Wiceszef resortu obrony twierdził, że plan rządu to epokowa decyzja. - Nie było takiego wydarzenia jak projekt tej ustawy w przeciągu ostatnich ponad 25 lat. Nie waham się powiedzieć, że to jest ustawa na miarę tych ustaw, które były głosowane ponad 200 lat temu, na miarę ustaw Sejmu Wielkiego, gdzie też decydowano o polskiej armii - przekonywał Bartosz Kownacki.
Przyjęty przez rząd po koniec czerwca projekt zakłada, że w przyszłym roku nakłady na obronność mają wynieść co najmniej 2 proc. PKB roku bieżącego, a nie poprzedniego, i docelowo rosnąć do co najmniej 2,5 proc. PKB do roku 2030.
Projekt zmierza też do zmian przepisów dotyczących wypłacania zaliczek na zakupy uzbrojenia i sprzętu. Dotychczas zaliczki można udzielić na 25 proc. wartości zamówienia, po nowelizacji ma to być 33 procent.
Liczebność sił zbrojnych ma wzrosnąć ze 150 tys. do 200 tys. etatów, przy czym dla żołnierzy zawodowych przewidziano maksymalnie 130 tys. stanowisk etatowych. Za projektem głosowało 17 posłów, przeciw było sześcioro - z PO.
Jej poseł Czesław Mroczek określił projekt jako "szereg bulwersujących propozycji ukrytych w warstwie straszliwej propagandy". Według Mroczka, "pod szyldem zwiększania" liczebności armii do 200 tys. faktycznie ogranicza się liczbę etatów dla żołnierzy zawodowych na korzyść Wojsk Obrony Terytorialnej.
Nie zyskały akceptacji poprawki, według których stopień wzrostu wydatków obronnych miałby zależeć od nadwyżki budżetowej i w razie deficytu wyniosłyby 2,05 proc. PKB (ta propozycja zostanie zgłoszona jako wniosek mniejszości), ani ta, według której wysokość zaliczek zależałaby od wartości zamówienia.
O tym, jak poszczególne kraje członkowskie NATO wywiązują się ze zobowiązania przekazywania 2 proc. PKB na obronność.