Zadłużenie samodzielnych publicznych zakładów opieki zdrowotnej, uwzględnione w długu sektora finansów publicznych, wzrosło na koniec września do ponad 6,1 mld zł - podało w tym tygodniu ministerstwo finansów. To najwyższy poziom od września 2007 roku. Gros z tego stanowią długi szpitali. I masa zobowiązań wciąż narasta. W ciągu dziewięciu miesięcy tego roku przybyło ich 0,62 mld zł.
Ostatnie badania ankietowe Ministerstwa Zdrowia wskazują, że szybko przybywa zobowiązań wymagalnych, czyli takich, po które zaraz się ustawią komornicy, o ile już nie stoją w kolejce. W czerwcu było ich 1,6 mld zł, czyli o 10 proc. więcej niż w marcu.
Poprawę sytuacji finansowej szpitali ma przynieść zastrzyk finansów wynikający z ustawy zwiększającej wydatki państwa ma służbę zdrowia do 6 proc. PKB. Trudno jednak uniknąć wrażenia, że każda kolejna suma tonie w systemie i nie widać, żeby wpływała na poprawę jego finansów. Natychmiast jak przybędzie pieniędzy, to rosną i wydatki. I to w większym stopniu, niż wynosi dopływ nowego pieniądza.
W bieżącym roku wydatki NFZ wzrosły o 6,2 mld zł do 85,8 mld zł. Z tej kwoty na szpitale pójdzie 42,5 mld zł, czyli o 3,9 mld zł więcej niż rok wcześniej. Jak widać, wydatki na system rosną, czyli teoretycznie finansowo powinno się zacząć spinać, a przynajmniej placówki już bardziej nie powinny się zadłużać.
- Sytuacja finansowana szpitali się poprawia. Z naszych danych wynika, że w 2013 r. 33 proc. ośrodków wykazywało stratę netto, w 2017 r. stratę miało 26 proc. - mówił cztery miesiące temu wiceminister zdrowia Sławomir Gadomski.
Być może część placówek przestała wykazywać straty, ale najwyraźniej te, które były na minusie, ten minus jeszcze powiększają. To widać po wzroście zadłużenia.
Cieszy oko i kosztuje
Głośne w ostatnim czasie są przypadki szpitali Warszawskiego Uniwersytetu Medycznego. Z 400 mln zł długu placówek zlokalizowanych przy Lindleya, Banacha i Żwirki i Wigury (szpital pediatryczny) aż 160 mln zł zaciągnięto w parabankach. Żaden bank nie chciał kredytować działalności.
Ostatnia z tych placówek okazała się kompletną porażką finansową. Pięknie zbudowany, nowiutki budynek cieszy oko, ale olbrzymia przestrzeń wymaga ogrzewania i utrzymania. Finansowo szpital nie daje rady. Plan konsolidacji trzech placówek WUM ma skończyć się zwolnieniem 600 pracowników, głównie administracyjnych. W październiku doszło do kolejnej wymiany dyrektora.
Częste zmiany są też na stanowisku dyrektora szpitala w Grodzisku. Szpital ma kłopoty podobne do szpitali WUM. Ponad 400 mln zł zadłużenia i regularne straty. O takich instytucjach mówi się, że są strukturalnie nieefektywne. Straty mają przypisane do swojego dna.
Łódzka katastrofa
Choć łączne długi największe są w przypadku służby zdrowia w woj. mazowieckim i tu również w ubiegłym roku najwyższa była łączna strata placówek (54 mln zł), to w przeliczeniu na głowę mieszkańca najgorzej wygląda województwo łódzkie. Zadłużenie wynosiło tu na koniec 2017 roku 700 zł na mieszkańca.
Najwyższe jest też w przeliczeniu na łóżko szpitalne. Pacjent, który położy się na oddziale w Łódzkiem niech ma świadomość, że łóżko jest zadłużone na 138 tys. zł.
Czym różni się to województwo od innych? Czy ulokowane są tam mniej rentowne rodzaje działalności szpitalnej? Najwięcej jest tam w przeliczeniu na mieszkańców łóżek na oddziałach: kardiologicznych, gastrologicznych, nefrologicznych i intensywnej terapii. Z czego profil kardiologiczny stanowi największy udział, tj. 2,9 łóżka na 10 tys. mieszkańców (średnia w Polsce 2,3).
- W zeszłym roku liczba wykonanych angioplastyk zmniejszyła się o 20 proc. w stosunku do roku 2016. I nie dlatego, że nie było pacjentów, ale z tego powodu, że świadczenie stało się deficytowe i szpitale starały się je ograniczać - informował we wrześniu na łamach „Rzeczpospolitej” dr hab. Aleksander Żurakowski, przewodniczący Stowarzyszenia Zawodowego Kardiologów Interwencyjnych.
Wycena niektórych procedur zmniejszyła się nawet o 57 proc. W latach 2015-2017 doszło do czterech zmian wycen procedur w kardiologii interwencyjnej. W ich wyniku liczba hospitalizacji osób po zawałach zmniejszyła się o 25 proc. Można obstawiać, że te czynniki zdecydowały o wzroście zadłużenia szpitali akurat w tym województwie.
Nielubiany rynek
Aż 80 proc. zobowiązań wymagalnych jest generowanych przez zaledwie 4 proc. szpitali, czyli około pięćdziesięciu placówek - wynika z danych Ministerstwa Zdrowia. Co nie znaczy oczywiście, że ich upadłość poprawiłaby sytuację systemu. Problem jest nie w tym, że kilkadziesiąt jednostek działa źle, ale że trudno działać dobrze w systemie, który określone ceny świadczeń medycznych się wymusza.
Za jedne NFZ płaci zbyt mało, za inne powyżej kosztów, a ludziom należą się przecież wszystkie świadczenia. Niektóre, np. w pediatrii, przynoszą straty. Dyrektor szpitala musi je nadrabiać bardziej „dochodową” w danym momencie działalnością.
Wycena świadczeń jest odgórna. Urzędnicy starają się oczywiście, żeby była uzasadniona, ale jak z ustalaniem cen produktów za „komuny” - nie da się przewidzieć wszystkiego i wszystkiego uwzględnić. Najlepiej z ustalaniem właściwej ceny radzi sobie rynek, ale większość polityków jak mantrę powtarza, że w służbie zdrowia rynku być, broń Boże, nie może. Wyobrażają sobie tłumy umierających pacjentów, których nie było stać na leczenie.
Wersja z podziałem pozyskanych w podatkach środków na pacjentów w postaci bonów leczniczych i zezwolenia indywidualnego decydowania, w których placówkach służby zdrowia mogą je wydać (lub oddać innym potrzebującym), na co i po jakiej cenie, zderza się z konstytucją, gdzie zapisano, że leczenie jest nieodpłatne. Choć sprzeczności nie wiedzieć czemu nie powoduje, że praktycznie nie jest darmowe, bo przecież ściąga się na nie składki ZUS, a i lekarze i pielęgniarki za darmo przecież nie pracują - ktoś za ich usługi jednak płaci.
Masz newsa, zdjęcie lub filmik? Prześlij nam przez dziejesie.wp.pl