Amerykanie czterokrotnie zwiększyli siłę rażenia ceł nakładanych na chińskie towary. A jeśli dojdzie do eskalacji konfliktu, Stany Zjednoczone uderzą w Chiny z siłą ponad pół biliona dolarów. Eksperci ostrzegają przed konsekwencjami.
Świat wchodzi w kolejną fazę wojny handlowej USA - Chiny. Amerykanie przedstawili nową listę towarów importowanych z Chin (głównie konsumpcyjnych, od walizek po owoce morza), które zostaną objęte cłami. Szacuje się, że największa gospodarka świata wyprowadzi cios w drugą największą gospodarkę o sile około 200 mld dolarów.
- Dotychczasowe cła na chińskie dobra dotyczyły importu o wartości 50 mld dolarów. Głównie na stal i aluminium. Najnowsze są zatem czterokrotnie szersze i w sumie obejmować będą około połowę chińskiego importu - zauważa Rafał Sadoch, analityk Domu Maklerskiego mBanku.
Najpierw, od 24 września, mają obowiązywać cła w wysokości 10 proc. Od początku przyszłego roku stawka ma wzrosnąć do 25 proc.
Co na to Chiny? Początkowo sygnały płynące z Pekinu były spokojne i sugerowały otwartość na współpracę. Jednak we wtorek rano oficjalny komunikat nie pozostawia wątpliwości, że będą cła odwetowe, a przyszłość dalszych negocjacji z USA jest niepewna.
Co gorsza, jest to ciągłe odbijanie piłeczki. Donald Trump, spodziewając się reakcji ze strony chińskich władz, już ostrzegł, że jest gotowy na wprowadzenie ceł na import o wartości 267 mld dolarów. Oznaczałoby to już zawrotną kwotę przekraczającą pół biliona dolarów.
W zagranicznych mediach echem odbiła się wypowiedź Jacka Ma. Chiński miliarder, który stoi m.in. za sukcesem Alibaby (chiński odpowiednik Amazona), stwierdził, że nie widzi możliwości szybkiego zakończenia konfliktu handlowego. Ostrzegł, że może trwać nie jedną, a nawet dwie dekady.
Choć największe cła wejdą w życie dopiero za kilka miesięcy, efekty wojny handlowej widać będzie dużo szybciej. Papierkiem lakmusowym są rynki finansowe. Inwestorzy handlujący akcjami i walutami już od pewnego czasu dają znak swojemu niezadowoleniu, na czym traciła ostatnio m.in. warszawska giełda oraz polska waluta. Podobnie jak większość tzw. rynków wschodzących.
Mocno ucierpiała dotychczas chińska giełda. Indeks Shanghai Composite w poniedziałek miał najniższą wartość od prawie 4 lat.
Mimo wszystkich obaw, zaskakująco spokojnie mijają ostatnie godziny. Większość giełd europejskich jest na niewielkim plusie. Na tym tle wyróżnia się warszawska giełda, która od rana zyskała blisko 1,5 proc. Tak dobrze nie jest w przypadku złotego, który po południu lekko traci do euro i franka, ale stracił przewagę nad dolarem i kurs jest na poziomie z wieczora.
Amerykańska waluta wyceniana jest na 3,68 zł, euro kosztuje 4,30 zł, a za szwajcarską walutę trzeba dać 3,82 zł.
Notowania WIG20 i kursy głównych walut
- Seria komunikatów z Waszyngtonu i Pekinu wprowadziła zamęt na rynkach finansowych i pokazuje, jak nieprzewidywalny i trudny stał się szczególnie handel na głównych walutach - komentuje sytuację Konrad Białas, analityk TMS Brokers.
Ekspert zauważa, że po nocy dolar i japoński jen (uznawany za "bezpieczną przystań") były słabsze. Zyskiwały za to waluty ryzykowne. Nieźle wygląda też sytuacja na giełdach.
- Jednak nie czytałbym tego jako oznaki, że dla inwestorów wszystko jest w porządku i odrzucamy w kąt obawy o wojny handlowe. Wydarzenia z nocy nadszarpnęły zaufanie uczestników rynku do warunków, jakie służyły za podstawy zajętych pozycji - podkreśla Białas. Dodaje, że zamęt jest nielubianą cechą rynku i stąd traktuje ostatnie zmiany jako redukcję pozycji przez inwestorów, dla których ryzyko zaskoczenia stało się za duże.
Dezorientację widać wśród wielu obserwatorów rynku. Tomasz Witczak, analityk FMC Management przyznaje, że trudno powiedzieć, jak ostatnie wydarzenia bezpośrednio przekładają się na najważniejszą parę walutową świata, czyli eurodolara.
- Z jednej strony, dopóki rynek wierzy, że Trump jest silniejszy niż Chińczycy, dopóty jego ostre kroki wzmagają zaufanie do dolara. To powinno obniżać notowania euro. Jednak równie dobrze można interpretować to jako ucieczkę do bezpiecznej przystani. W tym sensie, że wysoki kurs pary znamionuje wysoki apetyt na ryzyko - komentuje Witczak.
Zauważa w tym wszystkim sprzeczność, bo działania prezydenta USA od pewnego czasu umacniały dolara. Tymczasem sam deklarował, że jego pośrednim celem jest osłabienie waluty, bo to właśnie odpowiada polityce protekcjonizmu.
Nikt nie ma wątpliwości, że to temat wojny handlowej USA-Chiny zdominuje dyskusje w kolejnych tygodniach i miesiącach oraz będzie nadawać ton sytuacji na rynkach.
Masz newsa, zdjęcie lub filmik? Prześlij nam przez dziejesie.wp.pl