Na zakazie handlu stracą ci, którzy pracować mogą głównie w weekendy - czyli studenci dzienni. Dla wielu z nich była to jedyna możliwość dodatkowego zarobku.
- Niepewność? Jasne, że jest. Ale nie dla mnie. Ja sobie jakoś poradzę. Ale moi pracownicy już niekoniecznie – mówi nam Mateusz Przygoński, młody przedsiębiorca z Warszawy. Przygoński prowadzi w stolicy trzy bary: jeden z sushi, a dwa w ramach franczyzy popularnej, amerykańskiej sieci kanapkowej.
W branży działa już niemal dekadę. Jedna z restauracji, które prowadzi nasz rozmówca, znajduje się w popularnym centrum handlowym. Niedziela to był dla niej czas żniw. – Przychodziły całe rodziny. Wiadomo, zakupy bywają wyczerpujące – uśmiecha się restaurator. Przygoński nie chce ujawnić, jaką część utargu zarabiał, kiedy w niedziele warszawiacy przyjeżdżali uzupełniać swoja garderobę, a przy okazji ochoczo konsumowali jego produkty. – Mogę tylko powiedzieć, że dość znaczną – powiedział.
Ucierpią studenci dzienni
To już jednak przeszłość. Centrum handlowe, w którym znajduje się wspomniana restauracja, nie będzie otwarte w niedzielę. Przez to przedsiębiorca będzie musiał obciąć zatrudnienie. – Wszyscy, których tam zatrudniam, to studenci. To dobrzy pracownicy, a ja mogę zaoferować im elastyczny grafik i niezłe zarobki. Część z nich przeniosę do swoich pozostałych dwóch knajp, ale nie mam tam aż takiego zapotrzebowania, żeby przenieść wszystkich. "Co mamy teraz zrobić?” pytają mnie – mówi. Poza tym, jak podkreśla, jest rzesza studentów dziennych, którzy dorabiają w soboty i w niedziele. Zakaz handlu spowoduje, że odpadnie im jeden dzień pracy.
Nawet jeśli studenci zwolnieni przez zakaz handlu znajdą nową pracę, mogą być na tej zmianie stratni. Dlaczego? Bo praca w punkcie gastronomicznym w centrum handlowym może być bardzo dochodowa. W dobry dzień, tj. właśnie przede wszystkim w sobotę i w niedzielę, dobry kelner lub barista może z napiwków zarobić nawet kilkaset złotych. Dla studenta to całkiem niezłe pieniądze.
Małgorzata Piasecka z Biura Karier Uniwersytetu Warszawskiego podkreśla, że nie jest w stanie powiedzieć, ile ofert dla studentów dotyczy pracy w weekendy. – Kiedy pracodawca kieruje ofertę dla studenta, to jest dla niego jasne, że w grę wchodzi elastyczny czas pracy – mówi. Dodaje, że obecna sytuacja tak naprawdę dla wszystkich jest niepewna i jeszcze nie wiadomo, jak firmy będą radzić sobie z zakazem handlu. – Ogólnie można spodziewać się, że dla studentów będzie to o jeden dzień mniej pracy i płacy. Wielu pracodawców będzie jednak „zabiegało” o utrzymanie swojej działalności na odpowiednim poziomie, dlatego skorzystają na tym również studenci. Sprawa jest rozwojowa, więc czas pokaże zyski i straty również dla studentów.
– stwierdza.
Rządzący umywają ręce
Na razie dużo się mówi o próbach ominięcia zakazu przez galerie i centra handlowe. Jedna z głośniejszych miała miejsce w Gdańsku. Tamtejsza Galeria Metropolia wybudowała u siebie kasy biletowe i poczekalnie dla podróżnych (jest zlokalizowana przy dworcu). W intencji zarządzających obiektem ma to pomóc obejść zakaz prowadzenia działalności w niedziele i święta. Można jednak przewidywać, że kiedy nowe prawo zacznie „krzepnąć”, to wtedy zostaną ukrócone podobne wybiegi i kruczki prawne.
Zapytani przez media o problemy dorabiających studentów politycy PiS odpowiadają, że "każda zmiana jest kompromisem między różnymi interesami". – Z punktu widzenia przedsiębiorcy, cała ustawa jest przede wszystkim nie fair, ponieważ różnicuje, kto może, a kto nie może pracować i zarabiać. Wystarczy uregulować umowy zawierane z pracownikami, którzy mogliby zadeklarować, czy chcą, czy nie chcą pracować w niedziele. Przymus wypoczywania, czy obchodzenia świąt, jest absurdalny. Wiadomo również, że wszelkie zakazy poszerzają szarą strefę i tego nie da się uniknąć. Osobiście wierzę, że ta idea prędzej czy później upadnie tak, jak stało się na Węgrzech – twierdzi Przygoński.