- Sól i mąka są w domu, więc poradziłabym sobie, gdyby sklepy były zamknięte - wyjawiła szefowa resortu rodziny na antenie radia Zet.
Dyskusja na temat zakazu handlu w niedzielę toczy się od miesięcy. Zakazu chce "Solidarność", która złożyła w Sejmie odpowiedni projekt ustawy. Na początku października Sejm skierował go do dalszych prac w komisjach sejmowych. Zakaz objąłby wszystkie niedziele w ciągu roku, z nielicznymi wyjątkami. Za złamanie zakazu groziłyby dwa lata więzienia, choć autorzy ustawy są skłonni złagodzić zbyt restrykcyjne przepisy.
Choć PiS popierał pomysł "Solidarności", to okazuje się, że w rządzie nie wszyscy są jego entuzjastami. W tym tygodniu wicepremier Mateusz Morawiecki powiedział, żecałkowity zakaz nie wchodzi w grę. Również Rafalska nie chciałaby całkowitego zakazu. Jak wyjaśniła, opowiadałaby się za rozwiązaniem, w którym dwie niedziele w miesiącu są wolne, a w pozostałe dwie sklepy mogłyby być otwarte. Zastrzegła jednocześnie, że jest to jej opinia, a nie stanowisko rządu.
Dopytywana, czy rząd jako całość poprze zakaz handlu powiedziała, że Rada Ministrów nie rekomenduje takiego rozwiązania. - Pracujemy dalej nad tą ustawą. Trudność nie polega na tym, żeby określić ilość tych niedziel, tylko żeby doprecyzować kwestie dotyczące definicji – handel internetowy, wysokość kar, zakres wyłączeń - mówiła Elżbieta Rafalska.
Wskazywała, że ze zrozumieniem patrzy na pracowników sklepów, którzy pracują w niedzielę. - Potrzebna jest chwila refleksji, bo w całej Europie ten handel był inaczej zorganizowany - mówiła. Podała przykład Niemiec - we Frankfurcie w soboty o 12 sklepy zamykano. - Jakoś nikt głodny w Niemczech nie chodził. Polska jest jednym z nielicznych krajów, w którym nie było żadnych ograniczeń, jeśli chodzi o handel w niedziele – podsumowała.