Nierówności w Polsce są coraz większe, a ponad połowę wzrostu dochodu w latach 2014-2015 przechwyciło najbogatsze 5 proc. społeczeństwa - to wyniki badań naukowców. Rozwarstwienie jest na tyle duże, że nawet program 500+ tylko nieznacznie mógł zmienić te proporcje.
1 proc. najwyżej zarabiających w Polsce otrzymuje prawie 14 proc. całego dochodu wypracowanego w gospodarce - tak wskazują, niepublikowane jeszcze, wyniki badań Pawła Bukowskiego i Filipa Novokmeta, naukowców London School of Economics i Paris School of Economics.
Wiemy o nich, bo niektóre grafiki z ich pracy zaprezentował na Twitterze Michał Brzeziński, adiunkt w Katedrze Ekonomii Politycznej Uniwersytetu Warszawskiego.
Według ekonomistów udział najbogatszych w dochodzie narodowym rośnie i przebił poziomy obserwowane w Europie Zachodniej. Jak wskazuje Brzeziński, "jesteśmy tak nierówni jak Niemcy czy Wielka Brytania. Wyraźnie bardziej niż Francja, Hiszpania czy Skandynawia".
W Szwecji górny 1 proc. najbogatszych dostaje mniej niż 8 proc. łącznego dochodu, w Wielkiej Brytanii to poziom rzędu 14 proc., czyli tyle co w Polsce.
Jak to było liczone?
- Dane liczono na podstawie informacji z zeznań podatkowych PIT - podaje Brzeziński w rozmowie z WP money.
- Tam są informacje szczątkowe. W drugim przedziale, wśród rozliczających się według skali podatkowej było 2,9 proc. osób. Na podstawie tego można szacować przyjęte w międzynarodowej metodologii wskaźniki dla 1 i 5 proc. najbogatszych. W grono najbogatszych zaliczono przy tym tych, którzy rozliczają się według liniowej skali w działalności gospodarczej.
Mamy więc do czynienia z szacunkami, dlatego postanowiliśmy przyjrzeć się sprawie bliżej.
Co wiemy z danych resortu finansów? Wiemy, że w 2015 r. wśród podatników, rozliczających się z PIT według skali podatkowej, 14,2 proc. ogółu dochodów brutto otrzymało 2,89 proc. podatników, przekraczających próg podatkowy a nie 1 proc. jak wskazali ekonomiści.
Podobnie było rok wcześniej. W 2014 roku ci, którzy przekraczali próg wyższego opodatkowania stanowili 2,67 proc. podatników i ich zarobki stanowiły 13,8 proc. łącznego dochodu brutto.
Naukowcy w swoich obliczeniach zaliczyli jednak do najbogatszych wszystkich przedsiębiorców, rozliczających się w podatku liniowym. Usprawiedliwia ich problem z dostępem do precyzyjnych danych - Ministerstwo Finansów w statystykach PIT nie podaje, jaki procent "liniowców" osiąga dochody przekraczające próg w skali podatkowej.
Przy takim założeniu, wśród zarabiających więcej niż próg podatkowy mamy 4,8 proc. podatników, którzy zgarniali w 2015 r. 25,7 proc. wszystkich dochodów.
Rok wcześniej? Było to 4,51 proc. podatników z udziałem 24,5 proc. w całkowitych dochodach.
Nawet 500+ niewiele zmienia
Powyższe informacje uwzględniają wydarzenia do 2015 roku. Od tego czasu jednak w Polsce trochę się zmieniło. Bezrobocie spadało, rosły płace. Do tego politycy PiS wprowadzili m.in. Program 500+. Na ten cel wydano w ubiegłym roku 17 mld zł z budżetu państwa, a w 2017 r. będzie to 23 mld zł.
Sprawdziliśmy, jak to mogło wpłynąć na zmniejszenie nierówności. Gdyby te pieniądze dodać do rozliczeń podatku PIT i przyjąć, że trafiły wyłącznie do grup mniej zamożnych, to sytuacja zmienia się, ale niestety niewiele.
Ogólna wartość dochodów ludności rozliczana według skali PIT i dochodów przedsiębiorców, rozliczających się podatkiem liniowym to 801 mld zł w 2015 r. Cały Program 500+ to niecałe 3 proc. tej wartości.
Jeśli liczyć wartości netto, czyli już po opodatkowaniu, to grupa lepiej zarabiających (2,89 proc. podatników), którzy przekroczyli progi podatkowe osiągnęła w 2015 roku 13 proc. dochodu netto. Gdyby nawet doliczyć 17 mld zł tylko do grupy mniej zarabiających, to udział bogatszych spadłby do zaledwie 12,7 proc. ogółu dochodów. Zmiana jest, ale niewielka.
Na równi z Europą
Niski poziom rozwarstwienia dochodów w społeczeństwie wcale nie musi dla tego społeczeństwa oznaczać coś dobrego. Wystarczy przytoczyć liczby z wykresów zaprezentowanych przez Bukowskiego i Novokmeta - za czasów socjalizmu realnego 1 proc. najlepiej zarabiających otrzymywał mniej niż 4 proc. łącznego dochodu. Obecnie zaś przypada na nich prawie 14 proc. Z tego, że wtedy nie było lepiej niż teraz, zdaje sobie chyba sprawę większość tych, którzy mieli okazję żyć w tamtych czasach.
Niski poziom rozwarstwienia nie jest więc celem, problem może być tylko w tym, by różnice w dochodach nie były zbyt wysokie, bo oznaczałoby to, że "czarna masa dostaje tylko okruchy ze stołu".
Z dostępnych danych Eurostatu na temat różnic w dochodach widać, że w Polsce właściwie nie jest tak źle, a dodatkowo sytuacja się wyrównuje. Coraz mniejszy jest w naszym społeczeństwie udział tych osób, które zarabiają kwoty znacząco przekraczające środkową wartość (medianę) zarobków, czyli innymi słowy - zarobki są coraz bardziej wyrównane.
Jak podają dane Eurostatu, powyżej 60 proc. od mediany płac zarabiało w Polsce w 2015 roku 17,8 proc. ludzi. To wartość prawie identyczna z średnią dla 28 krajów Unii (17,3 proc.). Co więcej, rok po roku ten współczynnik u nas maleje. Dziesięć lat temu przekraczał 20 proc., a jeszcze w 2012 r. był na poziomie 18,6 proc.
Co ciekawe, najbardziej "wyrównana" jest Słowacja, potem są Islandia i Norwegia. Największy poziom nierówności jest w państwach na dorobku, które wykazują ostatnio najwyższy wzrost gospodarczy w Europie, czyli na Litwie, w Estonii, Rumunii i Bułgarii.
Najbardziej do Polski zbliżone pod względem płaskości dochodów są Irlandia i Włochy.
Jaki poziom "równości" jest właściwy?
Dużo to czy mało, gdy 4,8 proc. ludzi dostaje jedną czwartą wszystkich dochodów (dane Ministerstwa Finansów)? Czy jest jakaś liczba, która wskazuje na właściwy, czyli najlepszy dla gospodarki poziom rozkładu wyżej i niżej wynagradzanych?
- Trudno powiedzieć, czy jest coś takiego jak optymalny poziom nierówności - mówi Michał Brzeziński. - Można porównawczo próbować pokazać, czy jest to relatywnie wysoki poziom na tle Europy. Groźna dla wzrostu gospodarczego jest bardziej nierówność majątkowa, bo może prowadzić do nieefektywnej alokacji zasobów, ale jeśli chodzi o poziom dochodu... - zastanawia się.
- Na pewno jest tak, że badania ankietowe CBOS wskazały w okresie transformacji, że rosła niechęć do nierówności, co mogło się przełożyć na niezadowolenie i na zmiany polityczne - wskazuje.
Trudność w wyliczeniu potęguje jeszcze szara strefa. Przedsiębiorcy wysoko zarabiający uchylają się często od opodatkowania.
- Największy wzrost wskaźnika nierówności odnotowano w latach 2004-2008, a w 2004 wszedł liniowy podatek dla działalności. Niewykluczone, że nie tyle wzrosła nierówność, co część przedsiębiorców zaczęła ujawniać swoje dochody - wskazuje Brzeziński.
- Z drugiej strony w Niemczech też był podobny wzrost w latach 2004-2008 u najbogatszych, czyli być może sytuacja tych najlepiej uposażonych faktycznie poprawiała się w tych latach najszybciej, między innymi dzięki zwiększeniu obrotów w handlu między naszymi krajami. A możliwości eksportowe też mogły zachęcać najbogatszych w Polsce do ujawniania dochodów - dodał.
Naukowiec UW informuje przy tym, że zarówno w latach 2004-2008, jak i 2014-2015 mniej więcej połowę wzrostu dochodów zgarniali ci najbogatsi.
To dość szokujące dane, ale trzeba pamiętać o tym, że metodyka badań nie jest zbyt precyzyjna. Opierają się na szacunkach z dość niekonkretnych informacji MF o rozliczeniach podatkowych, trudno je więc brać za pewnik. Brzeziński wskazuje, że z badań wynika, że to przedsiębiorcy przechwycili największą cześć dochodu.
Za pewnik można przyjąć za to zasadę, że jeśli niskie jest bezrobocie, a popyt na pracę rośnie, to i rozwarstwienie zarobków w społeczeństwie musi stopniowo maleć. Nic tak bardziej nie wyrównuje dochodów, jak walka pracodawców o trudno dostępnych na rynku pracowników. Co zresztą mamy okazję w coraz większym wymiarze obserwować w Polsce.
Pracodawca, który chce kogoś zatrudnić musi uszczknąć już więcej ze swoich dochodów (czyli zapłacić więcej za pracę), jeśli chce pracownika pozyskać. Po internecie krąży anegdota z czasów prezydenta Reagana, kiedy bezrobocie było na tyle niskie, że obowiązywał tzw. "rynek pracownika": by dostać podwyżkę, wystarczyło przyjść do pracy w garniturze i pod krawatem (lub odpowiednio eleganckim ubiorze w przypadku pań), a szef, przestraszony wizją utraty cennej osoby, który pewnie wybiera się na rozmowę w sprawie nowej pracy, natychmiast bez proszenia sam zgłaszał się z propozycją podwyżki.
To sytuacja idealna z punktu widzenia pracownika, gdy pracodawcy biją się o jego względy. Osiągnąć można ją tylko w jeden sposób - liczba miejsc pracy musi przybywać w tempie wyższym niż liczba pracowników. A nie uzyska się tego efektu, zniechęcając pracodawców do prowadzenie biznesu, np. regulacjami, które... mają na celu wyrównać dochody.