Już za dwa lata w Polsce może nie być uzdrowisk. W 2018 r. mija termin, w którym polskie miasta zdrojowe mają udowodnić, że klimat u nich sprzyja leczeniu. Większość z nich nie będzie w stanie tego zrobić. Wszystko przez brudne polskie powietrze i lukę w prawie.
W Lądku Zdroju – najstarszym polskim uzdrowisku – urządzenia kąpielowe istniały już w trzynastym wieku. I ta prawie osiemsetletnia historia uzdrowiska może się wkrótce skończyć. A to dlatego, że samorządy muszą udowodnić, że powietrze na ich terenie ma lecznicze właściwości.
– Konia z rzędem temu, to nam powie, co to jest to "lecznicze powietrze" – denerwuje się burmistrz Lądka Zdroju Roman Kaczmarczyk.
Utrata statusu uzdrowiska byłaby problemem nie tylko dla Lądka, ale dla każdego miasta zdrojowego w Polsce. Jak szacuje Jan Golba, burmistrz Muszyny i prezes Stowarzyszenia Gmin Uzdrowiskowych RP, w ośrodkach leczniczych w uzdrowiskach pracuje około 16 tysięcy osób, a kolejne 80 tysięcy w ich otoczeniu, czyli w turystyce, hotelarstwie, gastronomii, usługach. Uzdrowiska dają więc pracę większej rzeszy ludzi niż górnictwo węgla kamiennego.
Poza zatrudnieniem, od posiadania statusu uzdrowiska zależy także reputacja miasta - jeśli gmina straci prawo do nazywania się "zdrojem", będzie to bardzo trudno naprawić.
Status gminy uzdrowiskowej to wreszcie konkretne pieniądze. Chodzi o opłatę uzdrowiskową, którą samorząd może pobierać od kuracjuszy i turystów. W tym roku to 4,27 zł za każdą rozpoczętą dobę. Składa się to w całkiem pokaźne sumy – na przykład w Świnoujściu do kasy miasta wpłynęły do połowy maja br. 4 mln zł. Byłoby więcej, gdyby nie szara strefa, czyli gospodarze wynajmujący pokoje turystom bez odprowadzania podatków.
Kto napisze operat
Dlaczego piszemy o zagrożeniu dla uzdrowisk? Prawo nakłada na nie obowiązek opracowania tzw. operatów, czyli dokumentów, w których wykażą, że mają złoża naturalnych surowców leczniczych i sprzyjający leczeniu klimat. Mają na to czas do października 2018 r., czyli niecałe dwa lata.
I tu zaczyna się problem. Według pomiarów powietrza prowadzonych przez Główny Inspektorat Ochrony Środowiska, w większości polskich uzdrowisk nie są spełnione normy dotyczące jakości powietrza. Problem smogu dotyczy zresztą całej Polski, o czym pisaliśmy szerzej tutaj.
- Jak to możliwe, że jeszcze w 2009 r. wszystkie uzdrowiska spełniały normy dotyczące jakości powietrza, a teraz większość ich nie spełnia? – pyta Jan Golba. Za chwilę sam sobie odpowiada - wynika to z tego, że jakość powietrza nie jest mierzona bezpośrednio w uzdrowiskach, a w tzw. strefach. Polska podzielona jest na 46 stref i pomiary dotyczą ich w całości – niezależnie od tego, czy jest tam duży okręg przemysłowy, czy uzdrowisko z rozległym parkiem zdrojowym.
- Przykładowo dla nas jakość powietrza jest mierzona w Nowym Sączu, czyli 50 kilometrów dalej. Czy taki pomiar naprawdę jest miarodajny? – zwraca uwagę burmistrz Muszyny. – W samym Nowym Sączu jest pięć stacji pomiaru jakości powietrza i według czterech parametry są przekroczone, a według jednej wszystko jest w porządku – dodaje.
Kto może badać powietrze?
GIOŚ nie ma ani pieniędzy, ani kadr żeby dokładnie badać jakość powietrza w każdym uzdrowisku. W tej sytuacji samorządowcy byliby gotowi, żeby sami takie badania przeprowadzić. I tu pojawia się owa fatalna luka prawna. Według ustawy uzdrowiskowej uzdrowiska są zobowiązane do wykazania stanu czystości powietrza na swoim terenie. Ale rozporządzenie, które pozwala na przeprowadzenie takich badań jest nieaktualne. W efekcie samorządy muszą zbadać jakość powietrza, ale nie mają jak tego zrobić.
Sprawa wchodzi w kompetencje dwóch resortów – ministerstwa zdrowia, które będzie przyjmować operaty od uzdrowisk, oraz środowiska, które nie chce, by samorządy same badały jakość powietrza. Bo obawia się, czy wyniki takich pomiarów nie będą zakłócone.
Przedstawiciele uzdrowisk debatowali w ubiegłym tygodniu na ten temat w Warszawie. Uzyskali tylko zapewnienie od przedstawiciela ministra środowiska, że resort zajmie się tą sprawą.
Kto rządzi różą wiatrów
O tym, że w naszych uzdrowiskach może być problem z powietrzem zrobiło się głośno dwa lata temu. Fundacja Client Earth opublikowała wówczas raport, w którym wskazuje, że powietrze w miastach zdrojowych jest fatalnej jakości, a samorządy bezprawnie pobierają opłaty klimatyczne. Samorządowcy z uzdrowisk zgodnie się oburzyli na raport, zapowiadali nawet pozwy.
Wyniki badań jakości powietrza nie pozostawiają wątpliwości – problem ze smogiem jest, szczególnie zimą i szczególnie w południowej Polsce.
– Nawet jeśli wydam majątek na wymianę instalacji w domach komunalnych, nawet jeśli wszystkie obiekty lecznicze będą ogrzewane gazem, to i tak co mam zrobić, jeśli zaraz za miedzą mam kotłownię na węgiel? Mam iść ostrzelać władze sąsiedniej gminy? Mam wysadzić ten komin? – pyta Roman Kaczmarczyk. – Mamy wpływ na wiele rzeczy, ale nie rządzimy różą wiatrów – dodaje burmistrz Nałęczowa Andrzej Ćwiek.
Jego zdaniem ustawa środowiskowa zawiera "przepis na bankruta", ponieważ nakłada na samorządy bardzo trudne do spełnienia rygory.
– Polskie uzdrowiska są jedyną polską marką sieciową o randze europejskiej. To dziesiątki lat rozwoju, Nałęczów w tym gronie z dwustuletnią tradycją jest jednym z najmłodszych. To też 5 mld zł zainwestowanych w poprzedniej perspektywie w rozwój uzdrowisk. Dlaczego to wszystko psuć? – podsumowuje.