Sejm przyjął poprawkę Senatu do nowelizacji ustawy o nasiennictwie. Tym samym zgodził się, aby nie wpisywać odmian roślin z obcym genem do krajowego rejestru nasion. W praktyce poprawka oznacza zakaz dopuszczania do obrotu na terytorium Polski materiału siewnego, którego podwyższona jakość i odporność na szkodniki oraz choroby jest efektem zmian genetycznych.
Spór o żywność wytwarzaną z odmian genetycznie zmodyfikowanych toczy się od lat. Zwolennikami zmian są producenci ze Stanów Zjednoczonych. Na forum Komisji Europejskiej także po długotrwałym lobbingu przeważyły głosy zwolenników GMO. Projekt polski nie przewidywał żadnych obostrzeń w zakresie GMO. Jednak zdominowany przez przeciwników rolnictwa spod znaku GMO Senat wymógł zakaz. Wiele w tym zasługi środowisk Radia Maryja a także ostatnich zmian politycznych w PiS, który dąży obecnie do koalicji z ugrupowaniami ludowymi.
Zdaniem UKIE uchwalone prawo jest sprzeczne z tym unijnym w tym zakresie. Dyrektywy mówią wyraźnie, że państwa członkowskie nie mogą wprowadzać ograniczeń dla odmian roślin i nie mogą zakazywać, ograniczać ani utrudniać wprowadzania do obrotu GMO.
Najczęściej modyfikowana w Polsce jest kukurydza, a także niektóre gatunki ziemniaków. Perspektywy są jednak znacznie rozleglejsze i dotyczą praktycznie każdego uprawianego gatunku. W krótkim czasie GMO może oznaczać w praktyce drugą zieloną rewolucję.
Nasze sztucznie dotowane i chronione zaporami celnymi i kontyngentami rolnictwo właśnie nałożyło sobie kolejną zaporę w byciu konkurencyjnym. Oczywiście przyniesie to określoną liczbę głosów dla koalicji na wsi, ale bynajmniej samej wsi nie pomoże niczym w rozwoju. Równie dobrze można by motywując ekologią i czystością argumentować wycofanie ciągników i powrót do form naturalnych rolnictwa opartych na koniu, wołu i ciemnym chłopie pańszczyźnianym. A może właśnie o to chodzi?