Czy Zastanawialiście się Państwo nad tym, czemu w Polsce kolejne ekipy rządowe, wynoszone do władzy dzięki spektakularnym sukcesom wyborczym, w toku własnych rządów nie potrafiły wypracować skutecznych reform, zbić kapitału politycznego i zawsze kończyły swoje panowanie klęską w kolejnych wyborach? Z punktu widzenia dzisiejszego dnia być może w Polsce nie opłaca się wygrywać wyborów, bowiem wygrana łączy się z olbrzymim ryzykiem zniknięcia ze sceny politycznej przy kolejnym rozdaniu.
Dzisiaj na tydzień proponuję zawrzeć rozejm podatkowy, zajmijmy się dla odmiany innym aspektem naszego życia gospodarczego i społecznego skutecznie krępującego naszą aktywność i inicjatywę. Żyjemy w świecie wszechwładnej biurokracji, która sama dla siebie kreuje normy i zasady, bez której kontroli, dominacji i obecności żadne zdarzenie gospodarcze, obyczajowe czy społeczne nie może się odbyć. Wszelki unik obywatela jest brutalnie i świadomie karalny. Większość naszych działań musi kosztować nas znacznie więcej wysiłku, bo musimy w nich uwzględnić swoisty haracz czasu, przestrzeni i kosztów dla smoka biurokracji. Smok ten tak jak bajkach wciąż jest nienasycony, ma coraz więcej głów, a każda z nich chce na obiad coraz więcej dziewic.
W Polsce stworzono kuriozum na skalę światową w dziejach administracji i zarządzania. Zamiast funkcjonalnego systemu, godnego naszych ambicji i wyzwań (mam na myśli pogoń za uciekającą cywilizacją na miarę Chin czy Korei Płd.), zafundowaliśmy sobie biurokratyczne monstrum pożerające coraz większą masę pieniędzy, czasu, przestrzeni i wysiłku. Prof. Witold Kieżun mówi wręcz o Czterech Jeźdźcach Apokalipsy Biurokracji: gigantomanii, luksusomanii, korupcji, arogancji władzy.
W Polsce administracja publiczna – centralna i samorządowa to obecnie ok. 338 tys. etatów, ale jeśli włączymy doń administrację służby zdrowia, obrony narodowej i ubezpieczeń społecznych to liczba rośnie do 522 tys. etatów. W 1998 roku liczba ta wynosiła 387 tys. etatów, a w 2000 roku – 475 tys. Nie ma takiej drugiej branży w Polsce, gdzie następowałby tak szybki przyrost zatrudnienia. „Moc przerobowa” rośnie średnio w tempie ok. 5-8% rocznie. Z uwagi na akcesję do UE nic nie zapowiada zmiany tej tendencji, być może uda się nawet nieco przyspieszyć. Uświadommy sobie również, że gdyby administrację zamrozić na poziomie tylko z 1998 roku, to mielibyśmy dodatkowo ok. 140 tys. bezrobotnych więcej.
Samych członków rządu jest ok. 90 osób. Dla porównania we Francji, która jest wzorcem unijnej biurokracji liczba ta nie przekracza 40 osób. Sama KRRiTV to 160 nikomu niepotrzebnych kosztownych etatów. Przykłady można mnożyć. Kancelaria Prezydenta pomimo jej komputeryzacji, rozwiniętej telekomunikacji i samochodów służbowych ma obecnie 10 razy więcej etatów niż kancelaria Prezydenta RP przed wojną, wówczas na wszystko musiało wystarczyć 60 etatów, a kraj był większy i bardziej niedostępny.
Możemy założyć, z dużą dozą prawdopodobieństwa, że każdy urzędniczy etat generuje średnio całkowity koszt funkcjonowania w granicach 6-8 tys. zł. miesięcznie – czyli ok. 72-96 tys. zł. rocznie. Pomnóżmy tę kwotę przez liczbę urzędników a uzyskamy gigantyczną sumę ok. 40-50 mld zł. rocznie! Kanada w czasie sanacji własnych finansów potrafiła zlikwidować narośl biurokracji o 70%. Gdyby zrobić to samo w Polsce deficyt spadłyby o 28-35 mld zł. rocznie. A to tylko bezpośrednie koszty funkcjonowania biurokracji. Znacznie większe i znacznie trudniejsze do oszacowania są koszty decyzji jakie ta biurokracja produkuje.
Dam tutaj prosty przykład. Ile rocznie kosztuje naszą gospodarkę papierkowa robota, jaką muszą wykonywać lekarze podczas przyjmowania pacjentów w publicznej służbie zdrowia. Papierkowy przymus nałożyła biurokracja, po to aby zaoszczędzić kosztów, ale w rezultacie wypełniania jej rozkazów lekarze pracują dwa razy mniej wydolnie. A to oznacza dwa razy droższe wizyty dla NFZ.
Wielki, rozległy aparat władzy szuka dla siebie pracy wymyślając przepisy, aby uzasadnić swoje trwanie. Odbija się potem na rynku, który jest przez biurokrację i produkowane przez nią przepisy coraz bardziej ograniczany i niewolony. Na początku przemian ustrojowych na szczeblu centralnym obowiązywały zezwolenia na zaledwie 8 rodzajów działalności gospodarczej. Teraz takich pozwoleń jest ponad 100. W takich warunkach korupcja musi się legnąć niczym wirusy kataru w błonie śluzowej nosa.
Rozdęta biurokracja zmienia postawy życiowe obywateli. Z wojowniczych przedsiębiorców zamienia ich w wygodnickich cwaniaków. Po co ryzykować i zakładać na własne ryzyko biznes, nie lepiej to załapać się na jakąś posadkę w samorządzie, zna się ludzi, gdzieś się człowiek "wkręci"... I po kilku latach ożywienia przedsiębiorczości, na początku lat 90-tych, dość szybko okazało się, że inicjatywa własna to nieopłacalny trud. Że lepiej zapisać się do partii, załapać posadkę i brać spokojnie 6-8 tysięcy miesięcznie. Społeczeństwo zaczyna się rozleniwiać, znika w nim wola rynkowej walki. Jedną decyzją polityczną można przecież znacząco podwyższyć sobie pensję...
Polskę stać na to aby zredukować biurokrację o ok. 90%. I wówczas nie będzie nam groził kryzys finansów publicznych, pojawi się także przestrzeń do obniżania podatków dla wszystkich. Oczywiście nie uda się zredukować biurokratycznej hydry jeśli państwo nie wycofa się raz na zawsze z kilku dziedzin życia społecznego i nie odda ich wolnemu rynkowi. Mam na myśli służbę zdrowia, ubezpieczenia społeczne, szkolnictwo, administrację samorządową...
Jednak wówczas rządzący przestaną nas kontrolować, mechanizm zależności obywatel – biurokracja – rządzący przestanie działać na wielu płaszczyznach. Rządzenie przestanie być atrakcyjną kością dla „buldogów wyborczych”. Stanie się służbą i profesjonalizmem. Cóż, pomarzyć sobie można... zamiast tego wrócę do wypełniania stosów dokumentów, które muszę jutro złożyć do kilku urzędów pod groźbą administracyjnej kary...