie" wynagrodzeń urzędników było jedną z decyzji, która miała uchronić Polskę przed negatywnym wpływem światowego kryzysu finansowego z 2008 r. Choć tamten kryzys jest wspomnieniem, PKB szybuje do poziomu 4 proc. rocznie, to urzędnicy wciąż ponoszą jego konsekwencje.
Dziesięć lat bez podwyżki
Resort finansów w założeniach budżetu na 2018 r. zawarł propozycję, by podstawy pensji urzędników zostawić na takim poziomie, na jakim są. Tym samym pracownicy administracji rządowej podwyżek nie zobaczą dziesiąty rok z rzędu. W tym samym okresie przeciętna pensja w sektorze przedsiębiorstw wzrosła o prawie 1,5 tys. zł. Także realne koszty życia znacząco wzrosły.
Sytuacja ewidentnie nie podoba się przedstawicielom "Solidarności". Związkowcy w przekazanej Ministerstwu Finansów opinii wskazali, że oczekują wzrostu wynagrodzenia urzędników nie mniejszego niż 11,2 proc. Obecnie niezmieniona od 2009 r. kwota bazowa wynosi 1873,84 zł (w 2008 było to 74 gr mniej).
"Solidarność" mówi o dyskryminacji
Przedstawiciele "Solidarności” przypomnieli, że w okresie zamrożenia płac w sferze budżetowej, podniesiono pensje części pracowników zatrudnianych przez państwo - m.in. policjantom i nauczycielom. Takie zachowanie uznano za "dyskryminację pracowników, których wynagrodzenia nie zostały objęte wzrostem". "Wzrost wynagrodzeń pracowników sfery budżetowej powinien dotyczyć wszystkich grup zawodowych, a nie jedynie wybranych. (...) Konsekwentne 'zamrażanie' wzrostu wynagrodzeń (...) prowadzi do coraz większych rozbieżności płacowych wśród poszczególnych grup pracowniczych u tego samego pracodawcy" – przypomnieli związkowcy.
Przewodnicząca Sekcji Krajowej Pracowników Administracji Rządowej i Samorządowej NSZZ "Solidarność" Lucyna Walczykowska w rozmowie z money.pl przyznaje, że związkowcy oczekują przynajmniej pięcioprocentowego wzrostu kwoty bazowej. - Nie zostawimy tego. Będziemy przypominać o tej kwestii - powiedziała.
W zależności od doświadczenia i zajmowanego stanowiska kwota bazowa jest mnożona przez wskaźnik (tzw. mnożnik – red.) ustalony w rozporządzeniu Prezesa Rady Ministrów. Do ostatecznej pensji należy doliczyć dodatki, o których uznaniowo decydują dyrektorzy urzędów. Nie wliczają się one do podstawy naliczania świadczeń socjalnych, takich jak np. emerytura. Te dodatkowe świadczenia w okresie zamrożenia wzrostu płac kilkukrotnie wzrosły, jednak taki ruch nie zadowalał w pełni pracowników. Tym bardziej nie mógł zadowolić związkowców.
– Te dodatkowe składniki wynagrodzenia, które są przewidywane przez prawo, mogą być uznaniowe. Ich podniesienie w kolejnym roku nie spełniłoby oczekiwań wszystkich pracowników administracji rządowej. Uważamy, że podniesione powinny być kwoty bazowe – mówi nam Lucyna Walczykowska.
Niższe pensje, gorsi pracownicy
Oficjalnie "zamrożone" pensje są de facto niższe niż przed 10 laty. Doprowadziło to do sytuacji, w której praca w administracji rządowej przestała być atrakcyjna. - Posada urzędnika stała się idealnym miejscem dla kobiet, które planują powiększenie rodziny lub osób często korzystających ze zwolnień lekarskich - mówi nam główny specjalista z wieloletnim doświadczeniem w jednym z centralnych urzędów.
Niskie zarobki w połączeniu ze skostniałą strukturą wielu urzędów spowodowały także problemy z obsadzaniem stanowisk kompetentnymi pracownikami. - Ta sytuacja przyciąga osoby o przeciętnych kwalifikacjach i niskich ambicjach. Co więcej, z tych osób niejednokrotnie wybierane są osoby na stanowiska kierownicze, które nie mają ku temu kompetencji i przygotowania - tłumaczy nam osoba odpowiedzialna za procesy rekrutacyjne w innej instytucji rządowej.
Brak chętnych o wysokich kompetencjach jest dopiero początkiem problemów. Inną ich odsłoną jest odpływ doświadczonych pracowników do sektora prywatnego. - Liczę, że środki na podwyżki się znajdą. Wynagrodzenie jest przecież czynnikiem motywującym do dobrej pracy i jego niski poziom może być przyczyną odpływu kadr - wskazuje Lucyna Walczykowska. - Myślę, że rządzący zdają sobie z tego sprawę i decyzje w tej kwestii zapadną. Nie będziemy ustawać, by podwyżki się pojawiły - dodaje.
- Pracodawcy w samorządach zdają sobie sprawę z tych problemów i dlatego większość z nich znajduje możliwości, by podnosić składniki wynagrodzeń. Oczywiście daleko tym kwotom do średniej krajowej, ale starania widać - mówi Walczykowska. O spadku jakości usług oferowanych przez państwo z powodu faktycznie coraz niższych wynagrodzeń mówił na posiedzeniu Rady Dialogu Społecznego członek Komisji Krajowej NSZZ Solidarność Henryk Nakonieczny. Przypomniał także, że zamrożenie poziomu płac doprowadziło do zerwania przez związkowców rozmów Komisji Trójstronnej w 2013 r.
Szefowa Sekcji Krajowej Pracowników Administracji Rządowej i Samorządowej NSZZ Solidarność przyznaje, że wnioskowała o spotkanie z szefową Kancelarii Prezesa Rady Ministrów Beatą Kempą, jednak nie otrzymała odpowiedzi w sprawie proponowanego na drugą połowę września terminu. Zapewnia, że wkrótce ponowi prośbę o rozmowę, a kwestia podwyżek dla urzędników nie zostanie pozostawiona sama sobie.
Rząd też miał problem, więc podnosi "swoim"
Brak podwyżek w budżetówce jest problemem, który dotyka nie tylko urzędników. Odczuli go również politycy. Członkowie rządu Beaty Szydło publicznie przyznawali, że mają problemy ze znalezieniem osób o odpowiednich kompetencjach, które chciałyby zajmować stanowiska wiceministrów. - Są tak niskie zarobki, że nikt nie chce przyjść - mówił w 2015 r. Henryk Kowalczyk.
Podniesienie poziomu kwoty bazowej o 5 proc. - minimum stawiane przez "Solidarność" może być kosztem dla kasy państwa na poziomie około 400 mln zł. W projekcie budżetu na rok 2018, gdzie nie na razie nie ma dodatkowych pieniędzy dla szeregowych urzędników, znalazły się środki dla pracowników bliskich rządowi. Budżet Kancelarii Prezesa Rady Ministrów ma wzrosnąć o 4,3 mln złotych, a szef CBA będzie dysponował 39 mln zł więcej niż w tym roku.
Tak skonstruowany budżet został pozytywnie oceniony przez Radę Służby Publicznej. Zwróciliśmy się z pytaniem o stanowisko Ministerstwa Finansów w sprawie wnioskowanych przez "Solidarność" podwyżek, jednak wciąż oczekujemy na odpowiedź.