Liczba posiadaczy własnego lokum w Polsce wzrosła w ciągu ostatnich 10 lat aż o jedną piątą. Jesteśmy przy tym bardzo przywiązani do własności mieszkania. To ma swoje konsekwencje - Polacy nie są skłonni przemieszczać się za pracą. Co ciekawe, najmniej własnością mieszkań przejmują się Szwajcarzy i Niemcy.
83 proc. Polaków ma własne mieszkania - tak podaje Eurostat w opublikowanych w listopadzie wyliczeniach. To aż o 21 pkt. proc. więcej niż 10 lat temu. W Europie, według danych za 2016 r. wyprzedza nas pod tym względem tylko pięć krajów.
Co interesujące - wszystkie te kraje to były Blok Wschodni. Tylko Rumunii, Litwini, Chorwaci, Słowacy i Węgrzy są w Europie bardziej od nas przywiązani do własnych mieszkań.
Po latach „komuny”, kiedy większość zamieszkiwała miejsca, które wynajmowało im państwo i mogli przez lata oglądać związane z tym patologie (bród na klatkach, wiecznie popsute windy, ignorujący nas „gospodarz domu”), w Polakach pojawiła się potrzeba własności.
Nie powinno nas jednak peszyć towarzystwo tylko państw postkomunistycznych. Wśród posiadaczy własnego mieszkania - prawie na równi z nami - są najbogatsi na kontynencie Norwegowie.
Z innej strony... drudzy najbogatsi w Europie Szwajcarzy wcale do własności nie są przywiązani. Tylko niecałe 43 proc. dysponuje własnym lokum. Podobnie w przypadku Niemców i Austriaków. Czyżby język urzędowy (niemiecki) wpływał na większą chęć do płacenia za wynajem? Oczywiście, że nie - trzeba raczej patrzeć na proporcje cen zakupu i cen wynajmu.
W Szwajcarii jeden metr kwadratowy mieszkania kosztuje sześciokrotnie więcej niż w Polsce - 7,5 tys. euro w porównaniu z 1,3 tys. euro - a koszty wynajmu są tylko mniej więcej o połowę wyższe od polskich. Czynsze za wynajem mieszkania w Niemczech (nie licząc mediów) są porównywalne do polskich, mimo że cena za mkw. mieszkania jest trzy razy wyższa - podobnie jest w Austrii. Nie dziwne, że bardziej opłaca się w tych krajach wynająć, niż kupić. Na to ostatnie decydują się prawdopodobnie ci, którzy nie liczą się z pieniędzmi.
Według wyliczeń Lion's Banku sprzed dwóch lat, w Polsce czynsz za wynajem spłaca wartość mieszkania w ciągu 15 lat. Jeszcze mniej lat spłaca się najemcy mieszkanie w Rumunii i na Węgrzech - nie dziwne, że w tych krajach po prostu nie opłaca się wynajmować i lepiej już kupić coś własnego, nawet na kredyt, tym bardziej, że kredyt ostatnio staniał. Odwrotnie jest w Niemczech, gdzie zwrot wartości mieszkania następuje przy wynajmie przez 30 lat. Średnia unijna to 23 lata.
Coraz bardziej nas stać
Nie da się ukryć, że przy wszystkich innych okolicznościach na własność mieszkania w końcu zaczęło nas stać. Cena metra kwadratowego od ponad pięciu lat praktycznie się nie zmienia, a pensje rosną. W ciągu ostatnich sześciu lat pensje rosły realnie (powyżej inflacji) o średnio ponad 3 proc. rocznie.
Nawet jeśli to „stać” oznacza kredyt, to taniej jest go spłacać, niż płacić za czynsz wynajmującemu. Zresztą - ciekawa sprawa - w Polsce zaledwie 12 proc. mieszkań jest kupiona na kredyt hipoteczny i to dziewiąty najniższy wskaźnik w Europie.
Mniej mieszkań na kredyt mają tylko ludzie w byłych krajach komunistycznych - najmniej na Słowacji i w Rumunii. Można zresztą ten fenomen dość łatwo wytłumaczyć - państwa pozbyły się ćwierć wieku temu własności mieszkań na rzecz obywateli, stąd większość przejęta została bez finansowania banków.
To się jednak zmienia. Jeszcze dziesięć lat temu na kredyt kupionych zostało w Polsce zaledwie 3 proc. mieszkań, teraz to 12 proc.
Praca niech przyjdzie do nas, a nie my do pracy
Wysoki wskaźnik własności mieszkań ma swoje gospodarcze konsekwencje. Pokazuje, że Polak będzie mniej skłony do przemieszczania się po kraju za pracą.
Nie jest nam łatwo spakować bagaże i pojechać na drugi koniec Polski. Coś trzeba przecież zrobić z mieszkaniem. Nie będziemy płacić jednocześnie czynszu za wynajem w nowym miejscu i opłacać swojego własnego mieszkania. Trzeba to stare wynająć, albo sprzedać - to wymaga czasu i niesie za sobą koszty.
Pensja w nowym miejscu naprawdę musiałaby być dużo atrakcyjniejsza od obecnej, żeby nas namówić do przeprowadzki. Dlatego łatwiej takie decyzje podejmować jadąc na przykład do pracy do Wielkiej Brytanii czy Niemiec, niż przenosząc się z woj. warmińsko-mazurskiego do wielkopolskiego. Przebicie płacowe jest wyższe.
Na szczęście - o ile byłby to problem przy wyższym bezrobociu - w obecnej sytuacji, gdy pracodawca musi się uganiać za pracownikiem, a dogodnych kanałów transportowych przybywa, sprawa traci na znaczeniu.
We wrześniu bezrobocie nawet w woj. warmińsko-mazurskim zeszło poniżej 12 proc. a w kujawsko-pomorskim zbliżyło do poziomu 10 proc. i zaraz będzie liczone na poziomach jednocyfrowych. Spadek odsetka osób, które nie mogły znaleźć pracy był tam największy w Polsce razem z woj. zachodniopomorskim i świętokrzyskim. Oznacza to, że praca przemieszczać się zaczęła za pracownikiem.
Najmniej bezrobotnych jest w województwach zbliżonych geograficznie do Niemiec, czyli w woj. wielkopolskim i śląskim. To bliskość rynku docelowego wielu zakładów produkcyjnych - wszak eksport do Niemiec to ponad jedna czwarta całego eksportu towarów z Polski - decyduje o ich lokalizacji. O skali bezrobocia przesądzają więc sprawy logistyczne, czyli tempo transportu materiałów i produktów. Zmieniająca się infrastruktura transportowa stopniowo to zmienia.