Trwa ładowanie...
Notowania
Przejdź na
Agata Kołodziej
Agata Kołodziej
|

Smog go zmusił, by z Dżakarty wrócił do Polski. Chce podbić świat kuchnią indonezyjską

18
Podziel się:

W Warung Jakarta – pierwszej indonezyjskiej restauracji w Warszawie - hitem jest Soto Ayam – to żółty rosół z kurczaka z kurkumą. Mateusz Rybiński do spółki z cukiernikiem, który piecze torty dla azjatyckich księżniczek za 300 tys. dol., chcą tą zupą podbić cały świat. W tym samym czasie Rybiński buduje szkoły kodowania dla dzieci w Indonezji. A zaczęło się trochę przez przypadek – kiedy w Holandii zamiast na spotkaniu ze starym kumplem wylądował w samym środku negocjacji dotyczących franczyzy największej sieci kebabów na świecie. I to w krótkich spodenkach.

Smog go zmusił, by z Dżakarty wrócił do Polski. Chce podbić świat kuchnią indonezyjską
(mat. prasowe)

W Warung Jakarta – pierwszej indonezyjskiej restauracji w Warszawie - hitem jest Soto Ayam – to żółty rosół z kurczaka z kurkumą. Mateusz Rybiński do spółki z cukiernikiem, który piecze torty dla azjatyckich księżniczek za 300 tys. dol., chcą tą zupą podbić cały świat. W tym samym czasie Rybiński buduje szkoły kodowania dla dzieci w Indonezji. A zaczęło się trochę przez przypadek – kiedy w Holandii, zamiast na spotkaniu ze starym kumplem, wylądował w samym środku negocjacji dotyczących franczyzy największej sieci kebabów na świecie. I to w krótkich spodenkach.

Biegł na dziesięć kilometrów, żaden tam maraton. Biegał właściwie już od dawna. Ale ten jeden wyścig odbił się na jego zdrowiu. To dlatego, że trasa prowadziła ulicami Dżakarty. - Tam smog jest nieporównywalnie większy niż w Polsce, nikt go nawet nie mierzy – mówi Mateusz Rybiński. Taki jak w ostatnią niedzielę w Warszawie go zupełnie nie rusza. – Jedyne, co mi przeszkadzało, to krople łez z podrażnionych oczu, które kapały mi na twarz i od razu na niej zamarzały – opowiada.

Te 10 km w Dżakarcie spowodowało, że Mateusz biega dziś po Warszawie. Wrócił, bo smog spowodował poważne kłopoty ze zdrowiem. Chodził od szpitala do szpitala, miał nie tylko problemy z oddychaniem, ale też bóle mięśni czy zawroty głowy. Lekarze nie wiedzieli, co mu jest. W Polsce badali go przez dwa miesiące i też nic. Ale z dnia na dzień czuł się coraz lepiej. Ta przeprowadzka wyszła mu na zdrowie z jeszcze jednego powodu.

Dziś prowadzi w Warszawie pierwszą indonezyjską restaurację – Warung Jakarta - jedną z zaledwie kilku w Polsce, a to dopiero początek. Chce na zasadach franczyzy wejść na rynek Bułgarii, Słowacji i Włoch, a potem stworzyć globalną markę znaną na całym świecie. A to wszystko we współpracy z jednym z najsłynniejszych cukierników w Indonezji, znanym z tego, że upiekł tort wart 300 tys. dol. dla samej księżniczki Tajlandii. Kwota absurdalna? Może i tak, ale tort był z jadalnego złota.

Restauracja to jednak dla Rybińskiego za mało. Nawet jeśli w planach jest cała sieć. Właśnie z kilkoma partnerami uruchamia w Indonezji szkołę kodowania dla dzieci w wieku od 6 do 18 lat. Już namówił do tego jedną ze znanych w Polsce kobiet-geeków – Wietnamkę Van Anh Dam, którą wysłał na miejsce na roczny kontrakt.

Doradca od kebabów w krótkich spodenkach

Do Indonezji Mateusz pojechał jak wielu – jako student SGH na wymianę w ramach programu Erasmus. Kierunek: international business. Był 2009 rok.

– To było świetne stypendium, płacili na tyle dobrze, że było nas stać na wynajęcie fajnych apartamentów. Ale ja wolałem mieszkać w domu z indonezyjską rodziną. Przesiąkłem tym – zaczyna opowiadać Mateusz.

Mieszkał tak pół roku, ale trzeba było wracać do Polski. Tylko że jego ciągnęło z powrotem. - Byłem ciekawy, jak rozwija się kraj, który notuje 8 proc. wzrost PKB. Czułem się za głupi, żeby uczyć się chińskiego, a indonezyjski był łatwiejszy – wspomina trochę z kokieterią.

Nauczył się więc języka i wracał w tamte strony, raz do Malezji raz do Indonezji. Wykorzystywał wszelkie okazje. – Raz dostałem zaproszenie od malezyjskiego rządu na konkurs oratorski. To kiedyś była kolonia brytyjska i wszyscy mówią po angielsku, dlatego tamtejsze władze w taki sposób chcą promować malajski – wspomina.

Tak Indonezja stała się częścią jego życia. Pracę magisterską napisał o islamskich funduszach venture capital, choć łatwo nie było, bo wtedy na ten temat oprócz niego cokolwiek wiedziała może garstka osób. Pomagał też jednej z polskich firm z branży fitness wejść na tamtejszy rynek, bo dobrze go znał. Ale siedział już w Polsce, pracując dla jednej w firm doradczych z wielkiej czwórki.

W znanej korporacji pracował do czasu aż zadzwonił telefon.

- W Indonezji poznałem gościa, który jest właścicielem największej sieci kebabów na świecie – Baba Rafi. To sieć znana w południowo-wschodniej Azji, jedna z pierwszych sieci franczyzowych w Indonezji. Ma 1200 lokali w samej Indonezji, a poza nią jest jeszcze w ośmiu, a teraz może nawet w dziesięciu innych krajach – mówi Mateusz. Zaprzyjaźnili się, tak po prostu, prywatnie.

– Pewnego dnia zadzwonił, że będzie w Holandii i może moglibyśmy się tam spotkać. Pojechałem więc spotkać się ze starym znajomym. Na miejscu okazało się, że przyjechała po mnie limuzyna, z której wysiadło dwóch gości w garniturach, mieli mnie zawieźć na to spotkanie. Było lato, 2014 r. zresztą, byłem więc w krótkich spodenkach. Tylko że okazało się, że oni zawieźli mnie na spotkanie negocjacyjne w sprawie franczyzy Baba Rafi w Holandii - opowiada.

- Na początku czułem się trochę dziwnie. Ale okazało się, że strony nie mogły dojść do porozumienia, Europa nie rozumiała indonezyjskiej specyfiki rynku, a Azja nie rozumiała, czego nie rozumie Europa – dodaje Mateusz. Pomógł więc im się dogadać i dostał pracę. Najpierw miał być odpowiedzialny za rozwój międzynarodowej franczyzy Baba Rafi. Potem tworzył cały plan rozwoju sieci w Indonezji. Tak minęły 2 lata.

Smog wygonił go do Polski

Zatrucie smogiem podczas zawodów biegowych to tak naprawdę był tylko pretekst. - Chciałem robić już coś innego, swojego. Prawda jest też taka, że to nie bajka, życie w Indonezji nie było łatwe – przyznaje Mateusz.

Wrócił do Polski w grudniu 2015 roku. Ale nie z pustymi rękami. Z planem na indonezyjską restaurację w Warszawie. – Ten pomysł narodził się właściwie dużo wcześniej, już siedem lat temu, kiedy byłem w Indonezji pierwszy raz. Widziałem, że kuchnia z tego regionu jest w Polsce zupełnie nieznana, właściwie nigdzie na świecie nie jest, poza Holandią – mówi Mateusz.

Właśnie minął rok, od kiedy zarejestrował w Polsce spółkę. W marcu znowu zaczął biegać. W lipcu jako street food wystawił się ze swoim jedzeniem na warszawskim tzw. nocnym markecie. To był motywacyjny kop, klienci byli zachwyceni. W październiku uruchomił restaurację, na razie na próbę, dla znajomych, żeby zobaczyć, co poprawić.

Ale nie zrobił tego sam. - Potrzebowałem po pierwsze więcej kapitału, po drugie know-how. W Baba Rafi poznałem dwóch gości – Yudhi Harijono i Marieo Juniartho. Yudhi jest znanym cukiernikiem, chyba najbardziej z tego, że przygotował tort dla księżniczki Tajlandii z jadalnego złota za 300 tys. dol. Sam jednak nie miał własnej restauracji, razem z Marieo tworzyli tylko przepisy, receptury dla innych, można powiedzieć, że pracowali projektowo. Choć wcześniej Yudhi prowadził już swoje knajpy w Niemczech i w Nowym Jorku – mówi Mateusz.

Znalazł się więc i know-how i pieniądze, a potrzeba było około 400-500 tys. zł. Wystarczyło już tylko ściągnąć kucharza, który będzie gotował w Warszawie na co dzień. No i jest. Wielkie otwarcie restauracji było w listopadzie 2016 r.

W Warung Jakarta karta jest krótka. Znanego krytyka kulinarnego Macieja Nowaka zachwyciły placki z całych ziaren kukurydzy podane w bukiecie z zielonych warzyw. Ale zdaniem samego właściciela największym hitem jest Soto Ayam – to żółty rosół z kurczaka z kurkumą, podawany z makaronem sojowym, jajkiem, warzywami, ryżem oraz limonką albo pastą sambal.

- To dużo ciekawsza propozycja niż zupa Pho tak ostatnio modna. To danie może podbić świat – twierdzi Mateusz. I naprawdę zamierza to zrobić.

Sky is the limit, ale najpierw Bułgaria

Rybiński wraz ze wspólnikami prowadzi zaawansowane rozmowy z potencjalnymi partnerami z Bułgarii, Włoch i Słowacji. W przyszłym miesiącu wysyłają nawet kucharza do jednej z bułgarskich restauracji. Będzie tam gotował przez kilka tygodni, jeśli ta kuchnia się przyjmie, właściciel może zdecydować się na licencję i otworzy osobny lokal na franczyzie.

Właściciele Warung Jakarta działają błyskawicznie. Żeby zrozumieć, dlaczego idzie im stosunkowo łatwo, trzeba wiedzieć, kim jest ambasador Indonezji w Polsce, który im pomaga. To Peter Gontha - bardzo znany biznesmen w Indonezji, właściciel jednego z największych festiwali jazzowych na świecie. To człowiek biznesu, nie dyplomacji.

- Ambasada Indonezji zaczęła nas mocno promować w innych ambasadach. Okazało się, że prezydent Indonezji wprowadził nową politykę promocji swojego kraju w świecie właśnie przez kulinaria. To nam pomaga. W ciągu tygodnia jeden z moich indonezyjskich wspólników był już w tamtejszym MSZ, żeby ustalić plan poszukiwania licencjobiorcy, żeby prowadzić Warung Jakarta w innych krajach.

- Wy naprawdę chcecie być globalną firmą? – pytam Mateusza nie bez zdziwienia, bo na oko ma 30 lat, a knajpę prowadzi zaledwie od kilku miesięcy. – Tak, inaczej nie otwierałbym restauracji – odpowiada. – Na razie nie zależy nam na dużych pieniądzach. Naszą główną misją jest promocja kuchni indonezyjskiej na świecie. Ale wszystko po kolei. Najpierw musimy sprawdzić, czy ten koncept przyjmie się w Warszawie. – dodaje.

Kodowanie z człowiekiem od lakierów do paznokci

Ale stworzenie sieci restauracji to dla Rybińskiego za mało. Jednocześnie otwiera szkołę kodowania dla dzieci. Też nie sam.

- Z Bartkiem Wąsikiem poznaliśmy się w Polskim Klubie Biznesu w Dżakarcie już dawno temu. On i jeszcze jeden znajomy mieli pomysł na otwarcie profesjonalnej szkoły programowania dla dzieci. Bartek mieszka tam od ponad 10 lat. Ma dostęp do potrzebnego kapitału, ale brakowało im know-how – mówi Mateusz.

Warto wyjaśnić, kim jest Bartek Wąsik – to człowiek, który ma licencję na dystrybucję kosmetyków polskiej marki Inglot na Indonezję. To niezły biznes, bo lakiery tej firmy to jedyne akceptowalne ze względów religijnych przez muzułmanów. Sprzedaż tych lakierów ruszyła w Indonezji zaledwie pół roku temu. I tym razem pomógł ambasador Gontha, człowiek biznesu.

- Ambasador ma dużo kontaktów w Garuda Indonesia, narodowych liniach lotniczych. Powstał więc pomysł, żeby tego Inglota sprzedawać na pokładach samolotów. Ambasador otworzył nam drzwi do rozmów na ten temat – mówi Mateusz. Gontha ma plan, by wartość wymiany handlowej między Polską a Indonezją potroić na koniec swojej kadencji. I chyba jest całkiem skuteczny.

Wracając do nauki kodowania dla dzieci. - Szukaliśmy programu nauczania w USA i w Hongkongu. Były dwie szkoły, ale się nie dogadaliśmy. Poza tym szukaliśmy szerokiego programu dla dzieci od 6 do 18 roku życia, bo cykl życia jednego klienta powinien być bardzo długi – mówi Mateusz.

Aż w końcu popatrzył na Polskę. – Okazało się, że w Polsce nauka programowania dla dzieci jest dobrze rozwinięta pod względem programowym, kupiliśmy więc program z trzech szkół. Ponieważ potrzebowaliśmy kogoś na miejscu, ściągnęliśmy z Polski na roczny kontrakt Van Anh Dam ze szkoły Kids Code Fun i jednocześnie fundacji Girls Code Fun – mówi Rybiński. To Wietnamka dobrze znana w środowisku polskich geeków.

Pierwsza szkoła już powstała, działa od końca listopada 2016 r., ale wielkie otwarcie było zaledwie tydzień temu. Druga ma ruszyć w marcu. - Plan jest taki, żeby uruchomić dziesięć własnych szkół, a potem sprzedawać franczyzę na całą Azję – mówi Mateusz, jeden z założycieli.

Tylko na Azję? Czemu nie cały świat, skoro z restauracją mają taki rozmach? - Podzieliliśmy się z polskimi szkołami, od którym kupiliśmy program – nasza jest Azja, oni biorą Europę i USA. – odpowiada, jakby go to wcale nie ruszało.

wiadomości
gospodarka
Oceń jakość naszego artykułu:
Twoja opinia pozwala nam tworzyć lepsze treści.
Źródło:
money.pl
KOMENTARZE
(18)
WYRÓŻNIONE
wafel
8 lat temu
czemu nigdzie nie ma informacji, ze to artykul sponsorowany?
stary jestem
8 lat temu
Wszyscy sobie jakoś q radzą, pieka torty po 300 tys dolcow a ja mam 1260 emerytury
Bolo
8 lat temu
Tort z płatkami złota dla księżniczki, a 5 miliardów ludzi przymiera głodem...
NAJNOWSZE KOMENTARZE (18)
winckl
8 lat temu
niezle ziom, hehe, takich nam potrzeba !!! POWODZENIA i pozdrawiam !!
Jerry
8 lat temu
To w końcu pracował w firmie doradczej, czy korporacji? Prawdopodobnie w Biedronce. Fancy story dla ludzi o małym IQ.Trochę późno trafił do businessu kebabowego, bo niebawem tego typu business będzie palony.
sas
8 lat temu
kupujesz kebaba sprowadzasz terrorystę araba
ser
8 lat temu
kijowski obcial kucyka i zgolil brode kwestuje dla wosp -UWAZAJCIE...HEHEHEHEHEH
ser
8 lat temu
kebab to najwieksze swinstwo..