W ciągu roku od pierwszych wypłat w ramach programu z zatrudnienia lub z poszukiwania pracy zrezygnowało nawet 103 tysiące Polek - wynika z publikacji Instytutu Badań Strukturalnych. Zmiany dotyczą bardziej kobiet o niższym wykształceniu i mieszkających w mniejszych miastach.
Praca się nie opłaca
Alicja (imię zmienione - przyp. red.) mieszka w jednej z podwarszawskich wsi. Kiedy jej najmłodsza córka poszła do przedszkola, zaczęła szukać pracy. Wtedy pojawiło się 500+. I została w domu.
- Miałam pracować w markecie na kasie. Na początek dostałabym ok. 2 tys. zł na rękę. Na same dojazdy do pracy wydałabym ok. 500-600 zł. Trzeba by jeszcze zatrudnić kogoś do opieki nad dziećmi. Z pensji zostałby mi grosze - stwierdziła Alicja. - A tak dostaję "tysiaka", czyli połowę tego, co zarobiłabym w sklepie. Mam czas dla dzieci i męża. Nie muszę żyć z kalendarzem w ręku.
W podobnej sytuacji jest 34-letnia Tamara (imię zmienione). - Mamy trójkę dzieci. Już przy dwojgu nie ogarniałam wszystkiego. A tu praca na dodatek. Brak czasu, ciągłe bieganie "z wywieszonym językiem" - opowiada.
- Kiedy urodziła się trzecia córka i zostałam w domu jakoś wszystko się poukładało. Im bliżej było powrotu do pracy, tym bardziej cierpła mi skóra na myśl o tym, jak będzie wyglądała domowa logistyka - wspomina Tamara. - Mąż bardzo dobrze zarabia. Ja miałam 3 tys. na rękę. Usiedliśmy i zaczęliśmy liczyć.
I wyszło im, że gdy Tamara zostanie w domu, będą mieli mniej pieniędzy, za to łatwiej będzie im wszystko ogarnąć. - Nie byłoby czasu na jakiekolwiek zajęcia pozalekcyjne dzieci. No bo kto by je woził? - opowiada Tamara. Jak mówi, ten tysiąc, który dostaje, wystarcza na paliwo, opłaca z niego też cześć zajęć dla dzieci. Jak ma trochę wolnego, bierze zlecenia. Jest księgową. Za chwilę PIT-y, więc dorobi, bo pół wsi do niej przychodzi.
Na pytanie co z emeryturą, przecież nie pracując, nie odkłada, tylko wzrusza ramionami. - Mam jeszcze czas. Za rok, dwa, wrócę do pracy - stwierdza.
Opłacalne alimenty i zasiłki
Z publikacji Instytutu Badań Strukturalnych wynika również, że w ubiegłym roku coraz więcej samodzielnych matek decydowało się na rezygnację z pracy.
Przykładem jest Katarzyna (imię zmienione) - matka czwórki dzieci, która żyje z alimentów i zasiłków. Z wykształcenia kucharka po technikum gastronomicznym. Pracuje na czarno, głównie sprząta. W zawodzie zatrudniona była krótko, bo pojawiło się pierwsze dziecko.
Chciała wrócić do pracy, ale nie mogła nic znaleźć, a jak już coś było, to za "śmieszne pieniądze". Proponowano jej 1,5 tys. na rękę. Z 500+ ma tyle samo.
Mieszka na wsi, więc musiałby dojeżdżać do pracy autem. Niby niedaleko, ale miesięcznie to ok. 300 zł. I jeszcze jakaś opiekunka. Nawet po znajomości koleżanka by przyszła, ale jej też trzeba zapłacić. No i przez pracę straciłaby zasiłki, bo wtedy jej dochód rośnie.
- Nie opłaca się. Policzyłam i zostałam w domu - stwierdza. Tu też na pytanie o emeryturę tylko wzrusza ramionami i stwierdza: "jakoś to będzie".
Nie ma idealnego rozwiązania
Socjolog dr Magdalena Arczewska przypomina, że wielu ekspertów na etapie planowania i wprowadzania programu Rodzina 500+ przewidywało taki scenariusz.
- W bardziej horyzontalnym ujęciu, podstawowy cel programu, czyli zapobieganie ubóstwu rodzin, które mają małoletnie dzieci został jednak spełniony. Jest kwestia położenia na szali tego, co jest kluczowe. Z jednej strony nie dochodzi w rodzinach, gdzie są małoletnie dzieci, do sytuacji skrajnego ubóstwa, a z drugiej strony kobiety się dezaktywizują zawodowo - rozważa socjolog.
Jej zdaniem trzeba zdecydować, co w długofalowej perspektywie jest ważniejsze. Arczewska podkreśla, że aktywność zawodowa jest niezwykle istotnym elementem życia społecznego.
- Ważne jest to, że poruszamy się w kręgu pracy, mamy przyjaciół, znajomości - wyjaśnia.
Zaznacza, że wnioski z publikacji IBS są smutne, jednak program jest potrzebny, bo Rodzina 500+ to uzupełnienie systemu polityki rodzinnej. Dodaje, że w zasadzie każdym kraju Europy Zachodniej funkcjonują podobne rozwiązania - np. Child Benefit w Wielkiej Brytanii, czy Kindergeld w Niemczech.
- Tu jest fundamentalne pytanie, jak ten system skonstruować, żeby świadczenia były godziwe, a jednocześnie nie demotywowały do pracy. Na razie odpowiedzi nie znaleziono. I myślę, że jeszcze długo jej nie będzie - przyznaje dr Arczewska.