100 tys. pracowników do zwolnienia w związku z zakazem handlu w niedzielę? Nie wierzcie w to. Gdyby tak było, sklepy same by lobbowały za takim pomysłem, by ograniczyć koszty. Projekt "Solidarności", choć niedopracowany i niespójny, to sprowokował bunt kasjerek jakiego nie było w handlu od lat - pisze w komentarzu dziennikarz money.pl Sebastian Ogórek.
Jest taka teoria, że Polacy pokochali centra handlowe przez nasz podły klimat. Kiedy pogoda nie sprzyja - a to zdarza się przecież często - chętniej wybieramy galerie handlowe. Lepiej, gdy zamiast kapryśnej pogody mamy klimatyzację. A i przestrzeń jest taka, że staje się lekarstwem na naszą klaustrofobię, której nabawiliśmy się w jednych z najmniejszych mieszkań w Unii Europejskiej.
Dodatkowo przyzwyczailiśmy się, że mamy święte prawo do wydawania pieniędzy w niedzielę. Po czasach PRL-u wydawało nam się, że to rzecz tak oczywista, jak promocja w hipermarkecie.
Niestety w tej miłości do centrów handlowych zapomnieliśmy, że ktoś w nich musi pracować. I od czasu do czasu też chciałby mieć możliwość spędzenia tego dnia, w wybrany przez siebie, a nie szefa sposób. Mało kto wie, że nasze prawo pracy mówi o obowiązkowo tylko jednej wolnej niedzieli na miesiąc. Nie ma ani słowa, by jednocześnie dać wolne w sobotę, więc dwudniowe weekendy mogą okazać się czymś wyjątkowym.
Skąd się wzięło pół miliona podpisów?
Zakaz handlu to swego rodzaju kara dla sieci handlowych. Nie słyszałem o żadnej, która porozumiałaby się ze swoimi pracownikami i dałaby im więcej wolnych niedziel niż wynika to z przepisów prawa pracy lub zaproponowała wyższą stawkę za pracę w ten dzień. Nie ma u nas też układów zbiorowych regulujących tego typu kwestie. Choć są one w wielu krajach, z których sieci handlowe się wywodzą.
Nadal dziwicie się, w jaki sposób "Solidarności" udało się zebrać pół miliona podpisów? Aż 60 proc. zatrudnionych w centrach handlowych to kobiety, w supermarketach i dyskontach ten odsetek rośnie aż do 80 proc. To setki tysięcy matek, żon, babć i cioć.
Te pół miliona podpisów to bunt mas. Kasjerki mówią już dość. One nie chcą już nawet dodatkowych pieniędzy, gratyfikacji, bonusów. Chcą mieć tylko i wyłącznie wolne niedziele.
A skoro nikt z nimi nie chciał dotąd rozmawiać, to wybrały model "siłowy". Jeśli ktoś zastanawia się nadal: "kto głosuje na PiS?", to tu jest właśnie pół miliona wyborców, których dotąd nikt nie dostrzegał.
Poprzednia ekipa rządząca obywatelski projekt ograniczenia handlu w niedzielę odrzuciła kilka lata temu całkowicie bez rozpatrywania. Nie było rozmów o wyższych pensjach, zmianach w Prawie pracy albo chociaż dwóch niedzielach wolnych w miesiącu.
Obecnie procedowany przez Sejm projekt przygotowany przez "Solidarność" jest faktycznie fatalny. Za dużo krążyło wokół niego lobbystów mniejszych sieci handlowych. Za dużo takich pomysłów jak kary więzienia czy zamknięcie sklepów franczyzowych. I za dużo absurdów - jak choćby zakaz handlu dla... automatów z żywnością.
To dyskredytuje prawników "Solidarności", ale nie samą ideę.
Masowe zwolnienia? Nikt w nie nie wierzy
Przeciwnicy zakazu handlu w niedzielę grają jednak cały czas va banque - nie dopuszczają żadnych zmian, nie proponują kompromisowych rozwiązań. A ich jedynym argumentem są masowe zwolnienia. Ile osób dotkną? Dane są bardzo "precyzyjne" - od 30 tys. do 100 tys. osób. Z dopiskiem: a może i więcej.
Problem w tym, że nikt z pracowników handlu w ten scenariusz nie wierzy. Wiedzą, że jak się ich zwolni, to kolejki będą jeszcze dłuższe, a na półkach nie będzie miał kto wykładać towarów. To między innymi dlatego tak dużo osób podpisało się pod projektem. Oni zwolnień się nie boją.
Na Węgrzech, gdzie zakaz obowiązywał przez ostatni rok, nie zanotowano praktycznie żadnych zwolnień. Rozwijać za to zaczęły się usługi. Wydłużono też godziny otwarć sklepów w dni robocze - pracy było więc niemal tyle samo.
Polskie organizacje handlowe są jednak uparte. Szef Polskiej Rady Centrów Handlowych twierdzi, że tylko w jego branży zakaz doprowadzi do zwolnienia ponad 50 tys. ludzi. Wychodzi z prostego założenia, że jak dziś w centrach pracuje 400 tys. osób, to bez niedzieli pracować będzie o jedną siódmą mniej.
Ja pójdę o krok dalej. Jak w niedzielę przestaniemy kupować, to szybko schudniemy o 1/7. Gdyby rzeczywiście zakaz miał doprowadzić do takich zwolnień, to byłyby za nim nawet sieci handlowe. Obniżyłyby koszty.
Pouczające w kontekście straszenia zwolnieniami jest stanowisko największych przeciwników zakazu handlu w niedziele, co ciekawe sprzed 10 lat.
"Uważamy, że najwcześniej tego typu regulacje mogłyby pojawić się w Polsce po roku 2011. Prognozy makroekonomiczne zakładają, że dopiero wtedy bezrobocie nie będzie już podstawowym problemem polskich rodzin i polskiej gospodarki" – informowała w "Gazecie Wyborczej" Polska Konfederacja Pracodawców Prywatnych "Lewiatan" w grudniu 2006 r.
Wtedy bezrobocie wynosiło 14,9 proc. Dziś jest na jednym z najniższych poziomów w historii - sięga 8,3 proc.
Wszystkim, którzy mówią o 100 tys. pracowników, którzy stracą pracę, polecam zajrzeć do Eurostatu. Tam sprawdzą, ile osób pracuje w poszczególnych krajach w handlu.
Wówczas okaże się, że w Polsce na 300 tys. sklepów przypada ok. 1,4 mln osób. We Francji, gdzie placówek jest 313 tys., zatrudnienie jest o pół miliona większe. To oznacza, że nasi pracownicy pracują więcej, ciężej, a na dodatek za mniejsze pieniądze. Czy nie należy im się za to wolna niedziela?
_ Felieton jest wyrazem poglądów autora. Nie należy go traktować jako linii programowej redakcji WP money.pl czy Grupy Wirtualna Polska. _