NBP chce złagodzenia ustawy spreadowej. Zamierza obniżyć limit zwrotów dla kredytobiorców o prawie 100 tys. Przedstawiciele banku centralnego tłumaczą, że bez tej zmiany sektor bankowy poniesie zbyt duże koszty, co może zaszkodzić "bardzo ambitnym planom gospodarczym rządu". Czy to oznacza, że rządzący ulegli lobby bankowemu czy dopiero bankowcy próbują szantażować rząd? - Myślę, że ten projekt, który pojawił się w Sejmie, to nie jest dokładnie tym, o którym myślał szef. On idzie dalej, niż przypuszczaliśmy - mówi money.pl Jacek Bartkiewicz, członek zarządu NBP.
Kilka dni temu Narodowy Bank Polski wydał opinię do prezydenckiego projektu ustawy spreadowej, w której twierdzi, że koszty zwrotu spreadów będą dwukrotnie większe, niż zakłada projekt opracowany przez Kancelarię Prezydenta. Projekt mówi, że banki poniosą koszt rzędu 3,6-4 mld zł, tymczasem NBP przekonuje, że wyniosą one aż 8 mld zł.
Dlaczego bank centralny krytykuje prezydencki projekt ustawy spreadowej, skoro zaledwie kilka tygodni wcześniej można było odnieść wrażenie, że się pod nim podpisuje? Prezes NBP prof. Adam Glapiński osobiście go prezentował w Kancelarii Prezydenta, choć nie brał udziału w pracach nad projektem. Członkowie zespołu ekspertów w rozmowie z money.pl przyznają, że sami byli zaskoczeni, że pod koniec prezentacji projektu u prezydenta pojawił się prezes NBP i osobiście wyjaśniał szczegóły rozwiązania.
- Myślę, że ten projekt, który pojawił się w Sejmie, to nie jest dokładnie ten projekt, o którym myślał szef – wyjaśnia mętnie Jacek Bartkiewicz, członek zarządu NBP. – On idzie dalej, niż przypuszczaliśmy. Uważamy, że jeśli cokolwiek w tych spreadach zwracać, to powinno to dotyczyć poziomu kredytu konsumenckiego (255 tys. zł - przyp. red.) – tłumaczy Bartkiewicz.
W praktyce oznacza to, że jeśli ktoś zaciągnął kredyt o wartości 400 tys. zł, to może wystąpić o zwrot pieniędzy, ale będzie on naliczony tylko od kwoty 255 tys. zł. Spready powyżej też kwoty nie zostaną zwrócone. Przypomnijmy, że obecnie projekt zakłada, że powinny być zwracane do kwoty kredytu 350 tys. zł.
- Proszę zauważyć, jaki jest wynik sektora bankowego w tym roku. Jeżeliby odjąć jednorazowy przychód związany ze sprzedażą akcji Visa, wynik spadłby o ponad 20 proc. i przy tej tendencji tego typu rozwiązanie (zwrot spreadów – przyp. red.) kosztowałoby więcej niż roczny wynik sektora bankowego – wskazuje Bartkiewicz.
- Dodatkowo należy wziąć pod uwagę, że kredytów walutowych udzielały nie wszystkie banki, a więc ten ciężar rozkłada się nie na cały sektor, tylko na banki, które aktywnie uczestniczyły w tym procederze. W związku z tym musimy patrzeć na najsłabsze ogniwo w tym zakresie. Bank, który ma tego typu obciążenia, mógłby nie sprostać, a wtedy zapłacimy za to wszyscy, łącznie z podatnikami, ponieważ środki, które są zgromadzone w Bankowym Funduszu Gwarancyjnym pozwalają pokryć depozyty banku z drugiej dziesiątki, a każdy większy bank musiałby skorzystać ze wsparcia budżetowego – przekonuje członek zarządu NBP.
Czy NBP będzie zatem zabiegał, aby prezydencki projekt na etapie prac parlamentarnych został jeszcze złagodzony? – Poziom kredytu konsumenckiego, 255 tys. zł, ma pewne merytoryczne uzasadnienie, natomiast każda inna kwota go nie ma – powiedział Bartkiewicz.
Jak przekonuje, bank centralny musi też brać pod uwagę zachowanie inwestorów bankowych w przyszłości. - Już dzisiaj bardzo mocno podkreślają, że jeśli rozwiązania ustawowe będą niezgodne z prawem unijnym, to oni będą zaskarżać je do arbitrażu. I to jest ryzyko, przed którym stoi państwo polskie i musimy tego pilnować – wskazuje Jacek Bartkiewicz.
- Stabilność sektora finansowego jest naprawdę wartością istotną, bez niej będzie trudno zrealizować programy gospodarcze rządu, a one są bardzo ambitne. To nie jest tak, że sam BGK da radę, tu musi być bardzo aktywny sektor bankowy. Jeśli nie miałby on zdolności do kreowania kredytu dla gospodarki, to wszyscy będziemy mieli problem - puentuje.