Turecka partia rządząca znowu jest faworytem w wyborach, choć jej popularność spadła. Tak uważa Konrad Zasztowt z Polskiego Instytutu Spraw Międzynarodowych. Turcy w powszechnym głosowaniu wybierają dziś nowy parlament.
Faworytem w tych wyborach jest rządząca krajem od 2002 roku Partia Sprawiedliwości i Rozwoju - mówi Konrad Zasztowt. Przypomina, że ugrupowanie przeszło ewolucję, najpierw demokratyzując kraj, a później skręcając w stronę autorytaryzmu.
Partia wygrywała dotąd wszystkie wybory, ale traci popularność i tym razem prawdopodobnie będzie jej potrzebny koalicjant do sprawowania rządów.
Ostatnie lata były w Turcji okresem społecznych i politycznych napięć, co przełoży się na efekt wyborów - uważa ekspert, choć przyznaje jednocześnie, że przewidzenie wyniku głosowania nie jest łatwe.
W wyborach parlamentarnych w 2011 roku rządząca obecnie Partia Sprawiedliwości i Rozwoju (AKP) odnotowała niemal 50-procentowe poparcie. Według ostatnich sondaży obecnie gotowość oddania głosu na to ugrupowanie deklaruje 41 procent Turków.
Eksperci potwierdzają, że wszechpotężny prezydent Turcji ma talent do polaryzacji społeczeństwa. W kampanii wyborczej AKP, w której wziął niezwykle czynny udział, często zarzucał innym współpracę z tzw. wrogami państwa, wymieniając w miarę rozwoju sytuacji coraz to nowe osoby i ugrupowania.
- Ludzie, grupy czy organizacje są w czasie wieców wymieniani z imienia i nazwiska. Wszyscy jesteśmy oskarżani o działalność terrorystyczną. To jest jakieś zatrucie władzą. On chce zniszczyć wszystkich, którzy są wobec niego krytyczni - mówi Ekrem Dumanli, redaktor naczelny gazety "Zaman", związanej z zamieszkałym w USA muzułmańskim kaznodzieją Fetullahem Gulenem.
Erdogan od ponad roku oskarża Gulena o usiłowanie stworzenia w Turcji równoległej struktury państwowej mającej za zadanie przejęcie władzy.
Dumanli, który ma zakaz podróżowania i któremu grozi areszt, zwraca uwagę, że prezydent chętnie wrzuca do jednego worka wszystkie opozycyjne partie, często o zupełnie różnych ideologiach. To samo robi z nielicznymi wciąż niezależnymi mediami, które go krytykują.
Na środowym wiecu w Bingol wśród wrogów i burzycieli ładu społecznego jednym tchem wymienił HDP (jako partię, która słucha rozkazów PKK), Dogan Media (właściciela gazet "Hurriyet", "Radical" i "Hurriyet Daily News" oraz kilku stacji telewizyjnych), oraz homoseksualistów, lobby ormiańskie i alewitów (ponieważ HDP wystawia przedstawicieli każdej z tych grup jako swoich kandydatów).
- Wszyscy oni są burzycielami. Pomagają im też niektóre media zagraniczne, które myślą, że Turcja jest ich kolonią - oznajmił Erdogan.
Wcześniej nakazał wszcząć śledztwo przeciwko redaktorowi naczelnemu niezależnej gazety "Cumhuriyet", oskarżając go o szpiegostwo i publikowanie informacji o wadze tajemnicy państwowej.
Winą Cana Dundara było zamieszczenie na stronie internetowej gazety krótkiego filmu ze stycznia 2014 r., pokazującego tureckie służby bezpieczeństwa zatrzymujące do inspekcji ciężarówki należące do tureckich służb wywiadowczych MIT. Według gazety policjanci znaleźli na ciężarówkach broń i amunicję przeznaczoną dla rebeliantów w Syrii. Prokuratura żąda dla Dundara kary dożywocia. Ten dziennikarz zapłaci wysoką karę za to, co zrobił - ogłosił publicznie Erdogan. Po czym oskarżył Dundara o to, że także popiera Gulena.
- To znamienne. Wszyscy ("Zaman", grupa Dogan, "Cumhuriyet") jesteśmy oskarżani o współpracę, terroryzm, wspólne konspirowanie - komentuje Dumanli. - Wszyscy jesteśmy tak samo zagrożeni. Jeśli ktoś ma mentalność dyktatora, nie ma problemu z tym, by ogłosić kogoś wrogiem i zlinczować przy pomocy przygotowanych uprzednio prokuratorów i sędziów.
Piraye uważa, że atmosfera podejrzliwości i strachu, a także ingerencje w życie osobiste są coraz bardziej widoczne. Ostatnio siedziałam w autobusie, czytając Hurriyet. Jakiś człowiek głośno zwrócił mi uwagę, że to nie jest dobra gazeta, że kłamie i że nie powinnam jej czytać. Coś takiego zdarzyło mi się po raz pierwszy w życiu - opowiada.
Jej zdaniem temu, kto stoi za eksplozją w Diyarbakirze, zależy na udowodnieniu, że głosowanie na HDP może doprowadzić do destabilizacji państwa.
- Ten, kto podłożył bomby, liczył na to, ze w Diyarbakirze wybuchną zamieszki, które udowodnią, że z Kurdami nie da się współpracować. Cieszy mnie, że przywódcy HDP Selahattinowi Demirtasowi udało się zapanować nad sytuacją i ludzie posłuchali jego apelu o spokój - mówi Piraye.
Bomby na wiecu HDP, która w wyborach ma szansę przekroczyć 10-procentowy próg wyborczy i wejść do parlamentu, uniemożliwiając AKP zdobycie absolutnej większości potrzebnej do zmiany konstytucji, zabiły cztery osoby i raniły ponad sto.
- To co się stało, jest bardzo złe - mówi Ali Carkoglu ze stambulskiego Uniwersytetu Koc. Ten zamach spowoduje, że ludzie będą się teraz czuli zagrożeni. Trudno sobie wyobrazić, kto miałby skorzystać na sytuacji, w której wybory odbędą się w atmosferze terroru - ocenia.
Eksplozje w Diyarbakirze to nie był pierwszy atak na zwolenników HDP w czasie tej kampanii. Na jednym z wieców wyborczych Demirtas ostrzegał: Jeśli premier i prezydent będą nadal nazywać nas zdrajcami, którzy chcą podzielić kraj, ktoś potraktuje to poważnie i dojdzie do wniosku, że jego obowiązkiem jest coś z tym zrobić.
Według Demirtasa w ostatnich miesiącach doszło do ok. 70 podobnych incydentów. Dwa tygodnie temu bomby wybuchły w dwóch biurach HDP w Adanie i Mersinie; poważnie rannych zostało kilku działaczy partyjnych. W tym tygodniu ktoś zastrzelił kierowcę wyborczego minibusu należącego do HDP w prowincji Bingol. Zarówno Erdogan, jak i premier Abdullah Davutoglu potępili atak, nazywając go "prowokacją" i obiecali znaleźć winnych.
Czytaj więcej w Money.pl | |
---|---|
Turcy założyli swoją Dolinę Krzemową Na obszarze o powierzchni 3 mln metrów kwadratowych ma działać ponad 5 tysięcy firm. | |
Siedem tysięcy euro za obrazę prezydenta Sąd uznał, że artykuł redakcyjny z lata 2014 roku był "atakiem na prawa" prezydenta. |