Od dawna ostrzegam, że wypowiedzi polityków, a szczególnie pana premiera Kazimierza Marcinkiewicza, na temat rynków finansowych, są niezwykle ryzykowne i muszą doprowadzić kiedyś do totalnego blamażu.
Pan premier od kilku miesięcy chwalił się tym, że gospodarka rośnie, indeksy giełdowe zwyżkują, a złoty jest jedną z najmocniejszych walut na świecie. I bardzo dobrze, że o tym mówił. Niedobrze jednak, że przypisywał te osiągnięcia działaniom swojego rządu. Było to spore nadużycie.
Nie jest bowiem prawdą, że realna gospodarka reaguje na decyzje rządu w ciągu kilku tygodni po ich podjęciu. Skutki widać najwcześniej po 9-12 miesiącach. Owszem, PKB w pierwszym kwartale wzrósł o 5,2 procent (jeden z najniższych wzrostów wśród nowych państw UE), ale wzrósł tak dlatego, że baza z zeszłego roku była niska.
Zobaczymy jak mocno wzrośnie w czwartym kwartale, po roku pracy rządu, kiedy baza będzie dużo wyższa. Obawiam się, że będzie tak jak z giełdą. Kiedy indeksy rosły, to premier się chwalił, ale zamilkł, kiedy spadły o ponad dwadzieścia procent. Hossa i bessa są jak narodziny i śmierć - nieuniknione. Tak samo jest z cyklami gospodarczymi (recesja - ożywienie).
Na miejscu pana premiera zachowałbym duży dystans do tego, co dzieje się na rynkach finansowych. Może się bowiem okazać, że "sukcesy" zostaną szybko zapomniane, ale za to każde załamanie pójdzie na konto rządu.