To nie pierwszy przypadek, gdy czeskie instytucje biorą na cel polską żywność i system kontroli produktów spożywczych. Swoista wojna gospodarcza z Czechami trwa już bowiem co najmniej kilka lat.
- Inspekcje każdego kraju unijnego dokładnie kontrolują produkcje żywności - i tę kierowaną na rodzimy rynek, i na eksport, by zapewnić, że jest bezpieczna i najwyższej jakości. Niestety weterynarze nie wszędzie pracują tak, jak powinni, a nasi nie są w stanie skontrolować całej importowanej żywności. Import rośnie dynamicznie i do ciągłego jego monitoringu potrzebowalibyśmy dziesięć razy więcej ludzi - powiedział cytowany m.in. przez portal czeskiej telewizji ceskatelevize.cz Zbynek Semerad, szef Czeskiej Państwowej Inspekcji Weterynaryjnej.
I wprost wskazał Polskę, gdzie - jego zdaniem - służby weterynaryjne przechodzą "restrukturyzację i pilnują swoich pozycji zamiast kontroli".
Jak pisze "Puls Biznesu", temat podchwycił Miroslav Toman, prezes Izby Spożywców w Czechach, który zaapelował, by czeski rząd zakazał importu z Polski.
- Strona czeska nie sygnalizowała nam, żeby do tego kraju miały masowo napływać produkty złej jakości z Polski. Jesteśmy zdziwieni takimi wypowiedziami w mediach. Zachęcamy do bezpośredniego kontaktu, a nie przez prasę - komentuje na łamach "Pulsu Biznesu" Krzysztof Jażdżewski, zastępca Głównego Lekarza Weterynarii.
- Czesi przyjęli taką formę walki z konkurencją, co jakiś czas przystępują do kolejnych ataków i robienia nam czarnego PR-u, często z wykorzystaniem różnych państwowych instytucji. Niestety jesteśmy już do tego przyzwyczajeni. To, co widzimy, to ciągły rozwój naszych eksporterów na tamtym rynku. Jednocześnie nie jest tak, że wysyłamy tam tylko produkty z najwyższej półki, ale takie, które zamawia kontrahent. Kolejno powtarzane zarzuty, np. o jakość mięsa, nie mają podstaw - komentuje Witold Choiński, prezes Związku Polskie Mięso.
Witold Choiński już w 2013 roku mówił otwarcie, że Czesi walczą z polską żywnością. Wtedy nasi sąsiedzi z południa bili na alarm z powodu nieprawidłowości z polską koniną. Czeskie służby informowały, że w jednej z partii końskiego mięsa z Polski znaleziono śladowe ilości leku o nazwie fenylbutazon.
Było w tym sporo racji, ponieważ w grudniu 2014 roku wyszło na jaw, że czeskie służby otrzymały specjalną instrukcję, która zaleca szczególnie dokładne kontrolowanie artykułów spożywczych pochodzących z Polski. Dokument nosił tytuł "Nadzwyczajna kontrola bezpieczeństwa i jakości oraz oznaczenia wybranych rodzajów artykułów spożywczych pochodzących z Polski".
- Od dawna iskrzyło z Czechami. To jest spowodowane m.in. względami politycznymi. Jeden z ważnych polityków postanowił, że wyprze świetnej jakości polską żywność z czeskiego rynku - komentował wówczas sprawę minister rolnictwa Janusz Piechociński.
Trzeba też zaznaczyć, że po pewnym czasie, w 2015 r., polskie służby również wzięły się za kontrole importowanej żywności. Inspekcja Jakości Handlowej Artykułów Rolno-Spożywczych sprawdzała m.in. jakość handlową produktów importowanych z Czech. Wtedy w 1/3 partii stwierdzono nieprawidłowości. Np. kontrolerzy wykazali obecność niedeklarowanego w oznakowaniu składnika: karagenu w szynce praskiej, który wiąże wodę w produkcie, przez co zwiększa jego masę, benzoesanu sodu (substancji konserwującej) w biojogurcie naturalnym, którego nie umieszczono w wykazie składników na etykiecie, oraz surowca drobiowego w pasztecie wieprzowym.
W ciągu ostatniego półrocza głośnym echem odbiły się natomiast kolejne szykany ze strony Czechów wobec produktów z Polski. Jesienią czeska inspekcja sanitarna nakazała zniszczenie 5 milionów jaj z Polski. Jako oficjalny powód podano groźbę skażenia salmonellą. Było to możliwe i zgodne z prawem UE za sprawą informacji z polskiego sanepidu, który podał, że polskie jajka w kilku krajach europejskich uznano za skażone salmonellą. Jajka z feralnej partii mogły trafić do Skandynawii, Wielkiej Brytanii, a także na rynek belgijski i w Luksemburgu. Nic jednak nie przemawiało za tym, że i do Czech. Dlatego uzasadnione było podejrzenie, że Czesi skorzystali z takiego pretekstu, by błąd polskiego producenta wykorzystać do usunięcia go z rynku.
Z kolei na początku tego roku po polskim mięsie i jajkach przyszedł czas na herbatę. Czeska Państwowa Inspekcja Rolno-Spożywcza uznała, że polska herbata może być szkodliwa. Tamtejsze media mówiły o działaniach depresyjnych, a nawet środkach dawniej stosowanych do przesłuchań przez służbę bezpieczeństwa. Chodziło o normy dotyczące alkaloidów: skopolaminy i atropiny oraz pestycydów. Produkt firmy Mokate z Ustronia został wycofany sieci sklepów Albert, choć producent nie zgadzał się z ustaleniami czeskich służb.