Trwa spór związków zawodowych z Zakładem Ubezpieczeń Społecznych. Pracownicy żądają podwyżek, bo są pewni ogromu pracy po zmianie wieku emerytalnego. - Jestem przerażona, gdy myślę o przyszłej emeryturze - mówi jedna z kobiet pracujących w Zakładzie.
- Coraz częściej to wszystko przypomina obóz pracy - mówi Krystyna.
Od ponad 30 lat pracuje w Zakładzie Ubezpieczeń Społecznych w stutysięcznym mieście. Praca w ZUS pomagała jej utrzymać rodzinę, wychować synów.
- Mam 57 lat. Przecież w tym wieku nie zmienię pracy. Chętnie wzięłabym torebkę i poszła do domu. Niestety żyć z czegoś trzeba - dodaje.
Zapewnia, że nie czeka na emeryturę. Bo i tak decyzję podejmie na podstawie prognozowanego świadczenia. Jak będzie trzeba, to "na zakładzie" zostanie dłużej.
Pracuje w tak zwanym "serze". To wydział Świadczeń Emerytalno-Rentowych.
- Tam rozliczane i przyznawane są świadczenia długoterminowe. W tej pracy jest wymagana wiedza, znajomość przepisów. Wiecznie dokładane są nowe obowiązki, nadgodziny. A na edukację mam czas tylko po pracy - żali się.
- Pierwszy dzień pamiętam jakby to było wczoraj. Byłam pełna energii, ciekawa. Pracy było dużo, ale łatwiej się to znosiło. Przełożeni patrzyli na nas, jak na ludzi, a nie roboty. Nawet koleżanki były jakieś milsze. A dzisiaj? A dzisiaj to się już wszystko pozmieniało. I jest coraz gorzej - mówi.
Brutto dostaje 3,4 tys. zł. Na rękę jest to 2,4 tys. zł.
Ostatnia podwyżka ją ominęła. Wydział dostał 700 zł miesięcznie do rozdysponowania na 70 pracowników. Nie każdy dostał pieniądze. Po 60 zł do pensji dostali tylko nieliczni. Kilka razy dostała nagrody, ale nie wystarczają nawet na dojazd do pracy. Szefowie za to rozkładają ręce. Milczą, gdy pracownicy pytają o dodatkowe pieniądze.
Szturm na ZUS
Obniżony wiek emerytalny obejmie w sumie ponad 300 tys. osób. I większość pójdzie do ZUS od razu. Statystyki mówią, że ośmiu na 10 emerytów od razu wybiera się po świadczenia.
O kulisach trudnej pracy w ZUS sporo można znaleźć w mediach społecznościowych. Tam pracownicy ze sobą rozmawiają, naradzają się, komentują publikacje mediów.
- Buntujemy się o podwyżki, nie przeciwko PiS - zapewnia Anna. Zdenerwowała ją publikacja jednej z gazet, która powiązała protest ze sprzeciwem wobec działań rządu. Pojawiają się wpisy i z dużych miast, i z małych. Na ogół krytyczne.
- Pracowałam w ZUS 15 lat. Cieszę się, że mam to już za sobą - opisuje Jadwiga. Niektórzy peszą się, gdy odzywam się do nich. Inni chętnie rozwijają krytyczne wpisy.
- Ludzie widzą tylko "panie z okienka". A w ZUS jest olbrzymie zaplecze, pracy jest naprawdę dużo. W końcu chodzi o sprawy dotyczące wszystkich Polaków. Tam się opracowuje sprawy, wydaje decyzje. Potrzeba do tego wiedzy i doświadczenia - mówi money.pl Lidka.
- Owszem, zarobki są marne. Po kilkunastu latach niektórzy mają może 2,5 tys. zł brutto. Nowe osoby ledwo po 2 tys. brutto. A pracy jest sporo, po wejściu obniżonego wieku emerytalnego będzie jeszcze więcej. Spodziewamy się trudności - dodaje.
Bunt już pewny?
Nad ZUS od dłuższego czasu wisi widmo strajku. Pracownicy wiedzą, ile pracy ich czeka po zmianach. Wiedzą też, że lepszego momentu na zgłoszenie roszczeń nie będzie. Związki zawodowe z pracodawcą są w sporze zbiorowym od maja. To wtedy pojawiły się pierwsze żądania. Chodzi o podwyżki, przynajmniej 700 zł. W czerwcu miały miejsce dwie rundy rokowań. Nie przyniosły rezultatu.
Szansa na porozumienie? Niewielka. Związki i ZUS nie zgodziły się nawet co do proponowanych mediatorów. Obie strony argumentowały, że przedstawione osoby nie będą bezstronne. Ostatecznie to Ministerstwo Rodziny, Pracy i Polityki Społecznej zdecydowało, z kim będą prowadzić rozmowy. Jak dowiedział się money.pl - organizacje związkowe mają zaplanowane spotkanie z mediatorem, a później z przedstawicielami ZUS na czwartek, 27 lipca.
Warto przypomnieć, że ostatni spór zbiorowy związków z pracodawcą trwał cztery lata. Udało się go zakończyć w 2015 roku. Wtedy też chodziło o podwyżki.
Prof. Gertruda Uścińska, prezes ZUS, w wywiadzie udzielonym "Dziennikowi Gazecie Prawnej" tłumaczy, że pieniędzy na więcej niż 150 zł dodatku po prostu nie ma. Do tego pracownicy dostaną wyrównanie za czas od 1 stycznia tego roku. Tyle na razie jest w stanie im dać, tyle udało się zaoszczędzić w Zakładzie. 150 zł brutto podnosi pensję o około 100 zł na rękę.
- Liczę, że na tej bazie uda nam się budować kolejne kompromisy - mówi. I dodaje, że w ciągu kilku lat pensje wzrosły o ponad 10 proc. W ostatnim roku też pracownicy dostali po 100 zł, uznaniowo kolejne 50 zł. Ale to wciąż na rękę kilkadziesiąt złotych.
Prof. Uścińska zapewnia też, że strajk w żaden sposób nie odbije się na emerytach. Podkreśla również, że o budżecie ZUS nie decyduje jej prezes, a politycy. I z takim przekazem prezes ruszyła do mediów. W ciągu dwóch dni pojawiły się z nią dwa wywiady. Oba o pensjach w ZUS. Oba o możliwym strajku.
Związki niechętnie używają słowa strajk. Liczą, że uda się coś załatwić wcześniej. Najpewniej zaostrzą wypowiedzi w okresie wrzesień - październik, kiedy w ZUS będzie najwięcej pracy.
- W tej chwili nie chciałabym mówić, czy w ogóle dojdzie do strajku. Na razie trwają mediacje, rozmowy. O przyszłych scenariuszach nie ma sensu rozmawiać - mówi money.pl Beata Wójcik, przewodnicząca Związku Zawodowego Pracowników ZUS. Dodaje jednak, że bez podwyżek w ZUS nigdy nie będzie dobrze.
- Młodzi pracownicy szybko uciekają. Zdają sobie sprawę, że nie ma szans na żadne dobre wynagrodzenie. Po kilku - kilkunastu latach mają dużo doświadczenia, są biegli w przepisach. I odchodzą. Nowi przyjść nie chcą. Dlaczego? Bo pensje są za małe. I kółko się zamyka, reszta musi pracować ciężej - argumentuje Wójcik. - Każdy chciałby dobrze zarabiać. I o to będziemy walczyć - zapewnia.
ZUS odpowiada, że średnia pensja z dodatkami w Zakładzie oscyluje w tej chwili w okolicach 4 tys. zł, zasadnicze to 3 tys. zł. I od kilku lat ta średnia rośnie.
- Co pani prezes może wiedzieć? Pracowała kiedyś w ZUS na niskim stanowisku? Nie. Tak, jak większość jej asystentów i doradców - odpowiada na to Krystyna. Nic tak nie wkurza pracowników, jak statystyka i średnie zarobki.
Beata Wójcik ripostuje z kolei, że to wspólna średnia i dla centrali, i dla regionalnych oddziałów. W centrali, w Warszawie zarabia się więcej. Tu są dyrektorzy, tutaj jest zarząd, tutaj jest zaplecze informatyczne, tutaj są lekarze orzecznicy. A oni pensje mają spore. Pracownik z regionu o takich może tylko marzyć - dodaje.
Pracownik regionu najczęściej marzy o czymś innym. - Jestem przerażona tym, ile emerytury będę dostawać już niedługo - pisze jedna z pracownic w mediach społecznościowych. Ktoś inny dodaje, że pracownicy nie mają czasu na nadgodziny, bo po pracy w ZUS ruszają do drugiej pracy. I sobie dorabiają.
Imiona bohaterów zostały zmienione.
Masz problemy z pracodawcą? A może wręcz przeciwnie, pracujesz w wyjątkowym miejscu i chciesz się tym pochwlaić? Spotkałeś się z oszustwem, naciągaczami? Napisz do nas. E-mail do autora materiału: Mateusz.Ratajczak@grupawp.pl