Po sześcioletnich studiach dostają na rękę niecałe 2 tys. zł. Muszą być gotowi do pracy przez całą dobę. Lekarze weterynarii z państwowych inspekcji masowo odchodzą z pracy. Ci, którzy zostali, apelują o podwyżki.
Weterynarze z państwowych instytucji wystosowali list otwarty. Zwracają w nim uwagę na dramatyczną sytuację. Piszą, że mają za dużo obowiązków, nikt nie chce zatrudniać się w inspektoratach, a pensje są wręcz głodowe. A wszystko to zbiega się z rozprzestrzeniającym się w Polsce wirusem Afrykańskiego Pomoru Świń.
Zarobki na poziomie płacy minimalnej
W rozmowie z money.pl prezes Krajowej Rady Lekarsko-Weterynaryjnej Jacek Łukaszewicz podkreśla, że zarobki inspektorów są "żenująco niskie". Wahają się w granicach 2,5-3 tys. zł brutto. Prezes dodaje, że są powiaty, w których zarobki wynoszą 2,2 tys. zł, czyli niewiele więcej od płacy minimalnej.
- Nie posiadamy danych, ile lekarze weterynarii zarabiają w prywatnych firmach, ale w porównaniu z zarobkami w inspekcji, to jest spokojnie trzy, cztery razy więcej. W dobrych klinikach nawet pięć - podlicza Jacek Łukaszewicz i stwierdza, że wobec tak niskich zarobków naturalny jest odpływ wykształconej kadry. Według jego informacji w ostatnich dwóch latach z inspekcji weterynaryjnej odeszło kilkuset pracowników.
Chętnych brak
W całej Polsce jest około 17 tysięcy lekarzy weterynarii. Prezes Łukaszewicz szacuje, że w inspekcji pracuje około 5 tysięcy pracowników, z czego 2 tysiące to weterynarze. Pozostali to pracownicy pomocniczy - księgowi czy kierowcy. Rekrutacja nowych inspektorów stanowi olbrzymi problem. W 106 tegorocznych naborach wybrano tylko 29 kandydatów. W 63 przypadkach nie wpłynęła żadna oferta.
Weterynarze, którzy podejmą pracę w inspekcji, szybko rezygnują. - Młodzi absolwenci, dobrze przygotowani do wykonywania zawodu, ale bez doświadczenia, szukają pracy i się zatrudniają. Są szkoleni na koszt państwa. Po czym po roku, po dwóch, widząc mizerię finansową i brak możliwości awansu jakiegokolwiek, po prostu odchodzą - przyznaje Jacek Łukaszewicz.
Nawał pracy
Inspektorzy w liście otwartym piszą, że zadań, jakie mają do wykonania jest dużo, a pracowników - mało. I ciągle im się tej pracy dokłada. Zwracają uwagę na sytuacje, w których prace nie są wykonywane z należytą starannością, a obowiązki muszą wykonywać osoby bez odpowiedniego wykształcenia i doświadczenia. Albo inspektorzy. Dzień i noc.
- Jeżeli coś się dzieje - na przykład jakieś ognisko choroby ASF, to jest praca i w sobotę i niedzielę i popołudniami. Poza tym cały czas prowadzimy monitoringi. Dostajemy telefony także w nocy. Chodzi na przykład o potrącone dziki. Trzeba jechać, pobierać próby. 24 godziny na dobę musimy być dyspozycyjni - opisuje w rozmowie z money.pl jeden z powiatowych lekarzy weterynarii, który chce pozostać anonimowy.
Pół miliona kontroli
Sytuacja w inspektoratach jest teraz wyjątkowo trudna, ponieważ to weterynarze w całym kraju mają powstrzymać rozprzestrzenianie się wirusa Afrykańskiego Pomoru Świń. Mają sprawdzać rolników, którzy hodują trzodę, czy przestrzegają zasad bioasekuracji.
- 260 tysięcy gospodarstw musi przejść kontrole - w większości dwukrotnie, ponieważ będą zalecenia do poprawy sytuacji i potem znów kontrole. Czyli mamy około 500 tysięcy kontroli, które muszą być przeprowadzone przez lekarzy weterynarii - wylicza prezes Łukaszewicz. Szacuje też, że przy obecnym zatrudnieniu zajmie to 4-5 lat, a by skutecznie walczyć z wirusem ASF powinno to zająć nie dłużej niż rok. A to jedynie dodatkowe obowiązki pracowników inspekcji.
- Wydaje mi się, że społeczeństwo nie zdaje sobie sprawy z roli, jaką odgrywamy. Wszystko to, co jemy, to co jest pochodzenia zwierzęcego, jest pod naszym nadzorem. Trzeba działać bardzo skrupulatnie. Jest bardzo dużo przepisów - krajowe i Unijne. Badamy zwierzęta, mięso, ryby, jaja, mleko i wszystkie produkty, które z tego pochodzą. To jest bardzo szeroka gama - wylicza lekarz weterynarii.
Koniec eksportu
Inspektorzy podkreślają, jak ważna jest branża mięsna dla polskiej gospodarki. Zaznaczają, że rynek wieprzowiny w naszym kraju jest wart 18 mld zł. Rozprzestrzeniający się wirus ASF, pomimo nawet skutecznej bioasekuracji, może odstraszać zagranicznych partnerów. Gdy nie będzie rynków eksportowych, zaczną znikać też polscy hodowcy, którzy nie będą mieli gdzie sprzedawać.
Prezes Jacek Łukaszewicz stwierdza, że w obliczu tych potencjalnych strat, podwyżki dla kilku tysięcy osób, to dla budżetu niewielki wydatek.
Znaczne podwyżki i więcej etatów
Lepsze wynagrodzenia - to główny postulat inspektorów. W liście otwartym piszą, że sprowadzono ich do roli urzędników - "niewolników", którym nie należy się nawet podwyżka pensji o wskaźnik inflacji. Chcą wynagrodzenia na poziomie 1,5 średniej krajowej dla doświadczonych pracowników, czyli ponad 6,5 tys. zł brutto. Wynagrodzenie nowych pracowników miałoby się kształtować na poziomie średniej krajowej.
Inspektorzy domagają się także dodatków w postaci nagród, odpraw emerytalnych, czy gwarancji stałego wzrostu płac, a także zwiększenia liczby etatów zgodnie ze wskazaniami powiatowych i wojewódzkich lekarzy weterynarii.
Prezes Krajowej Rady Lekarsko-Weterynaryjnej zaznacza, że minister rolnictwa Krzysztof Jurgiel, na spotkaniu z radą, przystał na podwyżki dla inspektorów. Wysłaliśmy w tej sprawie zapytanie do Ministerstwa Rolnictwa. Jak na razie odpowiedzi nie otrzymaliśmy.