Wojna na maile, wojna na słowa. Tak w tej chwili wygląda sytuacja w LOT. Związki zawodowe organizują referendum strajkowe i grożą paraliżem podczas najbliższej majówki. Zarząd spółki odpiera, że referendum jest nielegalne, a żądania - nierealne.
- Nie damy się zastraszać - mówi Monika Żelazik, przewodnicząca Związku Zawodowego Personelu Pokładowego i Lotniczego w LOT. "Zastraszanie" - tak związkowcy określają działania zarządu LOT w ich kierunku. Kilka dni temu ogłosili, że zaczynają referendum strajkowe. Jak przekonują, byli zmęczeni "pozorowanym dialogiem" i "propagandą sukcesu".
Money.pl jako pierwszy poinformował o działaniach związków zawodowych. We wtorek w południe w siedzibie LOT pojawiły się karty do głosowania i zabezpieczona urna. 1600 etatowych pracowników ma zdecydować, czy jest gotowych na strajk. W ciągu 30 dni mogą oddać głos. Zielony sygnał i brak porozumienia z zarządem oznacza, że samoloty staną w majówkę.
Zarząd polskiego przewoźnika odpiera, że głosowanie może być nieważne. Z jednej strony władze LOT świętuje zakup nowego i nowoczesnego Dreamlinera, z drugiej strony muszą gasić pożar w spółce.
- Nie chce się odnosić do takich komentarzy - tak na słowa związkowców reaguje w rozmowie z money.pl Adrian Kubicki, rzecznik prasowy LOT.
- W żaden sposób nie agitujemy, nie przekonujemy pracowników do głosowania na tak lub nie, nie zniechęcamy nikogo do wzięcia udziału w referendum, które kilka dni temu ogłosiły związki zawodowe. Sprawdzamy jednak, czy zostało ogłoszone legalnie, bo to rzutuje i na wizerunek firmy, i na bezpieczeństwo biznesu. Przepychanka w mediach to nie jest sposób na dialog - odpowiada.
Przyznaje jednak, że od czasu ogłoszenia referendum nie było spotkania na linii związki zawodowe - zarząd.
O co chodzi?
Związki zawodowe przekonują, że chodzi im tylko o godziwe warunki pracy i sposób wynagradzania. Chcą przywrócenia regulaminów płac z 2010 roku i zmiany sposoby wynagradzania. W wypłacie ma być np. mniej części zmiennych, a więcej "pewnego pieniądza".
Zmiany sprzed lat miały być dla pracowników skrajnie niekorzystne. Tłumaczone były potrzebą restrukturyzacji. Ale związkowcy widzą coraz lepsze wyniki spółki. Ich zdaniem za tym sukcesem nie idzie lepsze wynagradzanie pracowników. Są za to nowe obowiązki.
Racje LOT można zawrzeć w krótkim zdaniu: spełnienie żądań związków zawodowych jest niebezpieczne dla finansów spółki.
Zarząd argumentuje, że przywrócenie zasad wynagradzania sprzed prawie dekady spowoduje, że cała spółka wróci do poziomu sprzed dekady. Czyli na skraj bankructwa. Jednocześnie przedstawiciele spółki twierdzą, że przywrócenie starych sposobów wynagradzania nie będzie dla nikogo dobre. Ani dla pracowników, ani dla spółki.
Jak wynika z informacji money.pl - zarząd chwilę po ogłoszeniu strajku wystosował do pracowników spółki specjalny komunikat. Zarząd (a nie imiennie prezes Rafał Milczarski) w wiadomości przypomniał, co oferował podczas ostatnich negocjacji, a na co związki zawodowe zgody nie wyraziły. Dodał też, że związkowcy już raz zapowiadali referendum.
"We wrześniu 2017 otrzymaliśmy od związków zawodowych informację o terminach planowanego wówczas referendum strajkowego. Obecna inicjatywa jest więc próbą przeprowadzenia kolejnego referendum w tej samej sprawie. Oznacza to, że nie możemy uznać jej legalności" - napisał zarząd w liście.
Jego treść przekazał nam jeden z pracowników spółki. Identyczną informację dostali też związkowcy. I postanowili zareagować.
Pracodawcy nic do referendum
"Nie damy się zastraszyć" - odpowiada Monika Żelazik. I wytyka, że związki żadnego referendum nie organizowały. "W 2017 roku referendum nie zostało przeprowadzone z uwagi na działania pracodawcy, które je uniemożliwiał" - pisze.
"Obecnie trwające referendum jest więc pierwszym w tym sporze zbiorowym. Zaprzeczamy więc twierdzeniom zarządu pracodawcy, jakoby referendum było nielegalne lub też nieważne".
Związkowcy przypominają pracownikom, że referendum w sprawie strajku wcale nie musiały zgłaszać pracodawcy. Co innego decyzja o strajku - ta musi się pojawić co najmniej 5 dni przed rozpoczęciem. Żelazik sugeruje wprost, że informacje o nielegalnym referendum to sposób LOT na zniechęcenie do głosowania.
Kubicki odpowiada, że spółka codzienną pracą udowadnia, że jest dobrym pracodawcą. Gdyby było przeciwnie, to piloci i personel lotniczy, którego brakuje na rynku, od dawna wybieraliby konkurencję. A wybierają LOT. Zdaniem rzecznika LOT wcale nie jest pod ściagną. Spółka wciąż jest otwarta na dialog - przekonuje.
Masz newsa, zdjęcie lub filmik? Prześlij nam przez * *dziejesie.wp.pl