O sprawie informuje "Dziennik Gazeta Prawna". Gazeta zauważa, że wielu farmaceutów, ale również właścicieli aptek decyduje się na nielegalny wywóz lekarstw za granicę, gdzie za ten sam specyfik może dostać nawet pięciokrotnie więcej niż nad Wisłą.
Źródeł problemu można upatrywać na początku bieżącego stulecia. Wtedy to w Sejmie trwały prace nad Prawem farmaceutycznym, w którym zawarto również sankcje karne. Jedna z nich miała stanowić, że "karze będzie podlegał ten, kto prowadzi aptekę lub hurtownię bez zezwolenia albo wbrew jego warunkom". W procesie legislacyjnym zniknęły jednak cztery ostatnie słowa i karać można tylko tych, którzy prowadzili aptekę, nie posiadając na to zgody. Proceder wywozu przybrał na sile jednak tuż po wejściu Polski do Unii Europejskiej.
Jak przypomina "DGP", prokuratura latem 2015 roku umorzyła wiele postępowań wobec wywożących leki, bo "nie dopatrzyła się czynu zabronionego". - Artykuł 127 Prawa farmaceutycznego przewiduje odpowiedzialność karną osób, które prowadzą aptekę lub hurtownię bez zezwolenia. Te placówki jednak zezwolenie posiadały - wyjaśniał dziennikowi Andrzej Jeżyński, naczelnik V wydziału ds. przestępczości zorganizowanej i korupcji lubelskiej prokuratury.
Inspektorzy bezradni i zastraszani
Procedura wygląda następująco: leki zamiast od producenta trafiać do pacjenta, pozostają w aptece (na przykład ze względu na rzekome błędy w zamówieniach czy wyimaginowaną konieczność utylizacji) lub trafiają do podstawionych klientów z fałszywymi receptami. Później są wywożone za granicę (najczęściej do Niemiec), gdzie można je sprzedać 3-4, a nawet 5 razy drożej niż w Polsce.
Główny Inspektorat Farmaceutyczny ma zapobiegać takim sytuacjom, ale nawet gdy wykryje nieprawidłowości, to prokuratura umarza sprawę ze względu na wadliwe przepisy. Można za taki proceder najwyżej stracić uprawnienia farmaceutyczne, ale właściciel apteki wcale nie musi ich mieć. Może być osobą z wykształceniem w zupełnie innej dziedzinie.
Po drugie zaś, jak donosi "Dziennik Gazeta Prawna", inspektorzy często są również zastraszani i w czasie kontroli przymykają oko na wiele uchybień z obawy o własne bezpieczeństwo.
Nowa ustawa nie pomogła
Kres wywozowi leków postanowił położyć jeszcze w ubiegłym roku rząd koalicji PO-PSL. Z jednej strony stworzono listę leków szczególnie zagrożonych wywozem (mowa tu przede wszystkim o specyfikach przeciwzakrzepowych, insulinie czy lekach osłonowych), ale z drugiej - de facto zdepenalizowano proceder, przekazując kompetencje do karania osób przyłapanych na wywozie w ręce Głównego Inspektoratu Farmaceutycznego.
– Zmiana powinna skutkować umorzeniem postępowań karnych wszczętych w związku z naruszeniem tego przepisu. Drugim skutkiem powinno być zatarcie z mocy prawa skazania w przypadku osób, wobec których wydano prawomocne wyroki – wskazywał "DGP" w lipcu 2015 r. adwokat Dominik Jędrzejko, jednoznacznie wskazując więc, że nowa regulacja jest bublem prawnym.
- Gdy zobaczyłem tak skonstruowany przepis w projekcie, nie wierzyłem. Mówiłem klientom, że coś takiego nie może pozostać po analizie sejmowych prawników i że za wcześnie na radość. A jednak - dziennik cytuje z kolei jednego z obrońców osób, którym postawiono zarzut wywozu lekarstw za granicę.
Stworzenie listy również nie pomogło. Co prawda ustawa nakłada obowiązek na hurtownie, by informować GIF o zamiarze sprzedaży leków za granicę. To jednak nie powstrzymało procederu.
Ci, którzy chcą zarobić za granicą, zakładają bowiem... prywatne przychodnie. Te mają znacznie prostszy dostęp do lekarstw, a Główny Inspektorat Farmaceutyczny nie ma w przychodniach nic do powiedzenia. Może kontrolować jedynie hurtownie i apteki, ale nie może rozliczyć zakładów opieki zdrowotnej z zamawianych lekarstw.
Obecny rząd też próbował to zmienić, więc uzbroił inspektorów również w takie prawo. To jednak na nic. Właściciele przychodni po prostu nie otwierają im drzwi, a inspektorzy siłą wejść tam nie mogą.
– Może rozwiązaniem byłaby radykalna zmiana sposobu funkcjonowania inspekcji. Zatrudnienie śledczych, wyposażenie ich w broń oraz prawo, byśmy wchodzili do danej placówki razem z drzwiami – puentuje z rezygnacją Paweł Trzciński w rozmowie z dziennikiem.