PiS nie ma szczęścia do mediów, nie lubią ich. Piszą raczej o tym, jak bardzo PiS nie wie, co robi i że jest oszołomski. Oczywiście, w pewnej mierze PiS do tego prowokuje, zachowując się często wobec dziennikarzy arogancko.
No, i wprowadzenie do rządu Leppera i Giertycha jest niewybaczalne. Z drugiej strony, dopiero czas pokaże, czy to nie było jednak sensowne wyjście, choć trudno to sobie na razie wyobrazić.
Póki co PiS, bez względu na swe decyzje, raczej w mediach obrywa.
Kiedy powołuje CBA, to krytycy pod hasłem „nie ma-zmiłuj dla PiS" mówią: będą gorsi od SB.
Jeśli CBŚ zatrzymuje wysokich urzędników ministerstwa finansów, słychać głosy:
„to pokazówka, ciekawe, czy coś na nich mają"
A tak naprawdę PiS podejmuje wiele działań, które każda z partii zapowiadała w swoim programie i na które duża część społeczeństwa czeka od lat i nie może się doczekać.
Na przykład właśnie wspomniana walka z korupcją, czy poprawa bezpieczeństwa.
Minister Ziobro zatrzymuje ponad setkę pseudo-kibiców i udowadnia tym samym, że da się to zrobić, że poszukiwania i śledztwo nie muszą trwać w nieskończoność. Brawo!
A jednak sprzyja tej akcji w sposób wyraźny tylko jedna - nowa zresztą gazeta, reszta jest zdystansowana. Chwalić Ziobro nie jest dobrze.
Prasa zapomina, że wtedy, kiedy jest powód, należy władzę krytykować, zawsze trzeba ją oceniać i recenzować, a gdy jest ku temu rzeczywiście okazja, pokazywać, że rządzącym coś się udało, zwłaszcza, jeśli jest to coś, co nigdy do tej pory w Polsce wyjść nie mogło.
Nie mamy tego we krwi, uważamy, że lepiej społeczeństwo straszyć niż uspokajać, zachęcać do wyjazdu za granicę niż pozostania i pozytywistycznej pracy na rzecz lepszej przyszłości naszych dzieci, przejrzystości życia publicznego i uczciwości.
Takie hasła ewentualnie nas śmieszą. Zużyły się przez te 17 lat i stały się puste. A szkoda.
Zwłaszcza, że jest wiele do zrobienia po latach demoralizowania się naszych elit.
Ale część z nas woli zachować dotychczasowe status quo, trzymać się złudzeń, a w niektórych przypadkach stołków. Rutynowo postrzegać rzeczywistość, nie wgłębiać się w to, co naprawdę robi i chce zrobić PiS, tylko uznać ich za paranoików, bo tak jest łatwiej. Refleksję zastąpić etykietą. Szkoda, że w konstruowaniu tej uproszczonej wizji rzeczywistości tak chętnie biorą udział dziennikarze, przywiązani do swoich etykiet i jedynie słusznego spojrzenia, zbyt kostyczni, aby prawdziwie ocenić decyzje polityków.
I zbyt ulegający schematom oraz swoim przełożonym, aby zdobyć się na własną opinię.
A propos dziennikarzy i stołków. W TVP panika. Nic dziwnego. Każdy, kto choć przez chwilę obserwował telewizję od środka, wie, że mają się tam czego bać.
Zwłaszcza, że prezesurę obejmuje człowiek silnego charakteru i wysokiego intelektu.
Wiedzący, czego chce i bardzo wymagający. A to oczywiście powoduje lęk u tych, którzy mogą Wildsteinowi nie sprostać. Budują więc niczym nie poparte teoryjki, buzują się lękiem przed rzekomą dekomunizacją, od której Wildstein ma niby zacząć swe rządy.
A Wildstein cierpliwie tłumaczy, gdzie się da, że nie interesują go poglądy dziennikarzy, że owszem, zwalniać będzie, bo pracowników jest za dużo, ale kto chce pracować porządnie w porządnej firmie, ten zostanie. I że planuje wprowadzić więcej kultury i lepiej podane wiadomości.
Kto chce, ten wierzy. A reszta histeryzuje, uznając Wildsteina za Mefistofelesa polskiego dziennikarstwa. Jak wtedy, gdy oskarżono go o kolportaż „ubeckiej listy". Też tłumaczył cierpliwie, że nie ubecka i że nie kolportował. Kto chciał, uwierzył i zrozumiał Wildsteina, reszta histeryzowała.
Bronisława Wildsteina i Karola Modzelewskiego dzieli obecnie przepaść, jeśli chodzi o poglądy.
Natomiast prawdopodobnie i Wildstein, i bardzo wielu widzów polskiej telewizji podpisze się pod opinią profesora Modzelewskiego, którą wyraził w wywiadzie dla „Tygodnika Powszechnego": "Zepchnięcie telewizji publicznej w rynsztok komercyjny to zbrodnia przeciwko narodowi".
Jak się wydaje, Bronisław Wildstein ze swą naturą rewolucjonisty ma szansę TVP z tego rynsztoka wydźwignąć.