Ministerstwo rolnictwa bierze się za produkty genetycznie modyfikowane. Już niebawem producenci niemający w swoich uprawach i hodowlach GMO będą mogli się tym chwalić na opakowaniach. Resort właśnie pracuje nad oznaczeniem "wolne od GMO".
Polacy boją się GMO - taki wniosek można wyciągnąć z kolejnych badań opinii publicznej. CBOS w 2013 r. pytał o bezpieczeństwo żywności. 65 proc. Polaków było wtedy za wprowadzeniem zakazu używania GMO w kraju. Z kolei 56 proc. Polaków wybrałoby chętnie produkt bez GMO, gdyby tylko miało problemy. Emocje, które wywołuje GMO, przez lata wcale nie odpadły.
I nie ma znaczenia, że na świecie uprawy genetycznie modyfikowane to norma. Ponad 80 proc. upraw soi (stosowanej jako pasza dla zwierząt) jest genetycznie zmodyfikowana. Z kolei ponad 70 proc. bawełny też jest GMO. Nie inaczej ma się sprawa z kukurydzą. Choć w tym przypadku co trzecia kolba mogłaby być oznaczona jako GMO. Uprawiać soi modyfikowanej nie można, ale przywożenie jej to już coś innego.
Przy zamieszaniu z żywnością genetycznie modyfikowaną należy pamiętać, że przepisy unijne bezwzględnie nakazują oznaczanie produktów GMO, jeśli zawierają 0,9 proc składnika genetycznie zmodyfikowanego. Przy tym wyjątkiem są produkty, które pochodzą od zwierząt karmionych paszą genetycznie zmodyfikowaną. Dlaczego takie produkty nie są oznaczone? Ponieważ badania naukowe wykazały, że modyfikacje genów paszy nie przechodzą na geny zwierząt. I oznaczenia już nie ma.
"Wolne od GMO"
Jak się w tym wszystkim odnaleźć? Resort ministra Krzysztofa Jurgiela przychodzi z pomocą. Właśnie przedstawił ustawę wprowadzającą uniwersalne oznaczenie dla żywności bez GMO. Napis "wolne od GMO" już niebawem zacznie pojawiać się na produktach. Podobne przepisy wprowadziło już kilka krajów Unii Europejskiej. Wykorzystały lukę w przepisach i doprecyzowały ją na krajowym poziomie. Efekt? Konsument ma informacje, jak produkowana była żywność.
Zgodnie z projektem oznakowanie "wolne od GMO" będzie mogło być stosowane dla: artykułów spożywczych pochodzenia roślinnego, które nie są zmodyfikowane genetycznie - a na europejskich listach żywności są ich odpowiedniki zmodyfikowane przez człowieka.
Poza tym "wolne od GMO" będzie można umieszczać na produktach pochodzenia zwierzęcego, które nie są karmione paszą genetycznie modyfikowaną. Znak trafi również na miody i produkty ekologiczne, które spełniają unijne normy.
Na pewno oznaczenia "wolne od GMO" nie spotkamy na produktach rolnych (np. pochodzenia zwierzęcego), które nie mają udokumentowanego procesu żywienia lub oczywiście były karmione paszami zmodyfikowanymi genetycznie. W większości sklepów mięsnych zatem nie spotkamy zbyt wielu produktów wolnych od modyfikowanej paszy. Dlaczego? Hodowle w większości korzystają z właśnie takiej paszy. Mało tego - w niektórych hurtowniach nie ma innej w ofercie, co Sebastian Ogórek z money.pl udowodnił w zeszłym roku.
Co ważne - ministerstwo nie zaprojektowało żadnego uniwersalnego znaku lub logo. Producent żywności będzie mógł zaprojektować takie oznaczenie według własnego widzimisię.
Jest tylko jedno ograniczenie. Oznaczenie nie może podkreślać, że produkt bez GMO ma lepszą jakość lub szczególną wartość, w tym np. zdrowotną. Zatem oznaczenie "wolny od GMO" ma być czysto informacyjne. Nie ma wzbudzać żadnych emocji.
Projekt przewiduje, że producenci stosujący takie oznaczenia będą pod tym kątem kontrolowani. Resort tłumaczy, że "znakowanie wolne od GMO jest jednym z elementów jakości handlowej". I dlatego producenci nie mogą nim szastać na lewo i prawo. Dlatego producent będzie musiał na każdym etapie produkcji odpowiednio dokumentować i identyfikować towar.
Kontrole - według projektu - będzie prowadzić Inspekcja Weterynaryjna. Ustawa nada inspekcji nowy zakres obowiązków dot. właśnie znaku "wolne od GMO".
Resort chce upiec dwie pieczenie na jednym ogniu. Po pierwsze - uporządkować oznaczenia na rynku, po drugie - minister Jurgiel chce dbać o "bezpieczeństwo białkowe kraju". O co właściwie chodzi? O produkcję roślin strączkowych, które służą jako pasza. W tej chwili 80 proc. zapotrzebowania na białko pochodzi z zagranicy. Przede wszystkim z Argentyny, Brazylii i USA. I w większości jest to śrut sojowy, już modyfikowany genetycznie.
W Polsce do produkcji mięsa wieprzowego, drobiowego, jaj i mleka niezbędne jest 2 mln ton paszy. Rynek wart jest 4 mld zł. Ministerstwo obawia się, że takie uzależnienie od cen na światowych rynkach jest po prostu niebezpieczne dla Polaków. Dlatego resort od lat próbuje zwiększyć udział krajowego białka. Z 80 proc. chciałoby zejść do 50 proc.
Warto odnotować, że program "ulepszania krajowych źródeł białka" został przyjęty już za poprzedniej ekipy rządzącej. Minister Krzysztof Jurgiel kontynuuje działania poprzedników.
Walka o GMO trwa od lat
O oznaczenia "wolne od GMO" w polskim rolnictwie od lat trwa walka. Pomiędzy... producentami. Kilka lat temu z opakowań jajek firmy BjoBjo (dziś jest to Farmio) krzyczały napisy właśnie "wolne od GMO". Pozostali producenci jajek skarżyli się, że nie można tak oznaczać jajek. Dlaczego? Bo jajek GMO w Polsce po prostu nie ma. Warto dodać, że firma sprzedawała w rzeczywistości zwykłe jajka klatkowe, czyli tzw. trójki. Tylko cena była oczywiście inna. Pisaliśmy o tym szerzej tutaj.
Drobiarze poskarżyli się na metody spółki. Urząd Ochrony Konkurencji i Konsumentów w 2013 r. uznał, że opakowania mogą wprowadzać w błąd i nie można mówić o jajach wolnych od GMO, bo żadne jajko sprzedawane w Polsce nie jest modyfikowane genetycznie.
Poszło - jak czytamy w decyzji UOKIK - m.in. o umieszczenie w oznakowaniu określeń "jaja wiejskie" i "wolne od GMO". One "w połączeniu z szatą graficzną w formie krajobrazu wiejskiego", mogły sugerować, że jaja pochodzą z chowu na wolnym wybiegu oraz że inne jaja znajdujące się w obrocie to produkty zawierające GMO. Informacja o tym, jak jest naprawdę (czyli że kury są chowane w klatce) została podana "stosunkowa małą czcionką, w mało widocznym miejscu (z tyłu opakowania tuż nad kodem kreskowym)".
Jajka BjoBjo zniknęły ze sprzedaży, by wrócić chwilę później jako jajka Farmio. Tym razem w reklamach pojawiła się sympatyczna babcia, która mówiła o sposobie karmienia kurek. Zapewniała, że ona żadnej zmodyfikowanej paszy za żadne skarby świata kurkom by nie dała.
Krajowa Izba Pasz i Drobiu poskarżyła się na Farmio po raz kolejny - tym razem UOKiK jednak nie przyjął sprawy do rozpatrzenia.