Obniżenie wieku emerytalnego od 1 października 2017 roku już ostatecznie przyklepane. Prezydent o 11.00 w poniedziałek podpisał ustawę przywracającą wiek emerytalny 65 lat dla mężczyzn i 60 lat dla kobiet. Andrzej Duda zrealizował w jedną ze swoich najważniejszych obietnic wyborczych, ale tym samym skazał przyszłych emerytów na znaczne obniżenie świadczeń.
Aktualizacja 11:41
- To był wielki postulat kampanii prezydenckiej w 2015 roku. Na wszystkich spotkaniach słyszałem "niech pan obieca, że obniżycie wiek emerytalny, nie chcemy przymusowo pracować do 67. roku życia" - powiedział prezydent po podpisaniu ustawy. - Tę sprawę traktowaliśmy i traktujemy jako niezmiernie ważną - dodał.
Prezydent powiedział, cała sprawa zaczęła się w 2011 r., gdy Donald Tusk w kampanii wyborczej zobowiązywał się, że podwyższenia wieku emerytalnego nie będzie. - Po tym, jak Polacy mu zaufali, zrobił coś, czego polityk nigdy zrobić nie powinien, a mianowicie złamał tę obietnicę - ocenił. - Liczono jeszcze na to, że być może Trybunał Konstytucyjny uzna tutaj prawa obywatelskie. Niestety TK nie stanął po stronie obywateli, zrobił to, co ucieszyło ówczesny rząd PO - stwierdził Andrzej Duda.
- Rząd wnikliwie i poważnie ocenił skutki wprowadzenia tej ustawy. Rząd premier Beaty Szydło ocenił, że stan zdrowia znacznej części polskich emerytów nie pozwala na pracę do 67 roku życia - powiedziała obecna na uroczystości podpisania ustawy minister rodziny, pracy i polityki społecznej Elżbieta Rafalska.
- Podpis złożony dziś przez prezydenta przywraca godność pracownikom - powiedział Piotr Duda, przewodniczący "Solidarności", która w 2012 r. zebrała ok. 2,5 mln podpisów pod wnioskiem o przeprowadzenie referendum w sprawie wieku emerytalnego. - To pracownik będzie decydował, kiedy przejść na emeryturę, a nie nie polityk. Dziękuję za ten podpis, który oznacza, że idziemy w dobrym kierunku, jeśli chodzi o przywracanie godności pracownikom - ocenił szef związku zawodowego.
Jak głosi komunikat Kancelarii Prezydenta, uchwalona przez Sejm 16 listopada ustawa obniżająca wiek emerytalny "jest wyjściem naprzeciw oczekiwaniom obywateli".
Emerytury mogą być niższe nawet o 30 proc.
Obniżenie wieku emerytalnego oznacza w praktyce wycofanie reformy rządu Donalda Tuska z 2012 roku, która zakładała stopniowe podwyższanie wieku emerytalnego do 67 lat niezależnie od płci. Mężczyźni mieli go osiągnąć w 2020 roku, a kobiety w 2040 roku.
Ponowne obniżenie wieku emerytalnego w sytuacji zapaści demograficznej i szybkiego starzenia się społeczeństwa oznacza poważne napięcia finansowe. Konieczność objęcia wypłatami świadczeń znacznie szerszej grupy obywateli stanowić będzie tak potężne obciążenie dla budżetu, że będzie musiało się skończyć obniżeniem świadczeń.
Jak wyliczył WP money, w 2018 roku rząd będzie musiał znaleźć 20 mld zł dodatkowych wpływów z podatków, żeby zalepić dziurę budżetową spowodowaną reformą. To niemal równowartość rocznych wydatków na program Rodzina 500 Plus.
Za 14 lat kwota, którą budżet będzie musiał znaleźć, to już około 34 mld zł, ale prawdziwie krytyczny moment nadejdzie za 24 lata. Wtedy według obniżonych kryteriów ma być 10,6 mln emerytów, czyli o 2,4 mln więcej niż przy zmienionym przez PO-PSL wieku emerytalnym 67 lat. To będzie kosztować budżet nawet 60 mld zł więcej.
Wyliczenia zrobiliśmy na podstawie wykorzystywanej przez ZUS prognozy demograficznej EUROPOP 2013 i przy założeniu, że średnia emerytura pozostanie na poziomie 2094 zł brutto oraz, że miejsca pracy emerytów zajmą bezrobotni, czyli że składek nie ubędzie.
Wypłaty 500+ już teraz w praktyce finansowane są zadłużeniem. Jeśli wyraźnie nie ruszy w górę gospodarka, czy ściągalność podatków, to państwo znajdzie się w kryzysie i będzie zmuszone z czegoś zrezygnować.
Jest oczywiście wyjście z takiej sytuacji. Skoro liczba emerytów wzrośnie o 11 proc., to o tyle też można obniżyć przeciętną emeryturę i w ten sposób utrzyma się dyscyplinę budżetową. Problem w tym, że w 2040 roku trzeba by przeciętne emerytury obniżyć aż o 30 proc.
1000 złotych dla każdego
Ratunkiem dla finansów państwa może okazać się wprowadzenie emerytur obywatelskich, czyli systemu, w którym każdy obywatel ma zagwarantowaną emeryturę na takim samym poziomie. Taki system działa w Kanadzie czy Nowej Zelandii, ale w Europie Polska byłaby pierwsza. Wypłata jednakowej emerytury dla każdego na poziomie 1000 zł pojawiła się w wnioskach z przeglądu emerytalnego ZUS.
Możliwości wprowadzenia emerytury obywatelskiej nie wyklucza wicepremier Mateusz Morawiecki.W wywiadzie dla TVN24 pod koniec listopada stwierdził: "Za kilka lat może przejdziemy na system emerytur obywatelskich". Warto jednak pamiętać, że gdybyśmy takie zmiany wprowadzili już dziś, tylko 5 proc. emerytów skorzystałoby na tej zmianie. Dla pozostałych 95 proc. oznaczałoby to obniżkę świadczenia. Kobiety straciłby średnio 722 zł miesięcznie, a mężczyźni aż 1525 zł.
oprac. Jacek Bereźnicki