Jak nie kijem kierowców, to pałką. Tą zasadą zdaje kierować się PiS, który po raz kolejny forsuje dodatkowe opodatkowanie paliwa. Choć państwowe koncerny dumnie deklarują, że wezmą na siebie nową opłatę, zdają się zapominać, jak działa rynek. Zapłacą za nią Polacy.
- Na pewno nie będziemy sięgać do kieszeni obywateli - tym zdaniem Jarosław Kaczyński w lipcu ubiegłego roku przeciął dyskusję nad pomysłem wprowadzenia kolejnego podatku ponoszonego przez kierowców. Nie minął nawet rok, gdy słowa się zdezaktualizowały. Rząd przyjął i skierował do Sejmu projekt ustawy zakładający stworzenie "opłaty emisyjnej". Według planów resortu energii ma być to 10 groszy od każdego litra benzyny i oleju napędowego. Jak policzyliśmy, statystyczny Kowalski w skali roku zapłaci więcej nawet o 112 zł.
Pomysł wrócił w trakcie dyskusji nad nagrodami, które przyznała swoim ministrom Beata Szydło, a prezes PiS nakazał ich przekazanie na Caritas. Przedstawiciele dwóch największych spółek paliwowych w Polsce - Orlenu i Lotosu - którego wkrótce mają się jedną zorganizowali błyskawicznie konferencję prasową, by uspokoić nastroje. Przekonywali, że firmy wezmą na siebie opłatę tak, by kierowcy ich nie odczuli. Te zapewnienia to tylko wizerunkowa zagrywka. Sam wiceprezes Lotosu Adam Pawłowicz przyznał, że firmy liczą, iż "część opłaty weźmie na siebie rynek hurtowy". Nie sposób wyobrazić sobie sytuacji, w której prywatne firmy zgodzą się zmniejszyć swoje zyski, by ratować twarz rządu i uchronić go przed gniewem kierowców.
Co więcej, nawet wielkoduszna zapowiedź Lotosu i Orlenu, jest uderzeniem Polaków po kieszeni. Większościowym udziałem obu firm jest przecież Skarb Państwa. Część akcji jest kontrolowana także przez OFE zarządzające pozostałościami po oszczędnościach emerytalnych Polaków. Ostatecznie zatem przekazanie do budżetu w ramach opłaty szacowanych 800 mln zł wpłynie negatywnie na wyniki finansowe spółek, a te w ocenie Bloomberga w tym roku sięgną łącznie około 4,5 mld zł.
Co więcej, w trakcie prac nad projektem ustawy minister finansów jasno stwierdził, że nowa opłata spowoduje wzrost cen nie tylko paliwa, ale także podstawowych towarów w sklepach. Zdrożeje bowiem transport. W ocenie Teresy Czerwińskiej spaść mogą także obroty państwowych spółek, ponieważ decyzja o dodatkowym opodatkowaniu paliwa to zachęta dla podatników, by zwracali się ku szarej strefie.
Już dziś 58 proc. ceny paliwa to podatki. Po wprowadzeniu nowej opłaty, wskaźnik skoczy o kolejny punkt procentowy. 10 groszy z każdego litra będzie dzielone między dwie instytucje. 85 proc. trafi do kasy Narodowego Funduszu Ochrony Środowiska i Gospodarki Wodnej. Pozostała część do nowo tworzonego Funduszu Niskoemisyjnego Transportu. Na jego działania zrzuci się także budżet państwa oraz kolejna spółka Skarbu Państwa - Polskie Sieci Elektroenergetyczne. Powołanie funduszu już w 2016 r., gdy Ministerstwo Energii opracowało projektu ustawy krytykował ówczesny minister finansów, dzisiejszy premier Mateusz Morawiecki.
Masz newsa, zdjęcie lub filmik? Prześlij nam przez dziejesie.wp.pl