Uchwalanie na ostatnią chwilę ustawy o 12 listopada postawiło sądy w trudnej sytuacji. Formalnie do ostatniej chwili nie mogły zawiadamiać o odwołaniu rozprawy. - Należy założyć, że informacja nie dotrze na czas - mówią sędziowie.
Pani Karolina próbuje rozwieść się z mężem od trzech lat. Przez ten czas przeszła wszystkie zawirowania związane z polskim sądownictwem. Na pierwszą rozprawę po złożeniu pozwu czekała rok. - Jedna z rozpraw miała odbyć się w lipcu zeszłego roku, kiedy ważyły się losy pierwszej reformy sądownictwa - opowiada. - Wyznaczony sędzia wolał udać się na zwolnienie lekarskie. I już z niego nie wrócił.
Kolejny wyznaczony sędzia stwierdził, że najpierw musi zapoznać się ze sprawą. To oznaczało kolejny rok czekania. Wydawało się jednak, że sprawa ruszyła, gdyż następna rozprawa odbyła się już po kilku miesiącach, bo w październiku. A kolejna miała się odbyć właśnie 12 listopada.
- Do dnia dzisiejszego nie mamy oficjalnej informacji o tym, czy będzie rozprawa, czy nie. Dotarła do mnie tylko krótka wiadomość elektroniczna o zmianie jej terminu. Tyle tylko, że tego dnia mój adwokat jest niedostępny. Ja też mam małe dzieci, muszę więc zapewnić im opiekę - mówiła nam.
Takich przypadków jest więcej. Zamieszanie z ekspresowo podjętą decyzją o wolnym 12 listopada sparaliżowała pracę sądów. Dopiero w środę 7 listopada dzień ten stał się formalnie wolny od pracy. A liczbę zaplanowanych tego dnia rozpraw należy liczyć w tysiącach.
- Będą oczywiście wysyłane pisma do osób. Ale jeśli ktoś podał nam numer telefonu, będziemy dzwonić. Uruchomimy także środki masowego przekazu, wywiesimy ogłoszenia w internecie, ale i na budynkach. No i liczymy na państwa, czyli media - mówi money.pl sędzia Barbara Markowska z Sądu Okręgowego w Lublinie, gdy pytamy, jak sędziowie poradzą sobie w takich okolicznościach.
Czytaj też: Ustawy jeszcze nie ma, ale... już obowiązuje
Nieoficjalnie dowiadujemy się także, że niektóre wydziały już wcześniej po cichu zaczęły anulować zaplanowane na ten dzień prace. Zdawały sobie bowiem sprawę, że właściwe poinformowanie stron nie będzie możliwe.
- Tam, gdzie mamy tylko tradycyjny adres, to należy założyć, że informacja nie dotrze na czas - komentuje Tomasz Mucha z Sądu Okręgowego w Rzeszowie. Zapowiada jednak zmasowaną akcję telefoniczną i mailową.
Wcześniej o żadnych oficjalnych krokach nie było mowy. - Wiem, że niektóre inne jednostki wymiaru sprawiedliwości odwoływały rozprawy. To działanie przedwczesne, musimy opierać się na obowiązującym prawie i przepisach. Sytuacja jest nietypowa - wyjaśniał jeszcze przed ekspresowym głosowaniem w Sejmie i podpisem prezydenta.
Z kolei sąd w Białymstoku informowanie o anulowanych posiedzeniach i rozprawach zostawił w gestii sędziów referentów wyznaczonych do rozpoznania spraw. "Biorąc pod uwagę uwarunkowania czasowe, przekazanie informacji niewątpliwie będzie następować przy zastosowaniu środków dających możliwość skutecznego jej dotarcia do świadków a także stron i ich pełnomocników" - czytamy w mailu nadesłanym money.pl przez rzecznika Sądu Okręgowego w Białymstoku Dariusza Gąsowskiego.
W takiej sytuacji o status swojej rozprawy najlepiej zapytać samemu. Pod tym linkiem znajdują się adresy i telefony wszystkich sądów w Polsce.
Masz newsa, zdjęcie lub filmik? Prześlij nam przez * *dziejesie.wp.pl